VIII

2.5K 243 24
                                    

Patrzyli na mnie z przerażeniem.

-Musimy mu pomóc - powiedziałam opierając łzy.

-To niebezpieczne.

-Niebezpieczne? Niebezpieczne!? - straciłam kontrolę - Złapali go! Twojego przyjaciela! Chcesz go tak zostawić!? Widziałam jak go zabierają! On by cię ratował! - mój szloch przerodził się w histeryczny śmiech - nie chcecie mi pomóc? To nie. Sama mu pomogę! - chwyciłam siekierki Toby'ego i chciałam wyjść z domu, ale poczułam jak Masky przyciska mnie do ściany.

-Uspokój się, slyszysz? Pomożemy mu, obiecuję, ale nie możemy iść sami. Obiecuję, że go odbijemy - wyjął siekierki z moich rąk i otarł moje łzy, jak małemu dziecku - idź się połóż.

Udało mi się trochę ogarnąć. Najpierw poszłam się wykompać. Siedziałam w łazience jakieś dwie godziny.

Nie mogłam zasnąć. Cały czas myślałam o Toby'm. Licząc na to, że Jeff też nie śpi, zeszłam na dół. Nie pomyliłam się.

-Mogę?

-Jasne - posunął się trochę, żebym mogła usiąść.

-Jak ręka? Boli?

-Jest okej. Jeszcze żyję.

Cisza.

-Musi ci na nim na prawdę zależeć.

-Tak...

-To było do przewidzenia.

-Co?

-Że będziecie razem. Zakładaliśmy się z chłopakami.

-Kto wygrał?

-Brian.

Uśmiechnęłam się, po czym znowu zaczęłam płakać.

-Ej nie rycz mi tu. Pościel mi zamoczysz.

-Jesteś okropny - szturchnęłam go w ramię.

-Powinnaś iść spać.

-Nie chcę. Nie mogę.

-Ja też. Ironia losu, co?

-Posiedzę tu z tobą jeśli ci to nie przeszkadza.

-Spoko - przykrył nas kocem.

Wbrew pozorom nie jest taki zły, tylko ma swoje humorki i czasem jest nieznośny.

Miętoliłam w rękach wisiorek od Toby'ego.

-Będzie dobrze - pocieszał mnie.

-Mam taką nadzieję - oparłam głowę o jego ramię.

Siedzieliśmy tak do rana rozmawiając o wszystkim, bylebym tylko nie płakała.

Z samego rana do domu wrócił Operator. Wszystko mu wyjaśniłam.

-Musimy go ratować.

-Wiem dziecko. Wiem

MORDERCZE LOVE STORYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz