THREE

166 17 3
                                    

Znowu stoję przed kościołem.

Znowu w ręku trzymam kwiaty.

Znowu boję się nacisnąć klamkę drzwi.

Ta rutyna mnie wykańcza. Wyniszcza jak jakiś pasożyt.

Naciskam na klamkę, a drzwi z łatwością ustępują.

Znowu idę po wytartych płytach. Mam wrażenie, że tak często tędy szłam i to ja wytarłam ten szlak.

Spoglądam w miejsce gdzie wczoraj widziałam chłopaka.

Nie ma go.

No cóż. Nie każdy przychodzi codziennie, tak jak ty Audrey.

Stawiam kwiaty na grobie. Podnoszę się, gdyż wcześniej klęczałam i patrzę na marmurowe nagrobki.

Gdzieś tam, parę metrów pod ziemią, spoczywają ciała martwych, poturbowanych rodziców.

Mimo, że przed chwilą wstałam, znowu upadam na kolana.

Próbuję zdrapać płyty. Moje paznokcie szorują po nich, wydając nieprzyjemny dźwięk w całym kościele.

Obok mnie przechodzi kobieta.
Obrzuca mnie pogardliwym spojrzeniem, a jej piwne tęczówki mówią jedno słowo.

Wariatka.

Ma rację. Jestem wariatką. Kto normalny zachowuje się tak jak ja?

Nie zwracam na nią już więcej uwagi i znowu drapię paznokciami po płytach.

Jeszcze trochę. Zdrapię je. Przekopię ziemię i położę się w trumnie obok rodziców.

Przez chwilę mam wrażenie, że za chwilę nie będzie śladu po podłożu. Jednak zaraz uświadamiam sobie, że to co robię jest bezsensowne. Nigdy nie uda mi się przekopać.

Podnoszę się i strzepuję niewidzialny kurz. Odwracam się w kierunku wyjścia i widzę go.

Siedzi w tym samym miejscu co wczoraj.

Znowu ma tę czapkę na głowie. Jednak tym razem ma zamknięte oczy i nie mogę ich zobaczyć.

Jego usta poruszają się jakby coś jadł. Czy on ma gumę w buzi?!

Tego za wiele. Idę do niego z zamiarem wygarnięcia mu jego zachowania w kościele.

Jestem już tak blisko. Jeszcze dwa metry, metr. Mogę spokojnie wyciągnąć rękę i dotknąć jego pleców.

Nie robię tego. Zastanawiam się.

Kiedy mam już się odezwać czyjś telefon zaczyna dzwonić. Rozpoznaję dźwięk. To mój telefon. Cholera.

Chłopak odwraca się w moją stronę zaskoczony.

- Tu nie wolno rozmawiać przez telefon. - mówi. Jego głos jest niesamowity. Ma chrypę od dłuższego milczenia.

Jakbym nie wiedziała. Mam ochotę odpyskować mu. Powiedzieć, że tu nie wolno nosić czapki i rzuć gumę. Zamiast tego, rumienię się.

- Tak, ja wiem... znaczy... yyy...

Ostatni raz na niego patrzę i szybkim krokiem wychodzę z kościoła.

Co to miało być?

Mój telefon nadal dzwoni, więc wyciągam go i patrzę na wyświetlacz. Robię zniesmaczoną minę, kiedy ukazuje mi się zdjęcie cioci Katen, ale odbieram.

- Możesz mi powiedzieć, gdzie jesteś do cholery?!

- Wyszłam właśnie z kościoła, ciociu. Zaraz będę. - mój głos jest miły i słodki.

- No to radzę ci się pospieszyć. Mam dość zajmowania się tym bachorem. - mówi i rozłącza się.

Ściskam mocno telefon w ręce.

Mel nie jest bachorem, ciociu. Myślę i ruszam w stronę jej domu.

*****

Miałam problemy z internetem. Mam nadzieję, że wybaczycie mi spóźnienie xxx

Mysterious BoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz