Rozdział 13 - Powroty

713 85 27
                                    

 Nie mógł spojrzeć jej znowu w oczy. Nie potrafił. Ale spróbował. I znowu miały barwę nieba.

— Wichura — szepnął Czkawka. — Co się dzieje?

Może to od tego wychłodzenia, pomyślał. Ale przecież wiedział, że to niemożliwe. Kolor tęczówek nie mógł się zmienić. Podszedł do smoczycy i położył dłoń na jej pysku.

— Nie marnuj czasu, rusz w dalszą drogę — usłyszał.

Chłopak rozszerzył oczy ze zdziwienia. Nie było mowy o pomyłce – to był jej głos. Ma zwidy, omamy, to niemożliwe!

— A-Astrid? — spytał i spojrzał w oczy Wichury. Zaczęły powoli tracić niebieski kolor, ale im bardziej go ubywało, tym wyraźniejsza była postać na grzbiecie smoczycy. Z początku kontur, jakby powietrze skupiło się w jednym punkcie. Potem postać nabrała kształtów i kolorów, aż w końcu na Wichurze siedziała Astrid. Ta dawna Astrid, która wydawała się być wspomnieniem tak odległym, jak gwiazdy. Jednak... Był jeden szczegół. Istotny. Dziewczyna była przejrzysta.

— Cześć, Czkawka — powitała go i zsiadła ze smoka. — Nie mamy za wiele czasu, więc muszę się streszczać.

— Astrid — wykrztusił. — Ty... Czy ty...

— Nie — przerwała mu i posmutniała. — Zanim spotkasz mnie naprawdę, minie wiele lat, mam nadzieję. Zmienisz się. Dorośniesz. A ja będę na ciebie czekała.

— W takim razie, kim ty... — zaczął, ale nie dane mu było dokończyć.

— Jestem duchem. Zjawą. Ale jestem i to się liczy. — Podeszła do niego i wzięła za rękę. Czkawka poczuł dziwny dreszcz, ale było to przyjemne uczucie. Zapowiedź szczęścia i spokoju. Zapachniało rumiankiem. — Ja nie chcę, byś się tu zatrzymywał. Nie rozpamiętuj przeszłości. Leć na Berk, zanim będzie za późno, coś może się stać twojej przyjaciółce.

Duch Astrid pogłaskał Wichurę czule i dosiadł jej z powrotem.

— Nie! — krzyknął Czkawka. — Czekaj! Ja mam ci tyle do powiedzenia! Nawet... Nawet nie wiesz, ile rozmyślałem... O tobie. Ja... — głos mu się załamał. — Ja wciąż cię kocham.

Astrid uśmiechnęła się smutno.

— Wiem o tym. Ale czas mija, ludzie się zmieniają. I ty pokochasz kiedyś kogoś innego.

— Nie, nigdy!

Kolejny uśmiech.

— Muszę już znikać. Wróć na Berk i wytrop stwora. Zrób to dla mnie i... Dla niej. Wichurę zaprowadź do mojego domu. Odwiedzaj ją raz na jakiś czas, dobrze?

Jej ulotna postać zaczęła się rozmywać.

— Ach, jeszcze jedno — powiedziała, a jej głos dochodził jakby zza kurtyny. — Kiedy zauważysz swoją szansę... Proszę, pomyśl o mnie.

Zniknęła. Czkawka w milczeniu odwrócił się do Szczerbatka.

Smok, idealnie wpasowując się w krajobraz, spał.

— Szczerbek! — zawołał. Nocna Furia otrząsnęła się i zamrugała.

Coś mnie ominęło?

Czkawka nie odpowiedział. Podszedł do Wichury. Tęczówki miała zupełnie żółte, a łuski nagle odzyskały intensywną barwę, wyglądała, jakby była w pełni sił.

— Jesteś w stanie lecieć? — zapytał. Smoczyca zamruczała na znak zgody. Czkawka bez słowa dosiadł Szczerbatka, nawet nie spojrzał na drzewo.

—A więc — westchnął. — Na Berk!

♦♦♦

Po godzinie lotu wśród mgieł ukazała się wyspa. Czkawka ogarnął ją szybko wzrokiem. Z daleka nie wyglądała źle, ale wolał nie cieszyć się przedwcześnie. Nie chciał tam wracać, bo bał się powrotu. Było późno, więc wylądował nie dostrzeżony przez nikogo. Zsiadł ze smoka.

— Chodźcie za mną — powiedział cicho. Skradali się za domami, starając się omijać najbardziej zaludnione części wyspy. Ku jego wielkiej uldze, Czkawka spostrzegł, że Berk ma się dobrze. Dotarli do tylnego wejścia domku Astrid. Chłopak otworzył ostrożnie drzwi. Dom wyglądał tak, jakby ktoś w nim cały czas mieszkał. Od nawrotu wspomnień zawróciło mu się w głowie.

„Nie rozpamiętuj przeszłości" — przypomniały się Czkawce słowa Astrid. Wprowadził do chatki Wichurę. Smoczyca zaczęła węszyć, obróciła się kilka razy wokół własnej osi i położyła na podłodze.

— Wrócę do ciebie jeszcze dziś lub jutro, obiecuję — powiedział i wyszedł. Oparł się o drzwi i westchnął głęboko.

Co się dzieje? — Szczerbatek spojrzał na niego swoimi zielonymi ślepiami.

— Za dużo przeżyć jak na jeden dzień. A muszę zrobić najgorsze.

Czyli?

— Wrócić do mamy. Zostań tu, przyjacielu.

Ruszył uliczkami tonącymi w mroku. Bał się. Nie wiedział, czy w ogóle zastanie mamę. Starał się o niczym nie myśleć, a było to bardzo trudne. W końcu stanął przed jej drzwiami. Podniósł rękę, zawahał się na moment... Ale zapukał.

— Wejdź — usłyszał ochrypły głos swojej matki. Otworzył drzwi. W odległym kącie pomieszczenia stało łóżko, na którym leżała skulona Valka, plecami do niego. Dygotała, zupełnie jakby... Płakała? Czkawka nie wiedział co zrobić. Gardło miał ściśnięte. Podszedł do mamy najciszej jak umiał i bardzo delikatnie położył dłoń na jej ramieniu. Valka odwróciła się. Oczy miała zapuchnięte, ale w tym momencie rozszerzyły się. Do tknęła jego twarzy, a gdy upewniła się, że jest prawdziwy, wstała na równe nogi i wydała okrzyk, w którym można było usłyszeć furię, radość, ulgę i wyrzut jednocześnie. Przytuliła go mocno, a Czkawka odwzajemnił uścisk. Nie umiał wykrztusić ani jednego słowa.

— Czkawka... Synku... Berk... Astrid... — Valka wyrzucała z siebie słowa, nie mające kompletnie sensu. Płakała dalej, ale nie sposób było określić, dlaczego. Z ulgi, emocji, radości, wzruszenia? A może wszystko naraz.

— Kochanie, tak się martwiłam — szeptała przez łzy, nie puszczając go. — Tak bardzo się martwiłam! Dziś minął trzeci miesiąc, odkąd opuściłeś wyspę, myślałam, że ty już nie... —Schowała głowę w jego ramionach i rozpłakała się jeszcze bardziej. A Czkawka przytulił ją mocniej. Dlaczego nie pomyślał wcześniej o swojej mamie? Dlaczego nie wpadł na to, że ona, tak samo jak on po śmierci Astrid, będzie odchodziła od zmysłów? Dlaczego był taki... Samolubny? Nie wiedział jak to się stało, że łzy zaczęły spływać mu po policzkach. Miał być silny, odważny, nie dał rady. Odsunął Valkę delikatnie na odległość ramion. Oczy miał tak samo wilgotne jak ona.

— Mamo — powiedział, próbując powstrzymać kolejne łzy. — Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam...

Valka drgającą ręką pogłaskała go po policzku.

— Kocham cię — powiedziała. — Czegokolwiek byś nie zrobił, i tak będę cię kochać.

Stali tak naprzeciwko siebie, matka i syn, w chybotliwym świetle świecy. Księżyc wzniósł się bardzo wysoko, a oni mówili. Musieli sobie wytłumaczyć wiele bardzo ważnych rzeczy. I gdy nastał świt, żadne z nich nie zmrużyło oka.

Mericcup - Iskra NadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz