08
Sto tysięcy jednakowych miast
1
- Nie ma. – Powtórzyła po Konstantym, patrząc mu prosto w oczy.
- Nie.
Dudnienie mnóstwa stóp, rozmowy i hałas, których źródłem byli zbliżający się ludzie, zdawał się być już zaledwie kilkadziesiąt metrów od nich.
Zuza stała w bezruchu, patrząc to na Konstantego, to na ludzi. Chciało jej się śmiać. Nie wiedziała czy uciec, czy zbluzgać mężczyznę, który jak jej się wydawało, wziął ją za mało rozumną nastolatkę, z której można pożartować.
W tej chwili podeszła do nich kobieta. Miała około pięćdziesięciu lat, blond włosy do ramion, z kilku centymetrowymi siwymi odrostami i twarz na brązowo spaloną słońcem.
Zaraz za nią Zuza dostrzegała poszczególnych ludzi, którzy szli w zwartej grupie. Każdy z nich, bez wyjątków, wyglądał jakby spędził kilkanaście dni bez wody na pustyni.
- Kostek? I jak? – Zapytała kładąc lewą dłoń na jego ramieniu.
- Jeszcze nie wiem. – Odpowiedział cały czas patrząc z powagą na Zuzę. – Pomożesz nam?
- Ja? – Pisnęła nienaturalnym głosikiem.
- Nie mamy siły już dalej iść. Idziemy jakieś trzy tygodnie już. Musicie nas przenocować. Marta, ile nas jest? – Zapytał kobiety stojącej obok niego, lustrującej Zuzę wzrokiem od stóp do głowy.
- Gdzieś dwa tysiące. Około. Nie liczyłam przecież.
Zuza tak zwyczajnie prostacko otworzyła usta i wybałuszyła oczy. Tymczasem wokół całej trójki zaczęli się ustawiać ludzie, patrząc to na Zuzę, to na swoich towarzyszy, nasłuchując w napięciu.
- To, to. Nie wiem. Ale.. Wiem. Może zaprowadzę was do Ratusza? Misztal może coś zrobi, nie wiem..
- Misztal? – Zapytała Marta.
- No Krystian Misztal, prezydent mia..
- Prezydent? – Powiedział powoli Kostek. – Macie prezydenta?
Zuza zaczęła powoli przypuszczać, że ta cała sytuacja i ci wszyscy ludzie, są jedynie halucynacją wywołaną gorącem.
- Człowieku. Kim wy jesteście? – Spytała nabierając odwagi.
- Później. Zabierz mnie do Ratusza. Marta, nie.. Zuza, jest niedaleko gdzieś jakiś duży, zacieniony plac albo coś?
- Park Dworcowy, a…
- Po drodze do Ratusza?
- Tak.
- Marta, idziesz ze mną? – Zapytał łapiąc ją za ramiona obiema rękami, patrząc przy tym głęboko w jej zmęczone oczy.
- Jasne. Aga, słuchaj, puść w obieg żeby ludzie poczekali w parku, niech odpoczną. – Powiedziała szybko, odwracając się do stojącej za nią wysokiej, niewiarygodnie chudej kobiety.
- Niech uważają na głównej alei. Na psa. – Dorzuciła Zuza.
Zuza, Kostek i Marta szli przodem. Po chwili w oknach, na balkonach i podwórkach swoich domów, zaczęli pojawiać się mieszkańcy, zaciekawieni ulicznym gwarem, który od niecałych dwóch miesięcy nie istniał wcale.
Przybysze rozglądali się z niedowierzaniem. Patrzyli na budynki, pokazywali palcami wagoniku MIST-u, wiszące niezmiennie nad ulicami i głośno komentowali Tarnów i jego ulice. Jak coś dziwnego. Jakby widzieli miasto pierwszy raz w swoim życiu.
CZYTASZ
POLSKA RZECZPOSPOLITA POROWATA
Ciencia FicciónHistoria pewnego rodzeństwa. Historia pewnego końca.