Podróż minęła w milczeniu, jeżeli nie liczyć by awantur Samuela, które, prawdę powiedziawszy, były przez wszystkich ignorowane. Po prostu dali mu się wyżyć. Ja cały czas posyłałam mu uspakajające spojrzenia. Nie chciałam, żeby przez jego zachowanie nasza sytuacja zmieniła się na jeszcze gorszą. Co prawda, jak na razie nie zrobili nam jako takiej krzywdy, ale to nie był powód żeby od razu zacząć im ufać. W laboratorium, też wszyscy byli mili i przyjaźni, a to no cóż... Zmieniło się dość szybko. Miałam nadzieję, że tym przypadku tak nie będzie. Przecież ludzie zwali ich „bohaterami", a jakimi bohaterami by byli, gdyby ukarali kogoś za pomoc?
Po paru godzinach, ciemny śmigłowiec obniżył lot. Zaczęliśmy lądować na jakimś wysokim budynku z wielką literą "A" na przodzie. Jeżeli się nie myliłam, to znajdowaliśmy się w Nowym Jorku, ilość drapaczy chmur i zakorkowanych dróg, mówiła sama za siebie. Gdy tylko maszyna osiadła na ziemi, zostałam z niej wyprowadzona, wraz z Samuelem i poprowadzona w stronę schodów prowadzących na dół. Gdy tylko zeszliśmy na niższe piętro, zauważyłam luksusowy wygląd pomieszczenia. Przepych był wyjątkowo przytłaczający - kryształowe żyrandole wisiały w prawie każdym mijanym pomieszczeniu. Budynek był przepełniony zaawansowaną technologią. Nawet takie detale jak poręcze, nie obyły się bez bogatych zdobień.
- Teraz zaprowadzę was do naszego "szefa". Nick Fury - może kojarzycie? - spytała rudowłosa kobieta, która nadal była naszym przewodnikiem.
Reszta naszych porywaczy zniknęła gdzieś, gdy tylko wysiedliśmy z ogromnej maszyny. Kobieta nie słysząc odpowiedzi z naszej strony, po prostu zaprowadziła nas do kolejnego pomieszczenia, które wyglądało jak sala konferencyjna. Kiwnęła lekko głową, wskazując na krzesła i ulotniła się jak reszta, zostawiając nas samych. Na wychodne oznajmiła tylko, że niejaki Nick, za chwilę się pojawi.
Rudowłosa ledwo zamknęła drzwi, a Samuel szepnął do mojego ucha:
- Nic nie mów, ja postaram się wszystko załatwić.
Na Nicka Fury'ego nie musieliśmy czekać długo. Już parę minut po wyjściu kobiety drzwi ponownie się otworzyły i naszym oczom ukazał się czarnoskóry mężczyzna z przepaską na jedno oko. Nie witając się, od razu przeszedł do sedna. Uruchomił ogromny ekran, który zajmował prawie całą przeciwległą ścianę. Po chwili pojawiły się na nim nasze zdjęcia.
- Więc tak...Aileen Delpy, urodzona trzynastego sierpnia, tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku w Szwecji. Rodzice Amelia i Aaron Delpy - wybitni naukowcy z dziedziny biologii i genetyki. Wszystko się zgadza? - spytał, a ja skinęłam tylko głową. - A także Samuel Vall, urodzony dwudziestego piątego listopada, tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego roku, także w Szwecji. Rodzice...
- Tak, tak... Nie musi pan mówić, przecież już wiadomo, że wszystko się zgadza - warknął i obrzucił mężczyznę groźnym spojrzeniem.
Miałam dziwne wrażenie, że od naszych niefortunnych wakacji w Sokovi, mój przyjaciel włączył jakiś „tryb obronny", bo cały czas na wszystkich warczał. Co oczywiście, było jak najbardziej zrozumiałe w naszej sytuacji. Przecież nie każdego dnia zostaje się odwiedzonym, przez zbieraninę tak dziwacznych ludzi.
- Jednak nie udało mi się znaleźć o was nic więcej. - mówił dalej, ignorując wypowiedź Sama. - Żadnej szkoły, znajomych, a nawet profili społecznościowych. Jakbyście całe życie mieszkali gdzieś pod ziemią - spojrzał na nas wymownie swoim jednym okiem.
- Nie mamy pojęcia, o czym pan mówi. - stwierdził od razu Samuel.
- Jesteś tego pewien? - na słowa mężczyzny, usta mojego przyjaciela zacisnęły się mocno, sygnalizując wybuch.
- Pomogliśmy jednemu z pańskich ludzi. Moja siostra niemal przy tym zginęła. W ramach wdzięczności dostajemy wtargniecie do naszego domu, celowanie z broni i porwanie, a pan ma jeszcze czelność nas przesłuchiwać i o coś oskarżać?! - Jego dobitne słowa poniosły się echem po wyjątkowo pustawym pomieszczeniu.
Odpowiedź Samuela lekko zbiła z pantałyku, niejakiego Nicka. Jednak szybko pozbierał się po wypowiedzi i ponownie podjął:
- Chłopcze, jak dla mnie nie wygląda to na porwanie. Raczej nazwałbym to propozycją współpracy.
W tej chwili musiałam wyglądać jak ryba, gdyż moje oczy wytrzeszczyły się wyjątkowo mocno. Tego się nie spodziewałam. Współpraca? I co ja niby miałam robić z moimi zerowym umiejętnościami walki i niezbyt dobrą koordynacją wzrokowo-ruchową? Mężczyzna widząc zwątpienie na naszych twarzach, dodał:
- Oczywiście nie musicie odpowiadać od razu. Zostawię was na chwilę samych, byście mogli to obgadać. Takich decyzji nie podejmuje się w minutę. Napomknę jednak, że my, możemy zapewnić wam lepszą ochronę, niż stara chata w Jorku.
Ostatni raz obdarzył nas spojrzeniem i wyszedł z pokoju. Obróciłam się w stronę przyjaciela, pragnąc poznać jego zdanie.
- Co o tym sadzisz, Sammy? - zapytałam, ściskając jego dłoń z zdenerwowania.
Czekała nas teraz poważna rozmowa. To nie były żarty. Musieliśmy podjąć bardzo ważną dla naszej przyszłości decyzję.
- Wiesz jakie jest moje zdanie na ten temat, Lee. Od dwóch lat radzimy sobie dobrze - sami. Nie widzę powodu żeby przystępować do jakiegoś "klubu super bohaterów". Nie chcę jednak, sam decydować o naszym losie. Może się okazać, że dzięki nim będziemy mogli się lepiej bronić i mimo iż nie będziemy już tak incognito jak byliśmy, to będziemy mieli zapewnioną ochronę. Wyraziłem swoje zdanie, ale ostateczną decyzję pozostawiam tobie. W końcu, to ty uparłaś się leczyć jakiegoś obcego gościa, a poza tym, wiesz, że pójdę za tobą w ogień. - uśmiechnął się do mnie lekko.
Odetchnęłam głęboko. Miałam niemały orzech do zgryzienia. Z jednej strony Samuel i nasza urocza chatka w Jorku, jednak z drugiej możliwość poznania ludzi podobnych do nas i nauczenia się czegoś nowego, co może pozwoli mi, poczuć się choć trochę bezpiecznie.
- Myślę... że powinniśmy zacząć z nimi współpracę. Szczerze, nie mamy nic do stracenia. Równie dobrze, zawsze możemy od nich odejść, jeżeli to nie będzie coś dla nas. - spojrzałam Samuelowi w oczy, w których dojrzałam błysk determinacji.
- No dobrze... - westchnął - Ale to nie znaczy, że będę teraz dla nich miły i zacznę ich lubić, jasne? - wyszczerzył się.
Zaśmiałam się cicho i mocno go do siebie przytuliłam. Właśnie za to, między innymi, go kochałam - za umiejętność rozładowania atmosfery. W tym momencie - prawie jak w zegarku - rozległo się pukanie do drzwi. Mężczyzna nie czekając na zaproszenie wszedł do pokoju.
- Po minach zgaduję, że już uzgodniliście co i jak, więc jaka jest wasza decyzja?
Jeszcze raz spojrzałam na Sama, chcąc się upewnić, że odpowiada mu ten pomysł. W odpowiedzi dostałam ledwo widoczne kiwniecie głową.
- Zgadzamy się na tą współpracę.Nick nie mówiąc nic, położył na stół przed nami dwie kartki papieru.
- Musicie to tylko podpisać. Uprzedzam was jednak, że współpraca z nami wiążę się z ciężkimi treningami i niebezpiecznymi misjami, ale myślę, że jesteście tego świadomi.
Położył na stół dwa pióra. Szybko i dokładnie przeczytałam tekst znajdujący się w formularzu i nie wyłapawszy żadnych haczyków, podpisałam swoim imieniem i nazwiskiem, po czym podałam kartkę z powrotem do czarnoskórego mężczyzny.
- Więc nie pozostaje mi nic innego, jak powitać was w gronie Avengers i zapoznać z innymi. - powiedział wskazując ręką na drzwi.
Po chwili, wraz z Samuelem, staliśmy w salonie przyglądając się zgromadzonym. Stało przed nami w sumie szóstka ludzi. Większość już miałam przyjemność "poznać".
- Tony Stark - Iron Man, nasz gospodarz i fundator - wskazał robo-człowieka siedzącego sobie na kanapie. - Następnie Steve Rogers - Kapitan Ameryka - mężczyzna z tarczą uśmiechnął się w naszą stronę i uniósł rękę w geście przywitania. - Natasha Romanoff - Czarna Wdowa - to u niej przeważnie będziecie się szkolić - przedstawił rudowłosą kobietę, która skinęła nam głową. - I na sam koniec bliźnięta Maximoff - Wanda i Pietro. - wskazał brązowowłosą dziewczynę i jej brata, którego uleczyłam. - No i jest jeszcze Vision. - po czym wskazał głową mężczyznę o czerwonej skórze, z jakimś kamieniem w głowie.
Ten gdy usłyszał swoje imię, od razu podszedł do nas i wyciągnął rękę, którą niepewnie uścisnęłam.
- Miło mi cię poznać Aileen, niezmiernie się cieszę, że ktoś nowy dołączył do naszej drużyny. Do tego, ktoś, kto dzierży tak niesamowitą umiejętność - powiedział aksamitnym głosem, cały czas potrząsając lekko moją ręką.
- Um, mi też miło cię poznać... - mruknęłam zmieszana jego słowami.
- Skoro ten drętwy początek mamy za sobą, z chęcią oprowadzę was po domu i pokaże wasze pokoje - Stark klasnął w dłonie i wstał z kanapy. - No, ale ruszcie się, nie mamy całego dnia. - dodał widząc, że nadal stoimy w miejscu.
Spojrzałam na Samuela i ruszyłam za Tonym w stronę windy, wiedząc, że od tego momentu nasze życie zmieni się nie do poznania.
CZYTASZ
Descendant
Fiksi PenggemarPrzypadek sprawia, ze młoda Aileen, wraz ze swym przyjacielem Samuelem wpadają w środek bitwy w Sokovi. Młoda dziewczyna o wielkim sercu nie potrafi porzucić ludzi w potrzebie, a jej chęć do pomocy kończy się inaczej, niż planowała. Po uratowaniu ni...