Rozdział 5

134 18 2
                                    

Wayne wyjął telefon i zadzwonił po taksówkę. Dobrą chwilę czekali zanim ta po nich przyjechała. Daniel postawił kołnierz swojej kurtki, bo mimo że nie było śniegu, temperatura nie należała do najwyższych. Przy wydechach pojawiały się białe obłoczki pary. W reszcie taksówka zatrzymała się przed hotelem. Był to duży, srebrny samochód z napisem "taxi" na dachu. Wsiedli do środka. 

- Dzień dobry - zaczął Wayne, który usiadł z przodu, a cała reszta musiała zmieścić się z tyłu auta.

- Dzień dobry - odpowiedział kierowca. Wyglądał na około czterdzieści lat. Miał ciemnobrązowe włosy, które już w niektórych miejscach zdobiła lekka siwizna. Na sobie miał czarną kurtkę i biało-szaro-czarny szalik. - Dokąd panów zawieść?

- Na Krakowski Rynek - odpowiedział.

Taksówkarz przekręcił kluczyk i ruszył do przodu. Przy okazji włączył radio, z którego popłyneła muzyka. Stukał palcem o kierownicę w rytm aktualnej piosenki. Z tylnych siedzeń dochodziły odgłosy szeptów pozostałych trzech muzyków. Ich Kierowca jakby coś sobie przymoniał podczas słuchania piosenki.

- Wy jesteście tymi muzykami z Ameryki, którzy mieli odwiedzić Kraków, prawda? - akurat staneli na czerwonym świetle i mężczyzna odwrócił się tak, by objąć wzrokiem wszystkich pasażerów.

Daniela zaskoczyła łatwość z jaką taksówkarz zaczął rozmowę, z właściwie obcymi ludźmi, ale odpowiedział.

- Tak, to my.

- I jak wam się podoba nasz Kraków? - kierowca znowu zwrócił wzrok na ulicę, bo światło znowu zmieniło się i mogli jechać.

- Właśnie jedziemy wyrobić sobie zdanie - odpowiedział, tym razem Dan.

- Napewno wam się spodoba - dodał taksówkarz. - Jest tu tyle miejsc do zwiedzania... Pytanie tylko czy panowie będą mieli czas to wszystko zobaczyć. Ja tam bym nie zamienił tego miasta na żadne takie amerykański. Oczywiście bez obrazy panowie.

- Postaramy się zwiedzić jak najwięcej - zapewnił z uśmiechem Wayne. - A co by nam pan polecił zwiedzić?

- Gdybyście byli zwykłymi turystami to pewnie powiedziałbym Wawel, Sukiennice albo coś w tym stylu. Ale myślę, że wy powinniście obowiązkowo zobaczyć naszego kochanego Smoka Wawelskiego i Smoczą Jamę. W końcu wasza konkurencja - uśmiechnął się do własnego żartu.

- Smok? - zapytał śmiejąc się Ben.

- A tak, smok. Taki posąg, który... no cóż, sami zobaczycie, jeżeli tam pójdziecie. Panowie pewnie nie znają legendy o nim?

Wszyscy pokręcili głowami.

- Według naszej legendy żył tutaj smok, który rządał ofiar z bydła. Jeżeli nie dostwał tego co chciał porywał ludzi. Król obiecał nagrodę dla tego, kto zabije bestię. Zgłaszało się wielu, ale nikt nie podołał zadaniu. W końcu swoich sił postanowił spróbować Szewczyk. Wszyscy w niego wątpili, nie mogli uwierzyć, że ktoś taki w ogóle mierzy się ze smokiem. Chłopak z owczych skór uszył coś co miało przypominać właśnie te zwierzęta. Nafaszerował je siarką i położył przed jamą smoka. Ten zjadł owce, ale po nich chciało mu się strasznie pić. Poszedł do płynącej niedaleko Wisły i pił aż pękł - przerwał - prawie jesteśmy na miejscu.

Samochód jechał teraz wąską uliczką. Pojazdem trzęsło, bo jezdnia była wybrukowana. Po obu stronach drogi wznosiły się wysokie, klimatyczne kamieniczki. Jedne były bardziej zadbane, inne mniej. Na parterach były witryny sklepów z najróżniejszymi produktami. Na rogu stał sprzedawca z wózkiem, z obwarzankami. 

W końcu się zatrzymali.

- To tutaj - powiedział brunet.

- Ile płacimy? - zapytał- jeszcze Wayne.

- 41 złotych - gitarzysta odliczył sumę i podał kierowcy. Wszyscy wysiedli. - Dowidzenia.

- Dowidzenia. Udanego koncertu - powiedział jeszcze na pożegnanie i odjechał.

Muzycy podeszli jeszcze kawałek chodnikiem, a ich oczom ukazał się Krakowski Rynek. Niemal na wprost nich wznosiła się wieża ratuszowa, a przed nią, wzdłóż niskich schodów leżały dwa rzeźbione lwy. Po lewej stronie wieży znajdowała się ogromna, odlana z metalu maska. Co jakiś czas rosły drzewa. Bardziej na prawo znajdował się biały budynek niewielkiej kapliczki. Cały rynek otoczony był kamieniczkami różnych kolorów. Gdzieś po drugiej stronie placu wyrzędowane stały doroszki z pięknymi koniami. Dalej rozłożone były stragany z różnymi przedmiotami. Wszędzie rozchodziły się najróżniejsze zapachy.

Mimo pochmurnej pogody, to miejsce wyglądało naprawdę pięknie i warto było ruszyć się z hotelu by je zobaczyć - pomyślał Daniel.

***

Mam nadzieję, że bardzo nie zniekształciłam opisu Rynku w Krakowie . Za zmiany przepraszam :)

We all are living in a dreamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz