Rozdział 1

259 30 8
                                    

   No to zaczynamy :D Proszę o zrozumienie pewnych zmian... Mam nadzieję, że będą do zaakceptowania. Trochę nazmyślam, nie opieram tego na faktach tylko moich domysłach, wyobrazeniach. Nie sugerujcie się moimi opisami miasta, często tam bywam, lubię je, ale nie znam nazw ulic itp. Mieszkańcy - nie obrażajcie się, to nie jest specjalnie :) Przepraszam, że z ust amerykanów będą padać polskie kwestie. Nie chcę nikomu życia komplikować. Co ja piszę... Nie chcę sobie życia komplikować. Wybaczycie mnie i mojemu lenistwu? O:) Jeżeli tak to zaczynamy ;D

***

Dzień był pochmurny. Niebo szare. Z nieba spadała lekka mżawka. Na dole było widać świat pogrążony we mgle. A może smogu? Podobno tu jest go zawsze bardzo dużo. Ale właśnie. Na dole. Oni znajdowali się na górze. Mieli okazje podziwiać to miasto z lotu ptaka. Metalowego ptaka. Zobaczył ogromny rynek. Czy taki ogromny? Podobno największy w Europie. Ale teraz, z tej perspektywy wszystko wydawało się małe i mniej znaczące. Może oprócz wież tej budowli... Kościół Mariacki. Chyba. Tak przynajmniej zapamiętał z przewodnika. Lot zaczął się obniżać. Należało zapiąć pasy bezpieczeństwa. Trochę zatrzęsło samolotem. Daniel odsunął się od okna i spojrzał na swoich kolegów. Dan siedzący pod oknem wyglądał na spokojnego, a wręcz zachwyconego widokiem. Jemu coś nie pozwalało się cieszyć podróżą. Popatrzył przed siebie. Na fotelach siedzieli Wayne, pod oknem i Ben, bliżej przejścia. Nie widział ich całych, ale wiedział, że Sermon jest pewnie tak samo zachwycony, albo nawet bardziej niż jego towarzysz. Natomiast widział jak Ben kurczowo ściska poręcz fotela. Pewnie też się denerwował. Pomiędzy chłopakami panowała cisza. Nie pokłócili się, o nie. Nic z tych rzeczy. Oni i kłótnia? Po prostu mieli już dużo czasu na rozmowy, a teraz byli zmęczeni podróżą. Długą podróżą. Maszyna zatrzęsła się jeszcze raz.

Daniel również chwycił poręcz fotela, jakby to miało pomóc.

- Wszystko w porządku? - zapytał go sąsiad.

- Tak - odparł. 

- Napewno wszystko w porządku? -  upewnił się jeszcze.

- Tak, przecież nie pierwszy raz lecimy - uśmiechnął się blado.

Nie bał się latania. Gdyby naprawdę się tego bał nie przyleciałby tu. Ani nigdzie indziej. Nie lubiał wysokości. Nie czuł się zbyt komfortowo. Latanie to najbezpieczniejszy środek transportu - powtarzał sobie to przed każdą podróżą, ale chyba nie bardzo wierzył w te statystyki.

Samolot obniżył lot.

Rozluźnił uścisk i niezauważalnie odetchnął. Ben też już wyglądał lepiej.                                     

Podwozie samolotu dotkneło już asfaltu. Wychodzili ze środka transportu.

Podróżnych żegnała szeroko, a zarazem sztucznie uśmiechnięta stewardessa. Na ich widok uśmiechneła się jeszcze szerzej, co wydawało się niemożliwe. Odwzajemnili uśmiech i pożegnali się. Na płycie lotniska czekał na nich już mały autobus. Wsiedli. Teraz tylko odebranie bagaży i odpoczynek...

Hala przylotów była pełna ludzi. Nagle rozległ się krzyk -Imagine Dragons! Zaraz po nim pisk, a potem kolejne. Tak, chodziło o nich.

We all are living in a dreamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz