SIX

125 12 6
                                    

*w mediach macie Audrey*

Minęły już dwa tygodnie od rozmowy z chłopakiem. W tym czasie pojawił się w kościele raz. Nie żebym go wypatrywała.

Nie miałam wtedy okazji spytać go o imię, bo kiedy ja wchodziłam, on akurat wychodził. Gdy się mijaliśmy mrugnął do mnie i uśmiechnął się łobuzersko.

Powoli tracę już nadzieję, że przyjdzie i jak zwykle wchodzę do kościoła. Rozglądam się dokładnie po budynku, ale jedynymi osobami, są starsi ludzie trzymający się za ręce.

Uśmiecham się smutno na ten widok. Para idzie powoli, a kobieta podpiera sie laską. To piękne, że nadal są razem.

To kiedyś mogli być twoi rodzice Audrey.

Potrząsam głową aby odgonić głosy w głowie i z kwiatami podchodzę pod grób rodziców.

Jakie jest moje zaskoczenie, kiedy widzę nowe kwiaty.

Zdezorientowana kładę moje kwiaty obok tych od tajemniczej osoby i szybko wychodzę z budynku mając nadzieję, że może ten ktoś był tu niedawno i jeszcze jest na zewnątrz.

Robię się smutna, kiedy widzę, że przed kościołem nikogo nie ma. Ten ktoś kto to zrobił musi być cudownym człowiekiem, równie cudownym, co te różowe kwiatki, które przyniósł.

Odwracam się z zamiarem ponownego wejścia do świątyni, gdy słyszę czyjś głos.

Zdezorientowana odwracam się na piętach i widzę niebieskookiego chłopaka, który zmierza do mnie szybkim krokiem.

- Cześć - mówi, a na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech.

- Hej. - odpowiadam, ale już nie tak pewnie jak ostatnio. - Co tu robisz?

- To samo co ty.

Och przyszedłeś odwiedzić grób swoich nieżyjących rodziców, tak?

- Czyli? - pytam nie rozumiejąc.

- No przyszedłem do kościoła głuptasie. - mówi śmiejąc się.

Głuptasie? Zaraz, czy on się śmieje ze mnie?

- Och... fajnie? - ta rozmowa nie mogłaby być bardziej niezręczna, przysięgam. - Muszę już iść, przepraszam.

Nie dbam już o wczorajsze kwiaty, które zostawiłam na grobie rodziców, po prostu chcę aby ta rozmowa jak najszybciej się zakończyła.

Kiwa głową i mówi:

- Na razie. - z tym samym uśmiechem co na początku.

Odwzajemniam jego uśmiech, choć nie tak szczerze jak on to zrobił i już mam odejść, kiedy przypominam sobie, że nie zapytałam chłopaka o jego imię. Nie żebym kiedykolwiek go użyła, bo wątpię, że uda nam się jeszcze spotkać.

- Czekaj! - wołam a chłopak zatrzymuje się w pół kroku i odwraca się do mnie. - Jak masz na imię?

Chłopak patrzy na mnie chwilę, po czym mówi:

- Nie ma nic do stracenia, gdy nikt nie zna twojego imienia. - po czym mruga do mnie i znika za drzwiami kościoła zostawiając mnie samą z szokiem wymalowanym na twarzy i przyspieszonym sercem. Ponieważ, cholera, on właśnie użył cytatu z mojej ulubionej piosenki!

***

Miał być dłuższy, ale rozbiłam go na 2 części. Przepraszam, że taki krótki.
Nie wiem kiedy kolejny...

Kocham xxx

EDIT: jednak połączyłam te dwa rozdziały w jeden hah
Ps: lubię ten rozdział ale gramatycznie jest do bani. OBIECUJE ŻE TO POPRAWIĘ <3

Mysterious BoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz