Mija tydzień. Tydzień od feralnego wypadku w klubie, gdzie interweniował Lucyfer. Od tygodnia jedynie zerka na mnie, ale nie odzywa się. Nawet podczas wizyty w muzeum sztuki rozmawiała ze mną tylko Carda, a on stał na uboczu i tylko się przyglądał. Nasz incydent w ciemnym korytarzu również poszedł w niepamięć, co jest przykre, bo właśnie przez niego poczułam się jak łatwa i tania służka. Rozbudził moje zmysły, przyjechał do tego cholernego klubu, a teraz... teraz jest jak duch, którego jakby nie ma, ale jednak jest.
Przez niego zajmuję się tylko codziennymi sprawami jak praca w ogrodzie z Gabrielem, z którym coraz bardziej się dogaduję, nauka Candidy, spędzanie z nią czasu i długie, naprawdę długie rozmowy na tarasie przy herbacie. Nasz szlaban się nie skończył, więc jedynie, gdzie imprezujemy to w jej pokoju przy muzyce, którą polubiłyśmy, mimo że zwykle gustujemy w klasyce i jazzie.
***
Dziś Gabriel zabrał mnie do wielkiej kuchni rezydencji, gdzie właśnie podziwiam pracę czterech kucharek, które sporządzają danie główne.
– Może mogłabym przygotować jakiś deser? – pytam, kiedy starszy mężczyzna kosztuje sałatki z jednej z misek. Przygląda mi się ze zdziwieniem, ale potem kiwa entuzjastycznie głową.
– Saro, Amelio, wróćcie tu przed kolacją. My zajmiemy się deserem – oznajmia Gabriel, a wszystkie cztery kobiety szybko opuszczają pomieszczenie, zostawiając nas samych.
– Mandarynko, czy ty jesteś pewna, że chcemy piec wspólnie ciasto?
– Oczywiście, że tak! Sam opowiadałeś, że kiedyś przeszedłeś kurs cukiernika, a ja nauczyłam się trochę od mamy. Razem połączymy siły i na pewno coś wyjdzie – mówię radośnie.
– No dobrze, wierzę, że nie otrujemy rodziny.
– W życiu! – wołam, stawiając na blat mąkę i kolejne produkty.
– Możesz odpowiedzieć mi, dlaczego nie wierzysz w Boga? – pyta Gabriel, powodując, że w głowie formuje mi się obraz śmierci dziadka, a potem babci. Cholerne bóstwa i religie.
– Naprawdę chcesz wiedzieć?
Mężczyzna potakuje, więc postanawiam chociaż jemu o tym powiedzieć.
– Dziadek i babcia od zawsze byli wierzący, ale kiedy dziadek umarł przy okropnej chorobie, babcia straciła zapał do życia. Modliła się, błagała, robiła wszystko. Stała się ateistką. Ja oczywiście byłam wierząca, ale mnie też Bóg zawiódł, zabierając dziadka. Kiedy niby zaczęłam wierzyć... babcia zachorowała i tym razem Bóg też nie pomógł. Zawiódł mnie dwa razy, a ja postanowiłam żyć filozofią babci...
– Jak ta filozofia brzmiała?
– Co jest widoczne – istnieje, a to, co niewidoczne i nie ma wytłumaczenia, jest tylko człowieczym wymysłem – mówię, próbując skupić się również na cieście, które pragnę zrobić, by zachwycić domowników, a przede wszystkim Lucyfera. Może w ten głupi sposób wreszcie zwróci na mnie uwagę?
– Naprawdę podążasz takim wyznaniem? Przecież nie wszystko można ujrzeć, a jest. Wiatru nie zobaczysz, a jednak nie jest naszym wymysłem.
– Chodzi o Boga, Gabrielu. Tylko o Boga. Nie wierzę w Niego. Dlaczego nie mógł im pomóc? Nie byli tacy starzy, by umierać! Nie byli wcześniej chorzy. To On zesłał na nich jakąś karę. Chociaż nie, Jego w ogóle nie ma. Gdyby był, pomógłby im.
– Nie możemy o wszystko obwiniać Boga, Mandarynko. Czasami po prostu tak już jest, że jedni umierają, by drudzy mogli się urodzić. Twoja babcia nie miała kogo obarczyć winą za śmierć męża, więc odwróciła się przeciwko Bogu, by móc kogoś oskarżyć. To samo robisz ty, a tak nie można. Nie szuka się winowajcy.
CZYTASZ
Maska Diabła
FantasíaNie trzeba być w Piekle, by dusza człowieka była utrapiona. Nie trzeba czekać na Nowy Rok, by lepiej zacząć żyć. Ale czasami trzeba uciekać, by coś mieć. Trzy różne światy, które odmienią wesołą Włoszkę i jedno uczucie, które dopadnie najgorszego...