1. Początek

19.6K 989 308
                                    

Początek września. Jak zwykle byłem spóźniony na rozpoczęcie roku szkolnego, a zaczynałem drugą klasę liceum, dlatego zamiast wejść na salę, w której odbywała się uroczystość - zostałem na korytarzu. Kiedy w końcu ludzie zaczęli opuszczać salę, szybko wmieszałem się w tłum, gdy zobaczyłem moją klasę. Nie żebym ich lubił. Akceptowałem ich.

W klasie jak zwykle zająłem ostatnią ławkę przy oknie, wraz z przyjacielem, jedyną osobą w klasie, z którą rozmawiałem i dobrze się czułem przebywając w jego towarzystwie. Można mnie chyba nazwać odludkiem. Dostaliśmy plan lekcji na następne dwa dni, wychowawczyni chwilę pogadała i tak oto zakończyła się „uroczysta" część tego dnia.

- Sebastian, czemu nie było Cię na sali? - na szczęście to pytanie padło z ust mojego przyjaciela, Marka.

- Tramwaj mi odjechał i musiałem przybiec, jak widać kondycja nie jest najlepsza. - dodałem wiedząc, że teraz rozmowa przybierze bezpieczne tory.

- No co Ty, przecież na boisku w ogóle się nie męczysz. Z resztą i tak nie było nic ciekawego. O 16 mamy mecz, pamiętasz, prawda? Z dzieciakami z bogatego osiedla. - podczas tych słów widać było jak bardzo boli go różnica między nami, a tymi, którym dobrze się wiedzie.

- Stary, rozgromimy ich, przecież my wyrośliśmy na boisku, a nie uczyliśmy się grać w kosza w prywatnych szkołach. Nie mają z nami szans. - poklepałem go po plecach z uśmiechem i razem ruszyliśmy w stronę naszego osiedla, a w tle słychać było narzekanie Marka na „bogaczy", więc tylko co trochę mu przytakiwałem lub dodawałem ciekawskie „no nie?".

Po godzinnym spacerze każdy znalazł się w swoim domu, a ja miałem tylko nadzieję, że będę tam sam i spokojnie pójdę na mecz.


***


- SEBASTIAN, PUNKTUALNIE? - takim wrzaskiem powitała mnie moja drużyna.

- Źle spojrzałem na zegarek i tak wyszło. - uśmiechnąłem się do nich i rozejrzałem po boisku. Ich boisku.

Było o wiele większe niż to, które mamy na co dzień, nowa powierzchnia, nowe kosze, wszystko zadbane, bez łuszczącej się farby, a kosze miały siatki, które wyglądały na założone wczoraj. Bardzo prawdopodobne, że tak właśnie było.

Zaczęliśmy rozgrzewkę, aż w końcu, po mniej więcej 20 minutach, przyszli nasi przeciwnicy.

Marek, który był też kapitanem naszej drużyny, wygłosił nam małe przemówienie, bo był to mecz o nasz honor.

- Okej, sieroty już się nad sobą poużalały? - zawołał Dawid, kapitan przeciwnej drużyny, a za razem gwiazdeczka znana w całym mieście przez bycie dzieckiem prezydenta miasta.

Puściliśmy tą uwagę mimo uszu, chociaż i tak szedłem obok Marka wiedząc, że ma spore kompleksy na tym punkcie i czasem nie utrzymuje nerwów na wodzy.

Gra rozpoczęła się i pierwsze 3 punkty zdobył właśnie Marek. Początkowo udało nam się zdobyć 18 punktów, jednak oni szybko nas dogonili, a przy okazji okazało się, że mają bardzo dopracowany styl, a to nie było dobrym znakiem, na pewno nie dla nas. Jako iż postanowiliśmy zrobić tylko jedną przerwę, w połowie meczu, po pierwszych 20 minutach wygrywali 38:26. Sam zdobyłem tylko 8 punktów, więc wiedziałem, że w drugiej połowie trzeba będzie się za siebie wziąć.

- Chłopaki, nie możemy przegrać. - westchnął tylko Marek i opadł na ławkę, dopadając łapczywie butelkę z wodą.

- Kacper, zajmij się tamtym blondynem, okej? Zabiera nam za dużo piłek. - mruknąłem cicho do kolegi, który w jednej sekundzie potrafił być w trzech miejscach na raz, co potrafiło dekoncentrować resztę.

- Okej, gramy! - krzyknął rozkazująco Dawid i zaraz po tym rozpoczęła się druga połowa meczu. Jak się okazało, bez blondyna przeciwnicy nie byli już tak dobrzy jak wcześniej, nie wychodziła im część podań, a my zdobywaliśmy coraz większą przewagę.

Kiedy zdobyłem ostatnie 2 punkty, które zarazem zakończyły mecz, poczułem uderzenie w głowę i przewróciłem się na ziemię. To Dawid z wściekłości uderzył mnie pięścią w potylicę. Zaraz po tym się podniosłem, po czym powoli usiadłem na ławce, a koledzy patrzyli na mnie ze zdziwieniem, zapewne dlatego, że nie leżałem nadal omdlały i otumaniony.

- Jakim cudem Ty od razu nie padłeś? - podniosłem głowę do góry, kiedy zorientowałem się, że nie znam tego głosu. Nawet nie zorientowałem się, że ktoś do mnie podszedł. Moim oczom ukazał się jakiś opalony facet od którego aż biło pieniędzmi. Jednak najbardziej zaskakująca była wrogość bijąca z jego twarzy.

- Taki talent. - burknąłem, zwinąłem rzeczy, które zdążyłem wcześniej wyjąć, do plecaka i wyszedłem czym prędzej z boiska, nie zamierzając świętować z resztą chłopaków. A nawet gdybym chciał - wolałem nie ryzykować. Wiedziałem, że w każdym momencie może czekać mnie piekło.

Pod presjąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz