20. Kłody pod nogi

5.2K 470 41
                                    

- Przyszedłeś. - mruknął na przywitanie Marek, wstając z ławki, na której czekał już wraz z chłopakami. Kiwnąłem głową twierdząco, jednocześnie się witając.
Przyszedłem z Nickiem, bo przed samym wyjściem okazało się, że jednak potrzebuję wsparcia. I to ogromnego. A chłopak był w stanie mi je okazać.
Spotkaliśmy się wszyscy, bo chciałem być wobec nich wszystkich szczery. Chciałem, żeby w końcu zrozumieli. Żeby nie czepiali się, że nie chciałem z nimi nigdy świętować. Że rzadko kiedy cieszyłem się z wyników.
- Powiesz nam o co chodzi? - spytał Kacper, który wyglądał na bardzo przyjętego. Założę się, że po prostu zżerała go ciekawość.
- Powiem wszystko, ale najpierw coś mi obiecajcie.
- O co chodzi? - spytał Adrian.
- Bez względu na to co sobie pomyślcie w trakcie, wysłuchacie mnie do końca. - spojrzałem na Marka, który kiwnął głową. To mi wystarczyło.
Oparlem się o drzewo i po krotkiej chwili ciszy zacząłem swoją opowieść.
- Będąc dzieckiem uwielbiałem spędzać w oknie większość zimowych wieczorów. W ciemności widziałem tylko rzędy czerwonych i białych świateł na drodze, które wydawały się takie obce pośród tego mroku i śniegu, który odbijał nawet najmniejsze błyski. Siedziałem tam do momentu, gdy w domu zrobiło się ciszej. Jeśli ciszą można było nazwać płacz matki, chrapanie pijanego ojca lub po prostu słychać było pustkę domu, bo zostawałem sam, gdy ojciec szedł się ponownie napić, a matka uciekała do przyjaciółki. Już mając siedem lat wiedziałem, że mój dom nie jest bezpieczny, że w sumie to nie mam takiej rodziny, jaką mają inne dzieci w szkole. I nie mówię tu o majątku. Mówię tu o szczęściu, miłości. O mamie i tacie. O tym, czego nie miałem.
Na każdym Dniu Ojca czy Matki byłem sam, bo żadne z nich nie było w stanie "zmarnować" 30 minut, żeby zobaczyć jak ich syn recytuje wierszyk albo występuje w przedstawieniu z innymi dziećmi. Po całej uroczystości, gdy dzieci siadały z rodzicami do ciast, które wcześniej przygotowali ich rodzice, ja zostawałem sam. Zazwyczaj dbała o mnie mama mojego najlepszego przyjaciela jak i on sam. Zawsze myśleli, że rodzice są tak zapracowani, że nie mają czasu. A że wszyscy wiedzieli, że ledwo wiążemy koniec z końcem - nie trzeba było nic tłumaczyć. Nie wiem czy bez nich byłbym teraz w tym miejscu. Nie raz próbowałem się zabić, nie raz otarłemm się o śmierć, kiedy najmniej się tego spodziewałem. Jedyną rzeczą, o której marzyłem, było znalezienie spokoju. Nie szukałem szczęścia ani miłości, bo nie wiedziałem co to znaczy. I jak ważne to jest dla człowieka w jego marnym życiu.
Po śmierci mamy, do której przyłączył się ojciec wszystko się pogorszyło. Żeby żyć, musiałem kraść, stałem się typową patologią. Nienawidzilem się za to. Stałem się typem człowieka, którym gardziłem. Jednak gdzieś w głębi siebie wiedziałem, ze nigdy nie zostanę odrzucony przez mojego przyjaciela. Że nawet gdybym został bez dachu nad głową, zrobił coś strasznego, on, dowiedziawszy się wszystkiego, poświęciłby wszystko tylko po to, żeby nie było mi tak źle jak było.
Czemu w takim razie mu o tym nie powiedziałem, mimo pewności zrozumienia? Ojciec kat to chyba wystarczające usprawiedliwienie.
Wiedziałem, ze jesli ta sprawa ujrzy światło dzienne, on mnie zabije. Nie żartuję, nie raz traciłem przytomność lub znikałem stąd na dłuższy czas. Ten człowiek był zdolny do wszystkiego.
Jednak to wszystko, to całe zło, trzymało mnie w świadomości, że może najgorsze już minęło. Jednak z dnia na dzień upewniałem się, ze to jednak nieprawda.
Prawdę mówiąc, gdybym kiedyś usłyszał, że moje życie zmieni się diametralnie, że nie będę cały czas chodził z etykietą „chłopaka z patologii", że wyjdę na ludzi i będę robił to, co lubię, nie będąc pod wpływem innych, ciesząc się życiem, spędzając czas z najlepszymi przyjaciółmi, ucząc się, studiując czy pracując,  po prostu będąc szczęśliwy, wyśmiałbym osobę, która mi to mówi. Ale tak się stało, że to właśnie ja jestem tą osobą. Osobą, która mówi, że jestem szczęśliwy. Osobą, która ma rację.
Koszykówka, która dawała mi możliwość wyciszenia, przyjaciele, którzy nieświadomie pomagali, osoba, która wyciągnęła mnie z tego całego bagna. Dowiedziałem się co to miłość, przyjaźń i szczęście. Dziękuję wam za to. - po tych słowach spuscilem wzrok, będąc pod presją spojrzeń, jakie były we mnie utkwione. Jedyną przyjemną rzeczą w tym momencie był zmrok, jaki zaczął już otaczać park. Przymknąłem oczy i to wystarczyło, żebym nagle poczuł się lekki jak piórko. Tak, jakbym zostawił przeszłość za sobą. Jakbym zrzucił z siebie ogromny ciężar. Otworzyłem ponownie oczy i zauważyłem, że spojrzenia się nie zmieniły. Oprócz jednego.
- Sebastian... - wyszeptał Marek, który podszedł i mocno mnie przytulił. - Przepraszam, tak bardzo Cię przepraszam. - nie odezwałem się, jednak już mu wybaczyłem. Każdy inaczej reaguje na nieznane, a ja przeszedłem w życiu dość złego, żeby tracić jeszcze przyjaciela. Nagle chłopak puścił mnie i podszedł do Nicholasa z wyciągniętą ręką.
- Ciebie też przepraszam. - Nick spojrzał na mnie ukradkiem, a widząc mój spokojny wyraz twarzy, uscisnął dłoń chłopakowi.
- Stary, ale już jest okej? - spytał Michał, a ja uśmiechnąłem się szeroko.
- W tym momencie? Chyba lepiej być nie mogło. - uśmiechnąłem się i zarzuciłem rękę na ramię Nicka. Bez czułości, po prostu chciałem oswoić ich z tym wszystkim.
- Zapuścisz włosy, prawda? - Kacper usmiechnął się do mnie szeroko.
- Jasne. Właśnie! - skoro miałem wyjawić wszystko, chciałem to zrobić z jak największą dokładnością. Nachyliłem głowę i wyjąłem z oka soczewkę, którą musiałem już wyrzucić. Podnioslem wzrok i spojrzałem na nich swoim dwukolorowym spojrzeniem.
- Sebastian! - usłyszałem krzyk, a potem poczułem silny ból w okolicach brzucha. Zamknąłem oczy i chyba się przewróciłem. Wiedziałem tylko, że moje ostatnie, prawdziwe spojrzenie wylądowało na Nicholasie. A potem był krzyk. Krzyk, po którym nastąpiła cisza. Cisza, po której nie było już nic.

Pod presjąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz