DWA

961 78 5
                                    

Gdy następnego dnia - wczesnym rankiem- przekroczyłam próg salonu, przywitał mnie milczący Samuel, siedząc w fotelu. Kiedy weszłam, ani na sekundę nie spuścił wzroku z nadal nieprzytomnego chłopaka.
- Co się dzieje? - spytałam lekko zaniepokojona.
- Chyba coś mu się śni. Cały czas mruczy przez sen i się wierci. – oznajmił, w dalszym ciągu wpatrując się w nieznajomego.
- Przecież to tylko sen. Nie musisz tak od razu panikować. I zacznij mrugać, bo to trochę dziwne - stwierdziłam kierując się do kuchni.

Przygotowałam dla nas jajecznice, usiedliśmy w salonie i zabraliśmy się za posiłek, w ciszy. Zaczęłam rozmyślać, co się stanie gdy chłopak się obudzi. Jak szybko jego przyjaciele go znajdą? Ciekawiło mnie jak zareaguje na to, że był martwy i z jakim zachowaniem się spotkamy. Nagle ciszę przerwało ciche stękanie, dochodzące z kanapy. Już po chwili Samuel zniknął, by pojawić się z bronią w ręku. To było nasza jedyna opcja obrony.

Powoli zaczęliśmy kierować się w stronę dźwięku. Nieznajomy, tak jak przypuszczałam, nadal leżał na niewielkiej sofie. Jego oczy były szeroko otwarte, a niebieskie tęczówki błyskały żywotnie, gdy czujnie oglądał pomieszczenie. Wreszcie jego wzrok spoczął na mnie, później na Samuelu i broni, którą ten trzymał wycelowaną idealnie w niego. Niedziwnym było, że zaraz niespokojnie zmarszczył brwi.

- Gdzie ja jestem? - szepnął ledwo słyszalnie.

Widać było, że wciąż jest słaby, ale to normalne, biorąc pod uwagę jego ostatnią przygodę. Podeszłam jeszcze bliżej, stąpając niepewnie. W końcu znalazłam się przy kanapie, a swą twarz zawiesiłam nad nim. Samuel mruknął ostrzegawczo.

- Przylądek Jork, Australia. - odpowiedziałam na pytanie, zakładając za ucho niesforne kosmyki włosów.

- Taak wszystko mu powiedz, Lee. Nie zapomnij o numerze swojego buta! - prychnął Sam zza moich pleców.

- Dał byś już spokój, Samuel. - warknęłam w jego stronę, ale zaraz zwróciłam się do nieznajomego. - Nie wiem czy pamiętasz, ale zostałeś postrzelony w Sokovi. W sumie, nie jestem pewna czy można to nazwać „postrzeleniem". Byłeś nieźle podziurawiony. Zabrałam cię tutaj, do swojego domu, żeby ci pomóc. Nie byłam pewna czy twoi przyjaciele, by umieli.

- Skąd pomysł, że ty byś mi pomogła, a oni nie? - powiedział nie spuszczając z nas czujnego spojrzenia.

- Nie możesz po prostu grzecznie podziękować i wynieść się z naszego domu? - warknął Sam zbliżając się do kanapy.

Złapałam go ostrzegawczo za rękę. Wolałam nie prowokować nieznajomego - nie byliśmy pewni do czego jest zdolny. Jednak wtedy jasnowłosy nieznacznie się poruszył, a broń Samuela wystrzeliła. Znikąd pojawiła się przede mną brązowowłosa dziewczyna, z rąk, której wydobywała się czerwona mgła. Poczułam się otępiała i upadłam na ziemię. Przymknęłam na chwilę oczy, by się uspokoić lecz gdy tylko ponownie je otwarłam, nie znajdowałam się już w moim domu w Jorku.

Przerażona rozejrzałam się po pomieszczeniu, które było mi doskonale znane - albowiem spędziłam w nim całe życie. Kiedy próbowałam się poruszyć, spostrzegłam, że moje nogi i ręce są skrępowane grubymi pasami. Zaczęłam rozglądać się po pokoju, w którym byłam przetrzymywana. Już lekko przybrudzone, białe ściany otaczały mnie z każdej strony, mogłam zauważyć gdzieniegdzie odpadający tynk, świadczący o ich starości lub braku zadbania. Wokół, na stolikach, leżało wiele przyrządów lekarskich, większości nazw, a tym bardziej zastosowania, nie znałam. Gdy metalowe drzwi na przeciwko zaczęły się powoli otwierać, mój oddech nieznacznie przyśpieszył. Po chwili moim oczom ukazał się czarnowłosy mężczyzna w średnim wieku, z okularami na nosie i w białym kitlu. Uśmiechnął się do przyjaźnie, co było dla mnie jeszcze większą torturą niż to, co mi robili.

- Witaj Aileen. Jak się dzisiaj czujesz? - spytał przeglądając moją kartę i co chwilę poprawiając opadające okulary.

- Gdzie jest Samuel? Co z nim zrobiliście, wy potwory?! - krzyknęłam, ignorując jego pytanie, oraz rzucając się w fotelu, w nadziei, że jakimś cudem, sznury puszczą.

- Z pacjentem 02 wszystko w porządku. Nie rozumiem twojego zdenerwowania. - uśmiechnął się do mnie szeroko – Dzisiaj, mam dla ciebie coś nowego.

Mężczyzna podszedł do chłodziarki, znajdującej się w rogu pomieszczenia i wyciągnął z niej małą fiolkę z niebieskim płynem. Następnie wyjął sterylnie zapakowaną strzykawkę. Zaaplikował do niej nieznaną substancję. Teatralnie pstryknął w koniec igły i zaczął kierować się w moją stronę.

- Jestem naprawdę ciekawy, jak twój organizm na to zareaguje. - mruknął w zadumie.

Gdy próbował zdezynfekować miejsce przeznaczone do nakłucia, zaczęłam się rzucać we wszystkie strony, by tylko igła nie dotknęła mojej skóry.

- Proszę, nie!

W tym momencie poczułam, że odzyskuję przytomność. Słyszałam, jakby z oddali, głos Samuela wołającego moje imię. Zrozumiałam, że to tylko wspomnienie, sprowadzone jakimś cudem przez dziewczynę o brązowych włosach. Muszę przyznać - odetchnęłam z ulgą. Chyba nie zniosłabym ponownego spotkania ze wspomnieniami.

Niepewnie usiadłam, łapiąc się za obolałą głowę. Czułam jakby co najmniej przejechał po mnie walec. Gdy w pełni odzyskałam mój wzrok, zobaczyłam czwórkę ludzi stojących naprzeciwko. Najbardziej na lewo stała rudowłosa kobieta, ubrana w obcisły strój - coś na kształt kombinezonu. Nie spuszczała ze mnie wzroku, czujnie obserwując każdy ruch, jakbym miała zaraz zacząć strzelać piorunami. Zaraz obok kobiety, stał czarnowłosy mężczyzna w dziwnym stroju robota. Jego mina wskazywała na to, że w tym momencie, wolałby robić coś zupełnie innego.. Następnym, okazał się dobrze mi znany łucznik, którego widziałam w Sokovi. Ostatnią osobą, której dane mi było się przyjrzeć była dziewczyna, która jak się nie mylę sprowadziła na mnie wizję. Z jej twarzy mogłam wywnioskować, że chyba tego żałuje.

Niedaleko mnie, zaraz przy ścianie, stał Samuel. Widać było na pierwszy rzut oka, że jest nieźle wkurzony. Jego pięści były mocno zaciśnięte, a swym wzrokiem ciskał błyskawice. Gdy tylko zauważył, że na niego patrzę, chciał podejść bliżej, ale wtedy odezwał się dziwny robo-człowiek:

- Hola, hola młody! Rusz się tylko o krok, a cię postrzelę. Później, twoja koleżanka będzie mogła cię uleczyć i zrobię to samo po raz drugi, tak dla przykładu.

Dla uwiarygodnienia swoich słów z ramienia wysunął wyrzutnie mini rakiet. Wytrzeszczyłam oczy na mężczyznę. Jak on może, ot tak grozić komuś bronią? Nie tylko ja zareagowałam na słowa szatyna. Rudowłosa kobieta spojrzała na niego z politowaniem.

- Teraz proszę się spowiadać, co tu się wydarzyło? - zakończył, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej.

Już chciałam pośpieszyć z wyjaśnieniami, ale uprzedził mnie jasnowłosy, wciąż leżący na kanapie.

- Niby to moja misja ratunkowa, a nikt nie zwraca na mnie uwagi. Dzięki przyjaciele... - mruknął na tyle głośno, by wszyscy go usłyszeli – A tak się składa, że mam istotne informacje.

Robo-człowiek spojrzał na niego, jakby widział go po raz pierwszy na oczy, co muszę przyznać trochę mnie rozbawiło - jednak nie dałam tego po sobie poznać.

- Proponuję, byśmy obgadali to w bazie. - pierwszy raz odezwał się łucznik.

- Dobry pomysł - zgodził się czarnowłosy, unosząc jeden palec do góry - zbieramy się ferajna. - dodał jakby nigdy nic wylatując z domu.

- Ale bez nas - wtrącił się Samuel, opiekuńczo stając przede mną.

- W tym wypadku nie masz wyboru, świstokliku – powiedziała rudowłosa, chwytając mnie za ramię.

„I tak oto, nasze ukrywanie się poszło na herbatkę" - pomyślałam. Kobieta wprowadziła nas do wielkiego śmigłowca, cały czas bacznie obserwując wszelkie moje ruchy.


DescendantOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz