Rozdział 07 - CUDZOZIEMKA W RAJU KOBIET

52 1 0
                                    

07

Cudzoziemka w raju kobiet

1

Tarnów od prawie półtora miesiąca pogrążony był w śmierci klinicznej. Cisza, spokój na ulicach i ciemności w nocy powoli doprowadzały wszystkich do szaleństwa. Mieszkańcy, szczególnie młodzież, próbowała wykorzystywać rzadko spotykaną kombinację dwóch rzeczy, mnóstwa wolnego czasu z kompletnym brakiem prawa i zasad. Spore grupy przerażająco młodych ludzi, właściwie dzieci, od rana do zmierzchu przesiadywała na ławkach w parku, przystankach MIST-u a nawet na rozgrzanym asfalcie po środku największych ulic, popijając kradziony, ostatni alkohol w mieście.

Pogoda jakby postanowiła nie dobijać jeszcze wszystkich nieznośnymi upałami, ustępując o kilka stopni w dół. I choć bezimienne czyste jak łza niebo nie hamowało ani jednego, nawet najmniejszego promienia słońca, nawet w nie zacienionych miejscach spore grupy tarnowian przesiadywały grając w karty, rozmawiając, i spacerując, czyli mówiąc wprost, z uporem próbując zabić nudę, i zagłuszyć paraliżujący strach.

Najgorsze było jednak to, że niejednokrotnie w domach brakowało już wody i jedzenia. W pełni nie spragnione i nie głodne chodziły tylko dzieci, których rodzice karmili i poili swoim kosztem. Co jakieś dwa dni, w różnych rejonach miasta wybuchały zamieszki i walki, najczęściej wywołane z nudy przez młodzież. Nikt już nie okradał sklepów, bo wszystkie możliwe sklepy zostały splądrowane. Często większe grupy ludzi, najczęściej sąsiedzkie, wysyłały po kilkoro silnych mężczyzn po wodę do otaczających miasto rzek, które zdecydowanie od kilkudziesięciu lat nie były już krystalicznie czyste. I choć była to kilkugodzinna, piesza wyprawa, a wody starczało tylko na góra trzy dni, szli w upale dźwigając butelki i karnistry. Szli bo nie mieli innego wyboru.

Zuza często zastanawiała się nad zachowaniem mieszkańców. Nie mogła zrozumieć czy ludzie po prostu nie zauważyli co się dzieje, w ekspresowym tempie przyzwyczaili się do tej abstrakcyjnej sytuacji, czy to strach ich tak paraliżował i nie pozwalał racjonalnie przeanalizować sytuacji.

Dnia dwudziestego dziewiątego lutego o godzinie jedenastej szesnaście rano, leżała na brzuchu na krwisto czerwonej kanapie, w swoim salonie czytając książkę z biblioteki swojego dziadka. Nigdy wcześniej nie czytała grubej na pięćset stron książki, bo najzwyczajniej nie miała na to czasu. Był czwartek. Remik leżał w kąpielówkach na balkonie, opalając się i polewając co jakiś czas wodą.

- Idioto, wypij to, a nie wylewaj!

- Wal się.

Rodzeństwo Wilków od prawie zawsze się nie dogadywało idealnie, ale od stycznia kłótnie pomiędzy Remikiem a Zuzą, były na porządku dziennym. Tam gdzie Zuza była na tak, Remik na nie, a tam gdzie Remik widział białe, jego siostra czarne.

2

Zuza wyszła na ulicę, nie znosząc dłużej widoku olewającego wszystko i rozwalonego na balkonie brata. W lewej ręce trzymała ową opasłą powieść, a prawą dłonią przesłaniała oczy od słońca. Przeszła przez opustoszałą ulicę Krakowską, omijając pozostawione na niej samochody, porozbijane szkło wchodząc wprost w rozkosznie chłodny cień, rzucany przez potężne, sędziwe drzewa Parku Dworcowego.

Zaraz przy schodach, które z chodnika prowadziły wprost na pięknie wybrukowaną główną alejkę parku, leżał martwy, rozkładający się duży pies. Zuza najpierw poczuła niemiłosierny swąd, a dopiero kilka sekund później, dostrzegła źródło zapachu, który przez nos wdarł się już do jej mózgu, powodując zawroty głowy i odruch wymiotny.

Pies był wilczurem, a raczej tym co z niego pozostało. Sierść miał lśniąco czarną, choć teraz ubrudzona ziemią i piaskiem sprawiała wrażenie siwej. Leżał na prawym boku, z nienaturalnie wygiętą do tyłu głową, niemalże dotykającą swojego własnego grzbietu. Od połowy ciała aż po długi, puszysty ogon, jego brzuch rozcięty był wzdłuż długim cięciem, i rozszerzony włożonym pomiędzy dwa płaty skóry kawałkiem gałęzi.

POLSKA RZECZPOSPOLITA POROWATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz