Rozdział 19

3.9K 408 87
                                    

Wpatrywałem się w biały sufit i oddychałem głośno. Smutek atakował mnie w sumie z każdej strony. Godzina mijała za godziną, a Baekhyun nie przyjechał. Czułem się jak dzieciak, któremu obiecano coś małego, ale dla niego bardzo ważnego, a druga osoba wcale tego nie dokonała. Miałem ochotę się popłakać, bo słowa Lisy dobijały mnie z każdą sekundą, kiedy tylko te pojawiały się w mojej głowie.

Pojawiały się też pytania.

Czy ja na nich zasługuję?

Pamiętam przecież początki naszej znajomości. Nie było kolorowo. Chamsko podrywałem Baekhyuna, narzucałem mu się, a on musiał to wytrzymać. Instynkty zwierzęce poruszył w nas jego wpis na blogu, później, popełniłem największy błąd w swoim życiu. Baekhyun z tego powodu nawet się upił. Później długo walczyłem o to, aby uzyskać jego zaufanie, aby znów na mnie spojrzał. Spojrzał na mnie jak na innego człowieka. Walczyłem o to długo, a w jednej chwili wszystko się zepsuło.

Lisa sprawiała, że odsuwaliśmy się od siebie, bo ona miała rację. Ja miałem zostać prawowitym ojcem? Co, jeśli, kiedyś dawny Park Chanyeol zwyczajnie zdominuje tego teraz, zakręci mu w głowie i będę znów takim chamem jak kiedyś? Nie chce ich zostawiać, ale jeszcze bardziej, nie chce ich ranić. Wolałbym sam żyć do końca w osamotnieniu, niż żyć z nimi, wiedząc, że mogę sprawić im ból.

Shinhye — jest najsłodszym dzieckiem na świecie. Baekhyun, robił wiele, aby ja wychować. Wypruwał siebie, aby sprawić jej ciepły, bezpieczny dom pełen opieki. Robił wszystko dla niej, a ja? Czy ja w ogóle zasługiwałem na szansę, którą mi dał?

Z zamyśleń wyrwał mnie głośny dzwonek. To był on. Miał przecież klucze i użył ich po jakimś czasie. Nadal leżałem na kanapie i powiedziałem tylko ciche "cześć". Ten wszedł do środka zabiegany, mówiąc mi, że musiał powiedzieć Jonginowi, by został w domu z Shinhye. Ja nie odpowiedziałem mu na nic, chociaż ten mówił jak katarynka. Kiedy ciągle mówił o naszej córeczce, miałem ochotę się popłakać. Czy na pewno naszej?

— Chanyeol czy Ty... Chan? — Jego głos w jednym momencie złagodniał. Spojrzałem na niego z żalem i pokręciłem głową, przewracając się na bok, wtulając do poduszki.

Westchnięcie, a następnie poczułem jak jego ciężar, przygniata miękką kanapę zaraz przy mnie. Jego dłoń ułożyła się na moim ramieniu, a ja nie zrobiłem nic.

— Spójrz na mnie — powiedział bardzo poważnie.

— Nie — szepnąłem, chowając bardziej swoją głową. Wstydziłem się siebie. Zawsze tak miałem, kiedy przypominałem sobie jakim dupkiem kiedyś byłem.

— Chanyeol...

— Nie. — Tym razem to ja powiedziałem bardzo dobitnie i odważnie. Ten na chwile zamilczał, aż mocno pociągnął mnie za ramię. Nie pozwalałem mu na to i nie chciałem, aby na mnie patrzył, ale wreszcie mu się udało. Chociaż nie płakałem, nie miałem na sobie żadnych śladów smutku, to jednak on wszystko widział. Moje oczy.

A ja widziałem jego.

W jednej chwili przelał się na nie żal, smutek, troska. Jego dłoń przejechała znów po całym ramieniu w górę, aż ułożyła się na moim policzku. A ja nie mówiłem nic, tylko patrzyłem się na niego, aż opuściłem swój wzrok, bo nie potrafiłem patrzeć w jego przeszywające mnie oczy.

— Co się dzieje? — spytał miękko, z troską.

— Nic. Nic się nie dzieje. — Pokręciłem głową i przysunąłem go do siebie. Pojawił się między moimi nogami, tak, że moje, delikatnie zgięte, były pomiędzy nim. Tak samo jako, znajdowały po obu stronach moich boków. Przytuliłem go do siebie, bardzo mocno. Przymknąłem swoje oczy, przejechałem nosem po jego szyi, pachnącą tym razem orzeźwiającym zapachem róży. Musnąłem ją wargami, niedaleko ramienia, oraz szczęki i przytuliłem jeszcze mocniej, głaszcząc jego plecy. Był mój, a ja byłem jego.

Jego drobniejsze ode mnie dłonie, przejeżdżały po mojej talii, a ja czułem się lepiej, mając go przy sobie. Chyba rozumiał, że w tej chwili go potrzebowałem. Potrzebowałem jak nikogo innego, najmocniej na świecie. I tylko jego. Tak, kocham Shinhye, sprawia mi wielką radość. Moja mama, też zawsze dawała mi niesamowite bezpieczeństwo, ale akurat w tej sytuacji, chciałem tylko tego. Jego ramion, które tak samo, jak moje ciasno oplatają moje ciało.

— Channie, proszę, powiedz mi — szepnąłem do mojego ucha, całując je delikatnie.

To chyba już czas.

Kiwnąłem głową i odsunąłem się od niego delikatnie. Oparłem się jednak czołem o jego i wpatrywałem się w jego twarz. Był śliczny. Kompletnie na niego nie zasługiwałem. Na malutkie piegi, gdzieniegdzie znajdujące się na jego twarzy. Na idealnie wyprofilowany, delikatny zadarty nos. Na mleczną, delikatną niczym aksamit skórę, czekoladowe, uspokajające oczy. Miękki głos, który opatulał mnie sobą i wygłuszał dźwięki wokół mnie. A ona była tak do niego podobna.

— Lisa... Rozmawiałem z nią. — Zacząłem. Jego twarz przybrała dziwnego wyrazu. Był zmieszany, bał się, ale czekał na to, bym to dokończył — Powinniście być razem.

— Co?! — Wybuchnął nagle, odsuwając się ode mnie. Jego krzyk przebijał się echem przez cały mój wielki dom. Jego klatka piersiowa w jednym momencie zaczęła bić szybciej, a ja patrzyłem na niego nadal tak samo.

— Czy ja jestem dla Ciebie odpowiedni? Ile przeze mnie cierpiałeś. Nie zasługuje na Ciebie, na was. Baekhyun. Shinhye zasługuje na kochającą matkę i ojca — powiedziałem, chowając swoją głowę.

— Od kiedy ona ma kochającą matkę? — Prychnął — Od kilku dni. Co ona Ci powiedziała? Chanyeol, błagam Cię, nawet tak nie myśl, to jakieś bzdury! — krzyknął znowu. Jego klatka piersiowa podnosiła się jeszcze szybciej. Był oburzony.

— Lisa jest jej mamą. Jest mieszanką genów Twoich i jej. Nie moich. Nie łączy nas nic—

— Prócz miłości — przerwał mi — Troski. Bezpieczeństwa — powiedział Baekhyun bardzo poważnie. Nie wiedziałem co powiedzieć, ale chyba nie musiałem. Objął moje policzki i spojrzał na mnie, głaszcząc kciukiem jeden z nich — Ciągle o Tobie mówi. Jesteś jej tatą numer dwa, wiesz? Kocha Cię. Ojcem, matką, jest ten człowiek, który wychowuje i uczy miłości. Nie obchodzi mnie, jak zaczynaliśmy. Wtedy, przez jakiś czas Cię nienawidziłem tak, ale kto, nawet jeśli taki był, opiekował się nią, nawet bardziej niż ja? Ty. Jesteś dla niej wspaniały, Chanyeol. Tak samo, jak dla mnie — szepnąłem miękko ostatnie słowa. Podniosłem wtedy swoje spojrzenie na niego, a moje serce przyśpieszyło biegu.

Patrzył na mnie z niesamowitym uczuciem, którego wcześniej nie widziałem. I nie było w tym litości. Była w tym miłość, zaufanie, troska, szczęście. Nie było żalu, smutku, były same emocje łączące dwojga ludzi. Nas. I nie mogłem nawet wydusić z siebie słowa. Te jego, wystarczyły, aby moje serce zaczęło łomotać z namiętności, którą go darzyłem. Pasją, ambicją, obsesją, słabością, żarliwością — miłością.

— Kocham Cię, Chanyeol. I cokolwiek powie Lisa, masz jej nie słuchać, tak? Chce, by Seohyun miała z nią lepszy kontakt, ale ona sama chce nas. Jesteśmy już razem i nie pozwolę Ci mnie zostawić, ze względu na słowa kobiety, która bała się posiadania dziecka. I jak jeszcze ra—

Nachyliłem się w jego stronę i przybliżyłem do siebie, uciszając go swoim długim pocałunkiem. Nasze wargi stykały się ze sobą i zsuwały leniwie między sobą, pozwalając na jak najlepsze rozpoznanie ich struktury. Kilka chwil później, nasze języki swoimi czubkami obijały się o siebie z namiętną słabością. Pocałunek był tak dokładny, a zarazem intensywny, ale pozwalający na wnikanie uczuć w nasze ciała, niczym małe szpileczki. Każda z nich, wkuwała się w nasze ciała, jakby już na zawsze, jakby te słowa, były prawdziwą przysięgą.

Moje serce dudniło mi w piersi, a krew wrzała. Chwila — nasza chwila — w całej czasoprzestrzeni, miała kompletnie inne pojęcie niż dla przeciętnego człowieka. Nie była ani to sekundą, minutą, godziną, kwadransem. Była nasza, jak każda inna, którą spędzamy razem, trwająca nieskończoność, chociaż posiadająca przerwy.

— Powiedz to jeszcze raz — szepnąłem do jego ust, popychając go delikatnie. Opadł na miękką kanapę, a ja zawisłem nad nim, nie odrywając się od jego ust, który połączone były w pożądliwym tańcu.

— Jesteśmy razem i nie pozwolę Ci mnie zostawić, ze względu na sło—

— To wcześniej — powiedziałem rozbawiony, kiedy on także się śmiał, mimo wszystko kładąc swoje ramiona na moim karku, przybliżając mnie do siebie.

— Seohyun chce nas, ale chce, by też miała dobry kontakt z—

— Baekhyun! — powiedziałem niczym obrażony dzieciak. Brakowało jeszcze, bym tupnął nogą, ale zamiast tego wraz z nim roześmiałem się, wargami przejeżdżając po jego ślicznie wyrysowanej szczęce. Między naszym chichotem, pojawiały się drobne pocałunki i to wspaniałe uczucie. Nigdy nie czułem się tak doskonale, jak teraz, chociaż jeszcze kilka sekund temu, myślałem, że najlepiej będzie, jeśli Baekhyun mnie zostawi. Jakim ja jestem głupcem.

— Kocham Cię, Chanyeol. Kocham, kocham, kocham... — odpowiedział pieszczotliwie, pozwalając nam na to, abyśmy spojrzeli sobie w oczy. Aby nasz wzrok przepełniony tym nałogiem, jakim była miłość, potwierdziła wszystkie nasze słowa.

RUN(A)WAY | ChanBaekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz