II

292 29 4
                                    

Czas płynął nieubłaganie. Minęło już 7 lat, a Malwina się nie zmieniła. Była dorosła i musiała radzić sobie sama. Jej ojciec zmarł na gruźlicę, gdy miała skończone 15 lat. Zostawała wtedy pod opieką z kobietą, która miała dwójkę dzieci. Jakoś nie odczuwała samotności, przez to, że nie było z nią już taty. Nigdy nie umiała się z nim dogadać i w dodatku ciągle jej rozkazywał, co miała robić. Nie zadawała się z Polakami. Wolała zadawać się z Azjatami, może dlatego, że tak samo wyglądały Anioły — miały skośne oczy, jak oni.  Przynajmniej miała z nimi jakieś wspólne tematy. Opowiadała im o swoich zainteresowaniach, mówiła o Aniołach i o tym, jak bardzo była nimi zafascynowana. Dzieliła z nimi wspólny czas, czytała im nawet różne informacje na ich temat, można by powiedzieć, że chyba wreszcie znalazła swoich przyjaciół.
   Właśnie wracała do domu. Było już ciemno na dworze i wiał okropny wiatr, można było się łatwo przeziębić. Gdy weszła do środka, zdjęła z siebie swój czarny płaszcz, powiesiła torbę na krześle i ruszyła do pokoju. Opadła na łóżko ze zmęczenia, wzdychając przy tym głęboko. Zilustrowała swój pokój, po czym usiadła, myśląc, co teraz. Nic jej nie przychodziło do głowy, jedynie wstała i podążyła do toalety, aby obmyć twarz. W pewnej chwili coś ją zaniepokoiło. Wytarła szybko buzię, wyszła i spojrzała na drzwi wyjściowe. Podbiegła szybko pod nie, przystawiając ucho i nasłuchując. Słyszała głośne krzyki, a po chwili poczuła dym, który przedostawał się do jej domu. Zakryła natychmiast nos i otworzyła drzwi szeroko, zauważając przed sobą płonące domy. Wybiegła na zewnątrz, nie wiedząc, co robić. Oddychała szybko i niespokojnie. Panika ją zżerała i stała na dworze nieruchomo. Gdy się odwróciła w stronę swojego domu, dojrzała, jak również ogień go spalał. Otworzyła szeroko o czy i usta z przerażenia. 
— Moja księga! — krzyknęła, po czym wbiegła natychmiast do swojego pokoju, omijając ogień, zabierając swoją księgę, torbę i płaszcz. Wybiegła znowu na dwór, widząc, jak jakiś chłopak do niej biegł. Dyszał szybko i głośno.
— Pamiętasz, jak rodzice kazali ci się nie oddalać od domu?! — spytał niespokojnie. Dziewczyna kiwnęła energicznie głową, patrząc na niego ze strachem w oczach. — Zapomnij o tym! Ratuj się! Uciekaj! - krzyczał, na co Malwina aż się wystraszyła.   Rozejrzała się dookoła i popatrzyła na niego.
— Ale dokąd?! — zapytała, a łzy jej powoli zaczęły napływać do oczu. Oboje oddychali niespokojnie.
— Do lasu! Szybko! — krzyknął, po czym uciekł. Została sama i okropnie się bała. Jednak zrobiła tak jak jej powiedział. Założyła kaptur na głowę i pognała w głąb lasu. Biegła na oślep, nie zwracając uwagi na nic. Odwracała głowę w stronę wioski co jakiś czas, biegnąc i się nie zatrzymując. Po chwili jednak musiała się zatrzymać. Nie miała już sił, aby dalej uciekać. Oparła rękę o drzewo i oddychała głęboko, aby nabrać powietrza. Rozejrzała się wszędzie, usiadła na ziemię i myślała, co dalej.
— Straciłam wszystko, co miałam... — powiedziała z płaczem, zakrywając twarz dłońmi. Otuliła się płaszczem i się położyła obok drzewa. Westchnęła, wycierając łzy, po czym zamknęła oczy i próbowała jakoś zasnąć. Niestety nie znalazła schronienia, więc musiała sobie radzić inaczej, aby móc przetrwać...

※※※

Kolejnego dnia ranek był słoneczny. Słońce świeciło na niebie, ale mimo to nadal było chłodno. Panowała cisza, jedynie było słychać śpiew ptaków, przez co Malwina się obudziła. Była niewyspana, otworzyła ledwo oczy, zauważając rosę na trawie. Czuła też, że miała mokry płaszcz, widocznie w nocy padał deszcz, ale pewnie była to tylko mżawka, bo nie była cała mokra. Usiadła, ocierając swoje oczy i patrząc na niebo. Westchnęła, po czym spojrzała na swoją torbę, wyciągnęła z niej księgę, przynajmniej to udało jej się ocalić, to była jej skarbnica wiedzy, z której ją czerpała. Otworzyła ją na stronie, gdzie skończyła. Może czytała już to wiele razy, ale to było tak wciągające, że musiała przeczytać to jeszcze raz. Czytała legendę o pewnym Aniele Ciemności, który został wygnany ze swojego rodu, ale nie bez powodu. Otóż zaczęło to się tak...
   Pewnego razu spacerował sobie wśród drzew. On również był samotny, miał kochających rodziców, ale to mu nie wystarczyło. Uważał, że nie potrzebował przyjaciół, zwłaszcza, że wszyscy czuli do niego odrazę. Zachowywał się inaczej w przeciwieństwie do innych Aniołów. Był zamknięty w sobie, w swoim świecie. Oglądał drzewa, krzaki, śpiewające ptaki... Ogólnie podziwiał przyrodę i naturę. Lecz w pewnej chwili usłyszał coś niepokojącego. Były to krzyki, które nagłaśniały się coraz bardziej. Rozejrzał się, po czym ruszył w stronę krzyków.
Zauważył dwóch Aniołów, które się ze sobą szarpały. Był to Anioł Ciemności i Anioł Jasności, więc nie trzeba chyba nic więcej tłumaczyć... Schował się za krzakami, słuchając jeszcze przez chwilę. Anioł Jasności wołał o pomoc, na co wyskoczył zza krzaków i rzucił się na Anioła Ciemności. Zaczął go drapać po całym ciele, a następnie zaczął rozszarpywać jego brzuch. Drugi Anioł siedział i się im przyglądał z przerażeniem, było pełno krwi. Po chwili przestał i wstał ze złością w oczach, spojrzał na Anioła Jasności, który momentalnie wstał i odleciał, bał się, że zrobiłby też coś jemu. Stał i rozglądał się, po czasie wyskoczyli inni Aniołowie Ciemności, rzucając się na niego. Drapali go wszędzie i gryźli. Czuł okropny ból.
   Gdy było już po wszystkim, Anioł stanął przed "Sądem Anielskim". Nie obawiał się niczego, nawet gdyby został wygnany i tak nie miał tu żadnych przyjaciół, zapomniał nawet o swoich rodzicach w tamtym czasie. Po chwili usłyszał wyrok. Został wygnany, za zdradę swojego rodu. W tamtej chwili coś w nim pękło. Na niebie pojawiły się czarne chmury i zrobiło się ciemno. Anioł patrzył na wszystkich z ogromną nienawiścią. Jego oczy przemieniły się z koloru czarnego na czerwony, były też pomalowane na czarno, włosy były czarno-czerwone, jego pazury zrobiły się ostrzejsze i były dłuższe. Zaryczał głośno i odfrunął jak najdalej stąd. Zaczął żywić się mięsem i krwią. Atakował każdego, kogo napotkał na swojej drodze, zabijał i się nim żywił. Inni mówili też na niego "krwawy Anioł", ze względu na krew znajdującą się na jego ustach i kłach. Podobno zamieszkiwał tutejsze lasy, chociażby po to, aby schronić się przed innymi wrogami, m.in. ludźmi. Na początku nazywał się Edison Huang, ale zmienił swoje imię na Huang Zitao, do dziś nie wiadomo w jakim celu.
   Malwina po przeczytaniu tego, aż dostała ciarek na samą myśl o krwi. Musiała przyznać, że najbardziej bała się właśnie jego. Spojrzała przelotnie na drzewa i trawę, po czym zamknęła szybko księgę, schowała ją do torby i wstała. Westchnęła bezradnie, a po chwili usłyszała ryk. Otworzyła szeroko oczy, rozglądając się dookoła z przerażeniem. Zaczęła powoli podążać przed siebie. W końcu dotarła nad wodospad. Obmyła szybko twarz, po czym wytarła ją w płaszcz i spojrzała na wodę. Widziała w niej swoje odbicie. Patrzyła tak przez dłuższą chwilę, nic innego nie robiąc. Wstała ponownie z westchnieniem, patrząc naprzeciwko siebie. Po chwili usłyszała znowu ten sam ryk, ale był wyraźniejszy, miała wrażenie, że dochodził on z bardzo bliska. Nie odwracała się dalej, stała sparaliżowana ze strachu, oddychała niespokojnie, lecz potem próbowała się nad sobą opanować. Odwróciła niepewnie głowę do tyłu, zauważając coś niewiarygodnego.

"T-to... naprawdę o-on?" — pomyślała ze strachem. Tak, to był "on". Stał i przyglądał się jej uważnie, nadal trochę powarkując. Pokazywał swoje ostre zęby, na których widniała krew, na ustach też. Malwina oddychała, próbując się uspokoić, ale strach ją przerastał, dlatego zaczęła uciekać znowu na oślep, byle by go zgubić. Widziała, jak Anioł biegł za nią, warcząc głośno. Przystanęła w pewnej chwili, rozglądając się na boki, po czym schowała się za dużym drzewem, modląc się, aby jej nie znalazł. Anioł zatrzymał się, zaczynając rozglądać się dookoła. Chodził powoli, by go nie było słychać. Powarkiwał po cichu, zaglądając za drzewa, krzaki i duże kamienie. Zaryczał głośno, na co Malwina aż podskoczyła i po cichu pisnęła. Niestety Anioły miały bardzo dobry słuch, dlatego ją usłyszał i zaczął podążać w stronę wielkiego drzewa, za którym stała. Skradał się powoli i cicho, a następnie znienacka rzucił się na nią, upadając z dziewczyną na ziemię. Złapał jej ręce i przytwierdził do ziemi, aby nie próbowała uciec. Patrzyła na niego z ogromną paniką, oddychała bardzo niespokojnie, jak nigdy. Za to on patrzył na nią ze złym wzrokiem, warczał głośno, nadal pokazując kły. Jednak stało się coś nieprzewidzianego... Aniołowi złość w oczach zniknęła, spojrzał na Malwinę uważniej, a potem puścił jej ręce i wstał. Dziewczyna wstała momentalnie, zaczynając uciekać. Po chwili stanęła w jednym miejscu i odwróciła głowę w jego stronę. Anioł stał, nic więcej nie robił. Przyglądał się jej uważnie, a potem podążał do niej powolnymi krokami. Dziewczyna już się nie ruszała. Mimo że się go bała, nigdzie się już nie oddalała. Stanął naprzeciwko niej, patrząc jej głęboko w oczy. Malwina czekała co dalej, jednak nabrała odwagi i się odezwała do niego:
— Z-Zitao? — spytała drżącym głosem, mając splecione ze sobą swoje dłonie. Popatrzył na nią, a po chwili nawet się lekko uśmiechnął pod nosem. Dziewczyna westchnęła, trochę już uspokojona, dalej jednak nie dowierzała, że to był naprawdę on.
Zitao rozejrzał się dookoła, potem spojrzał na nią przelotnie i odleciał. Stała w bezruchu i patrzyła na niego, jak leciał. Już go nie było. Zmarszczyła brwi, myśląc nad tym, co się tu właśnie stało. To wszystko było takie skomplikowane.
— Jak to możliwe? — spytała samą siebie, wyciągając ponownie księgę z torby, szukając na ten temat informacji. — Tu nic nie ma o tym — dodała po czasie ze zdziwieniem.
Ruszyła w końcu przed siebie, szukając jakiegoś schronienia. Szła i co chwilę zadawała sobie następujące pytanie: Dlaczego on jej nie zabił?

KONIEC ROZDZIAŁU II

|| THE ANGEL OF DARKNESS ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz