Mój cały świat legł w gruzach. Wybuchnęłam płaczem. Chłopak przytulił mnie do siebie. Nie pozwolę sobie na słabość. Teraz wiem, że musiałam się podnieść. Chciałam dowiedzieć się kto i dlaczego to zrobił. Nadal dziwiło mnie to skąd mój wybawca wiedział o tej sytuacji. Pierwsze podejrzenia od razu rzuciłam na niego. Odepchnęłam go od siebie.
-Nie znam cię! W ogóle skąd wiedziałeś o pożarze?! Może to ty podpaliłeś mój dom!- chłopakowi od razu zrobiło się smutno. Spojrzał na mnie spod długich rzęs z żalem w oczach.
-Nie wiem dlaczego tak pomyślałaś. Nie zrobiłem tego.
-Bo uratowałeś mnie na pustkowiu, musiałeś wiedzieć coś o tej sprawie!
-Z daleka zauważyłem ogień. Potem dostrzegłem że ktoś stoi w oknie. Miałem cię tam zostawić?
-Nie... Ale skąd mogę mieć pewność iż nie kłamiesz?
-A jaki miałoby sens uratowanie cię po podpaleniu domu, w którym mieszkasz?
-Nie wiem...
-No własnie.
-Przepraszam i dziękuję.
-Nie ma sprawy.
-Jest, naprawdę. Jak masz na imię?
-Nathan, a ty?
-Charlie, ładne imię.
-Twoje również.
-Dziękuję- odparłam, odchodząc trochę dalej. Nie chcę przy nikim pokazywać jak mi źle w zaistniałej sytuacji. Skierowałam się do pobliskiego lasu oraz wspięłam na jedno z najbliższych drzew. Zaczęłam płakać. Straciłam wszystko co miałam, wszystko o co całe życie walczyłam. To dla rodziny starałam się zrobić wszystko. Chciałam żeby moje rodzeństwo miało lepiej ode mnie. Taki lepszy start. Pomagałam im aby dostały stypendium. Niestety, teraz to im już nie potrzebne. Oni zawsze potrafili mnie pocieszyć, zawsze mogłam na nich liczyć, a teraz? Teraz ich nie ma i już nigdy nie będzie. Gdyby nie tajemnicze zjawienie się chłopaka, najprawdopodobniej także bym zginęła. Zawdzięczam mu życie, a zamiast mu dziękować, rzuciłam w niego oskarżeniami. Było mi w wstyd, pewnie również dlatego chciałam stamtąd tak szybko uciec. Muszę się pozbierać, wiem że dam radę. Po prostu muszę zrobić wszystko co w mojej mocy aby dowiedzieć się co się tam stało. Nigdy o nich nie zapomnę. Nawet jeśli tak musiało być, dobrze rozumiem każdy kiedyś musi umrzeć. Na mnie też przyjdzie kiedyś czas. Nie poddam się. Nigdy. Siedziałam, płakałam oraz błądziłam myślami, gdy poczułam czyjąś rękę na mojej. Spojrzałam w bok i dostrzegłam Nathana.
-Co tu robisz?- zapytałam zdziwiona, ponieważ fakt że siedziałam na gałęzi drzewa, a on znalazł się obok szokował mnie jeszcze bardziej.
-Martwiłem się.
-Ledwo mnie znasz.
-Jednak już nie mogę wyrzucić cię z głowy.
Odwróciłam wzrok, lekko się rumieniąc.
-Dlaczego to robisz?
-Co robię?
-Pomagasz mi.
-Bo lubię pomagać, mi nie miał kto pomóc, a wiem jak bardzo to potrzebne.
-Opowiesz mi coś o sobie?
-Otóż nazywam się Nathan Cooper. Kocham gotować, jeździć na koniach oraz motorach. Uwielbiam sporty, a także muzykę. Nienawidzę chciwości, dwulicowości, fałszywych ludzi i kłamstw, a ty? Opowiesz mi coś o sobie Charlie?
-No dobrze. Jestem Charlie Johnson. Do niedawna miałam trójkę rodzeństwa i kochanych rodziców. Zawsze chciałam zostać policjantką ale nie było mnie stać na studia. Teraz nie mam gdzie mieszkać. Ratunkiem od świata codziennego od zawsze była dla mnie muzyka. Kocham rysować oraz pisać.
-Jesteś bardzo interesującą osobą.
-Ty również, lecz ja nie. Co jest interesującego w zwykłym, biednym człowieku?
-To że to jesteś ty, a ty jesteś wyjątkowa, nie zwykła.
-Dziękuję.
-Za co?
-Za to że po prostu jesteś.
Wtuliłam się w jego tors, po czym zasnęłam. Nie mam pojęcia dlaczego ale chyba szybko zaufałam temu chłopakowi o czekoladowych oczach.