Obrażona, skrzyżowałam dłonie na piersi, gdy wreszcie dotarliśmy na miejsce. Nie pisnął ani słowem podczas drogi powrotnej, mimo że wielokrotnie próbowałam się czegoś dowiedzieć. Zwróciłam uwagę na chłopaka, który zatrzymał się przy rozpalonym przez resztę przyjaciół ognisku i po chwili odwrócił twarzą w moją stronę. Uśmiech wpłynął na jego usta, podszedł do mnie i złożył całusa na czole, zupełnie nie zwracając uwagi na pozostałych.
- Tylko ubierz się ciepło, dobrze? - zapytał, a jego czekoladowo brązowe tęczówki nie opuszczały moich.
- W porządku — posłałam mu delikatny uśmiech i zaraz udałam się do swojego namiotu. Wyszperałam z torby zwykłe dżinsy, koszulkę i zabrałam bluzę chłopaka. Ubrałam się i wyszłam z namiotu, spotykając przed nim Justina wraz z Dave'em.
- Cześć Kwiatuszku — uśmiechnął się blondyn, stojąc z głową opartą o ramie swojego chłopka, a jego loki niesfornie opadały na czoło. Justin nie należy raczej do wysokich, na moje oko ma około 165 cm, ale poza swoim wzrostem to naprawdę cudowny chłopak. Jest zabawny i w nawet najgorsze dni, potrafi poprawić humor. To on zadba, żebyś będąc chorym, dostał wszystkie lekarstwa i to, jaki jest opiekuńczy, sprawia, że jest taki słodki i uroczy.
- Cześć chłopaki — posłałam obu promienny uśmiech, w międzyczasie zawieszając bluzę na ramionach.
- Wybierasz się gdzieś? Czyżby z naszym Thomasem? - zaśmiał się loczek, znacząco poruszając brwiami.
- Na pewno z nim, a niby z kim innym. Nie widzisz tej chemii pomiędzy nimi? - mruknął Dave, zerkając na chłopaka.
- Dobra, dobra, przestańcie — zmarszczyłam nos, patrząc się na obu dosyć intensywnie — Może z nim idę, może nie...
- Anne? - mruknął pytająco blondyn, a uśmiech na jego twarzy zrobił się jeszcze szerszy niż wcześniej — Kogo próbujesz oszukać? Akurat nas nie oszukasz...
- Masz rację Justin, it is what it is — rozłożyłam bezradnie ręce.
- Hahahah..., dokładnie Kwiatuszku — zaśmiał się krótko Dave, obejmując mocniej blondyna — Baw się dobrze i uważajcie na siebie...
- A dziękuję — puściłam obu oczko i ruszyłam w stronę auta Toma, przy którym już na mnie czekał.
- Gotowa? - zapytał z uśmiechem, automatycznie przeanalizowałam jego sylwetkę od góry do dołu, wyglądał naprawdę dobrze.
- Tak — odwzajemniłam uśmiech, chłopak podszedł od strony pasażera, otwierając mi drzwi i gestem dłoni zaprosił do środka, co też uczyniłam. Sam po chwili zajął miejsce kierowcy, zapinając od razu pasy i znacząco spojrzał na mnie, bym zrobiła to samo. Odpalił silnik, zawrócił i ruszyliśmy w stronę drogi głównej i właściwie nieznanym dla mnie kierunku.
- Olivia nieźle zabalowała... - mruknął, gdy jechaliśmy już autostradą i dopiero teraz na niego spojrzałam, widząc ogromne skupienie na jego twarzy. Jego lekko naprężone mięśnie ramion przy każdym zgięciu i luźno oparta głowa o zagłówek. Niesforny lok, który swobodnie opadał mu na czoło, dodawał tego czegoś, co sprawiało, że przyłapałam się na chyba zbyt długim przyglądaniu się chłopakowi — Anne? - ocknęłam się, słysząc swoje imię i w odpowiedzi posłałam przepraszający uśmiech.
- Przepraszam, zamyśliłam się. Nie wiem, co masz na myśli, nie wiedziałam jej teraz, jak wróciliśmy — mruknęłam.
- Była totalnie pijana, nie wiem jak sytuacja z Mikiem, bo wtedy był z nią Collin — przerwał na chwile, w międzyczasie zatrzymując się na światłach — a zresztą, co ja się przejmuję...
- No nie ma czym, Liv zazwyczaj odreagowuję alkoholem. Właściwie to, gdzie jedziemy? - zapytałam, na co chłopak zaśmiał się krótko, a po chwili poczułam jego ciepłą dłoń na kolanie.
- Jak ci powiem, to nie będzie niespodzianki, ale nie długo będziemy...
- A idź ty — burknęłam pod nosem, krzyżując dłonie i odwróciłam się w stronę szyby.
***Kolejne dwadzieścia minut drogi przesiedzieliśmy w ciszy, nie było to niezręczne, wręcz przyjemne i miłe. Jedyny dźwięk, jaki zagłuszał naszą ciszę to piosenki Guns N' Roses, których oboje uwielbiamy. Zatrzymaliśmy się na leśnym parkingu i nic nie wskazywało na to, by coś ciekawego było w pobliżu:
- Tom? Czy ja już mogę zacząć krzyczeć? - spojrzałam na chłopaka, który przyglądał mi się zdezorientowany.
- Słucham?
- Wywiozłeś mnie do jakiegoś lasu, pewnie chcesz mnie zgwałcić, a później mnie zostawisz i sobie pojedziesz — starałam się wyjaśnić wszystko najspokojniej, jak umiałam jednak, widząc minę chłopaka, traciłam nadzieje.
- Ty jesteś nienormalna? Jak możesz tak myśleć? Cały parking był zajęty to niby gdzie miałem zaparkować? - spojrzał na mnie zrezygnowany, po chwili wychodząc z auta, które przeszedł i otworzył mi drzwi — Lepiej już chodź...
- No nie dąsaj się — szturchnęłam jego ramie — Przezorny zawsze ubezpieczony, pamiętaj!
- Anne błagam cię, chodź — złapał moją rękę i ruszyliśmy przed siebie. Szliśmy w ciszy, a on gładził kciukiem moje knykcie, co sprawiało, że to dziwne uczucie pojawiało się ponownie w brzuchu. Rozejrzałam się dookoła, gdy dochodziliśmy do zapełnionego parkingu. Z dala dało usłyszeć się wesołą muzykę i dojrzeć pełno różnobarwnych świateł.
- Widzisz, twoja teoria się nie sprawdziła — mruknął, gdy dochodziliśmy do budki z biletami, a ja jedynie uśmiechnęłam się, widząc za plecami chłopaka piękne wesołe miasteczko.
- I to ta niespodzianka? - zerknęłam na chłopaka, gdy kupował bilety, by po chwili znaleźć się ponownie przy mnie.
- Nie zupełnie, ale chodź — złapał ponownie moją dłoń, bilety chowając do tylnej kieszeni spodni i wprowadził do miasteczka. Na pierwszy rzut oka wydawało się ogromne i miało chyba każdą możliwą atrakcję od diabelskiego młyna po standardowy i przereklamowany moim zdaniem tunel miłości. Z porozmieszczanych na całym terenie głośników leciały nastrojowe utwory, które tylko jeszcze bardziej nadawały temu miejscu lepszej atmosfery. Stoiska z watą cukrową powtarzały się co kilkanaście metrów, podobnie jak te z balonami, nie zabrakło także budek ze strzelnicami, w których to zawsze można wygrać maskotki. Widząc to wszystko, na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, zatrzymałam się i pociągnęłam chłopaka do siebie.
- Coś się stało? - spojrzał na mnie, zatrzymując się kilka centymetrów ode mnie.
- Nie, wszystko w porządku, ale chciałam ci podziękować — spojrzałam w jego czekoladowe tęczówki, w których od razu utonęłam — od dziecka uwielbiałam chodzić do wesołych miasteczek. Niestety później tata nie miał na to w ogóle czasu albo mówił, że wynagrodzi mi to inaczej — mruknęłam.
- Nie ma za co Mała — posłał mi jeden z tych swoich pięknych uśmiechów, a po chwili zamknął w niedźwiedzim uścisku — cieszę się, że ci się podoba.
- Więc na co idziemy najpierw? - zerknęłam na niego kątem oka.
- Na początku standardowo możemy iść na diabelski młyn, co ty na to?
- W porządku — uśmiechnęłam się, gdy chłopak złapał mnie za rękę i oboje ruszyliśmy w stronę wielkiego koła, przy którym z daleka widać było dosyć sporą kolejkę. Zajęłam w niej miejsce, przy okazji rozglądając się dookoła. Wspaniałe uczucie widzieć tyle uśmiechniętych, rozbawionych i śmiejących się do siebie ludzi. Każdy wydaje się taki szczęśliwy, jakby brama miasteczka, gdy tylko przez nią przechodzimy, zabierała od nas wszystkie problemy.
Widziałam nawet kilka znajomych twarzy, jednak moją uwagę najbardziej przykuł chłopak, siedzący na ławce naprzeciwko nas. Wpatrywał się we mnie, odkąd stanęliśmy w kolejce, westchnęłam, odwracając się do mojego towarzysza i złapałam jego rękę.
- Wszystko w porządku? - spojrzał na mnie z troską w oczach.
- Tak, wydaje mi się, że tak — mruknęłam, ciągnąc go za sobą, gdy wreszcie była nasza kolej.
- Jakoś zmarkotniałaś — stwierdził, gdy siedzieliśmy już zapięci w wagoniku, który co jakiś czas unosił się w górę zapewne, gdy wsiadały kolejne osoby.
- Wydaje ci się, naprawdę się cieszę, że mnie tu zabrałeś — oparłam głowę o jego ramię.
- Może później pójdziemy na watę cukrową albo gofry lub lody. Co tylko będziesz chciała... - pstryknął delikatnie mój nos, na co tylko go zmarszczyłam.
***
CZYTASZ
It is what it is ( w trakcie poprawek )
Teen FictionKolejnego wieczoru nalej w kieliszki bananowo-marchewkowego kubusia, usiądźcie na podłodze i po prostu rozmawiajcie o pierdołach. Nie obrażaj się, gdy ona chce wyjść z przyjaciółmi i zamiast rzucać dupą nalej jej wannę pełną gorącej wody, by po cały...