Część V - "G jak Gerard"

388 39 7
                                    



Gdy uznałam, że spędziłam w łazience wystarczająco dużo czasu, wyszłam. Herbata parowała na stole, wampira nie było w pokoju. Zobaczyłam obok kubka małą karteczkę, na której było napisane znajomym pismem:

„ Wrócę za chwilę. G."

G jak Gerard lub Gabriel. Więc nawet mnie nie okłamywał, podpisując się pierwszą literą? A ja o nic nie pytałam... nie pytałam, gdzie codziennie znika, sądząc, że po prostu pilnuje terenu. A przynajmniej o nic, na co nie mógłby odpowiedzieć dwuznacznie – tak, bym się nie zorientowała.

Usiadłam zdenerwowana i szybko wypiłam herbatę, nie przejmując się, że oparzyłam sobie język. Wstałam, chcąc się położyć i ignorować Gerarda kiedy wróci, ale nagle po kilku sekundach zachwiałam się.

– Co...? – zamroczyło mnie, a po dotarciu do progu, zrozumiałam czemu słabnę.

Wsypał mi cos do herbaty. Znowu mnie uśpi...!

Wiedziałam, że nie powinnam mu ufać!

– Ty podły, cholerny, kłamliwy... – warczałam, za wszelką cenę starając się dojść do łóżka, by chociaż nie upaść na podłogę. – ... krwiopijco – dokończyłam, padając na materac. Zdążyłam zobaczyć kątem oka ruch i straciłam świadomość.

***

Usiadłam gwałtownie z sercem walącym w piersi. Znajdowałam się w komnacie bardzo podobnej do tej w zamku Gerarda. Z tą różnicą, że łoże było iście królewskie – z baldachimem, rama okienna drewniana, a na ścianach nie było żadnych gobelinów.

Najważniejszym pytaniem pomijając „dlaczego mnie uśpił?" było „gdzie jestem?".

Wstałam powoli i podeszłam do drzwi. Podejrzewałam, że zabrał mnie do tego swojego przyjaciela krwiopijcy, a to oznaczało, że w zamku oprócz mnie są jeszcze przynajmniej dwa wampiry, z czego jednego nienawidzę, a drugiego nawet nie znam. Świetnie.

Wyszłam powoli z komnaty i ruszyłam zimnym korytarzem. Było cicho i mroczno, jak w prawdziwym zamku Draculi. Żadnych lamp ani naftowych ani elektrycznych nie widziałam, jedynie co kilkadziesiąt metrów wisiały pochodnie. Niektóre miejsca były całkowicie pogrążone w ciemności i właśnie tych miejsc najbardziej obawiała się moja podświadomość, którą starałam się uciszyć.

Chodziłam tak w poszukiwaniu Gerarda lub wyjścia, aż w końcu znowu trafiłam na kolejny ślepy korytarz. Westchnęłam z irytacją, a moja desperacja, by uciec od bruneta, topniała z każdą sekundą. Obróciłam się, by szukać dalej i nagle zostałam przyduszona do ściany przez... przez kogo? Nie znałam tego szatyna, ale wiedziałam, że był wampirem. I właśnie mnie dusił. Do tego tak, ze nie dotykałam ziemi. Zacharczałam, zaciskając palce na nadgarstku mężczyzny.

– Cześć, Evelyn – napastnik uśmiechnął się. Pomijając, że znał moje imię, dlaczego mnie dusił i to jeszcze z uśmiechem?! Czy to na pewno ten przyjaciel?! A może to nie Gerard wsypał mi coś do herbaty, tylko ktoś z rządu...?!

Znów spróbowałam oderwać jego rękę, ale ten zacisnął palce mocniej. Przed oczami pojawiły się czarne plamy, płuca paliły ogniem.

– Zostaw... mnie... – wycharczałam. Teraz to przydałby się Gabriel, on pewnie by mnie uratował...

– Piszczę, jeśli puścisz mój nadgarstek – odparł pogodnym tonem. Nie uwierzyłam mu, ale trzymanie niewiele mi dawało, więc równie dobrze mogłam wykonać polecenie...

Uwolnił mnie.

Zaczęłam kaszleć, łapiąc łapczywie powietrze, jednak zanim zdążyłam się osunąć, chwycił moje ramię, nie pozwalając opaść.

BuntownikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz