Rozdział 11

5.2K 549 369
                                    

Stukałem swoimi palcami w drewniane biurko, wpatrując się w tysiące białych kartek z rysunkami na moim biurku. Kręciłem się na fotelu, bawiłem ołówkiem, przegryzałem wargę, piłem kawę — robiłem wszystko, tylko nie projektowałem. Większość moich cudeniek została już oficjalnie skończonych, jednak robienie tak wielkiej kolekcji nie jest żadnym ,,hop siup''. Potrzebowałem jeszcze tej cudownej sukni ślubnej, która zakończy moją kolekcję w należyty sposób. W taki, by idealnie podsumowała wszystko to, co udało mi się zrobić.

Po kilku minutach rzuciłem zrezygnowanie ołówek na stos kartek i westchnąłem, przecierając swoje oczy. Potrzebowałem kawy i człowieka, który robi ją najlepiej na świecie. Przecież, on wszystko robił najlepiej na świecie. Uśmiechał się, pisał, zdawał raporty, zawiadamiał mnie o planach na cały tydzień. Był najlepszy.

Nadal nie wierzę w to, że się w kimś zakochałem albo raczej zakochuję. Kiedyś, nie umiałem zrozumieć faktu, iż jest to mężczyzna, teraz nie mogę pojąć tego, że istnieje na świecie taki debil jak ja. Miałem dużo szans na to, by po prostu odbudować naszą relację, ale to spieprzyłem. Teraz dostałem kolejną szansę i wiem, że tym razem jej nie spieprzę. Nie mogę.

Ruszyłem w stronę drzwi i delikatnie je pchnąłem, kiedy usłyszałem zmartwiony ton głosu Baekhyuna. Zatrzymałem się, dlatego że czułem, iż nie jest to dobry moment na pojawienie się i poproszenie o napój mocno kofeinowy. Wiedziałem, że nie powinienem przysłuchiwać się tej rozmowy, ale nie umiem wyłączać zmysłu słuchu i chcąc nie chcąc, usłyszałem kawałek jego rozmowy.

Zdecydowanie był zestresowany i zmartwiony, jednak nadal miał w swoim głosie ten spokój. Powtarzał często ,,rozumiem'' i widocznie chodziło o tego Jongina oraz jego córkę. Właśnie, ShinHye. Nie widziałem jej już od dawna. Wiem, że już wyzdrowiała, dokładnie przedwczoraj dostałem od Baekhyuna o tym wiadomość. Jakoś tak później wyszło, że rozmawiałem z nim ponad 2 godziny. Nasze relacje na pewno się poprawiły, ale ja chciałem więcej. O wiele więcej.

Kiedy skończył swoją rozmowę, odczekałem kilka sekund i pojawiłem się przed mężczyzną, który jak przestraszony spojrzał na mnie.

— Hej Baekhyun... Coś się stało? Wyglądasz na zmartwionego. — powiedziałem, opierając się na dłońmi na jego biurku, tak by patrzeć na jego śliczną, lecz teraz zasmuconą twarz. Mówiłem, że nienawidzę jak jest smutny? Wolałem jak promiennie i ślicznie się uśmiechał.

— Jongin... Ma ważną sprawę do zrobienia i myślę nad tym, z kim zostawię małą. Zostawiłem ją dzisiaj w domu, bo powiedziałem, że po chorobie może już zostać ten jeden dzień. — westchnął, uśmiechając się smutno. Zaczął przeglądać swoją komórkę, przesuwając po wyświetlaczu palcem w bardzo szybkim tempie. Był zdenerwowany.

— Nie masz nikogo? Nie wiem... Ciocia, jakieś rodzeństwo, cokolwiek?

— Właśnie... Nie. Najbliższa rodzina jest 100 kilometrów stąd, więc... Nie wiem... — mruknął, coraz szybciej przesuwając palcem po liście kontaktów.

— Słuchaj... Jeśli naprawdę nie będziesz miał z kim ją zostawić, weź ją ze sobą do firmy. — zaproponowałem, uśmiechając się zachęcająco.

— Chanyeol... Nie. Nie. Nie będę tak nadużywał Twojej dobroci i pomocy, poradzę sobie i–

— To mój rozkaz, panie Byun. Rozkazów szefa się słucha, tak? — podniosłem się i schowałem dłonie w kieszenie od czarnych spodni. — Mała jest grzeczna i cudowna. Wiem, że nie rozwali mi całej firmy, do tego dzisiaj jest spokojny dzień. W razie czego, Hee Nim na pewno chętnie się ją zajmie. Jedź po nią. Leć. — wskazałem głową na drzwi za mną, uśmiechając się jeszcze szerzej.

RUN(A)WAY | ChanBaekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz