4. Niefortunne zdarzenie

81 6 0
                                    

Jesień zawitała w okolice Hogwartu. Wrzesień minął w mgnieniu oka i powoli robiło się coraz chłodniej. Rose z pomocą Isaaca lepiej radziła sobie z lekcjami, ponieważ pilnował, aby ich nie zaniedbywała. Przyłączył się także do jej poszukiwań. Wziął na siebie rozmowę z Hermioną, ponieważ wbrew pozorom było to najtrudniejsze z zadań. Potrafił zachowywać się bardzo dyskretnie i jego na pewno nikt  nie zacząłby podejrzewać o jakiś spisek.

W połowie października do Rose dotarło także, że Richard przestał się nią interesować. Ku swojemu rozczarowaniu odkryła, że zaczyna brakować jej docinania mu. Raz nawet chciała do niego podejść i zamienić kilka słów odnośnie jakiegoś starego wypracowania z eliksirów, ale wtedy przypomniała sobie, że nie uczą się na tym samym roku. Odetchnęła z ulgą, gdyż nie wyobrażała sobie, nie była w stanie sobie wyobrazić, co mogłoby się stać, gdyby faktycznie sama do niego podeszła. Uznała tę historię za znak, że jednak nie powinna nawet próbować.

Kiedy pewnego chłodnego, sobotniego poranka siedziała sobie przy oknie i obserwowała wygłupy uczniów, którzy postanowili spędzić czas na świeżym powietrzu, przysiadła się do niej Katherine. Na jej twarzy malował się szeroki uśmiech. Rose postanowiła tym razem się poświęcić i sama zaczęła rozmowę.

- Co tam? Promieniejesz. - Powiedziała wesoło.

Katherine spojrzała na nią wymownie. W jej oczach pojawił się dziwny błysk, taki, jaki czasem pojawiał się w oczach Richarda, kiedy na nią patrzył. Nie miał nic wspólnego ze sprawami sercowymi, po prostu pokazywał, jak bardzo dana osoba była akurat podekscytowana lub szczęśliwa.

- To ja powinnam o to ciebie zapytać. - Odparła a uśmiech nie znikał z jej twarzy. - Najpierw ten przystojny Ślizgon, teraz Isaac... Nie próżnujesz. 

Rose wytrzeszczyła na nią oczy. Nie, nie, nie, to nie może być prawda. Więc jednak ktoś zauważył, że rozmawiała z Richardem. Przecież tak strasznie chciała tego uniknąć. W tym momencie nie wierzyła w to, co usłyszała.

- Isaac to mój przyjaciel, natomiast ów Ślizgon... Cóż, nawet mi o nim nie wspominaj. - Skrzywiła się.

- Daj spokój. Doszły mnie słuchy, że ma na ścianie w swoim dormitorium wypisane twoje imię. To musi coś znaczyć. - Katherine była coraz bardziej podekscytowana. Uwielbiała plotki.

- Kto? Isaac czy Richard?

- Richard oczywiście. Gdybym mogła, pokazałabym ci zdjęcie.

Rose opadła szczęka. Niemożliwe.

- Niby skąd o tym wiesz?

- Przyjaźnię się z jedną dziewczyną, która ma tam kuzyna. Fajny chłopak, tylko szkoda, że zajęty. W każdym razie dzieli pokój z Richardem i powiedział o tym Katie. 

Aha. Więc to tak. Wszyscy wiedzieli, oprócz niej. Właściwie...czemu tak reagowała? Nie zależało jej na nim ani trochę a równie dobrze mogło chodzić o inną Rose, chyba nie była jedyną dziewczyną w całej szkole, która ma tak na imię. A nawet jeśli... Cóż, to pewnie jeden z ich chorych żartów. Kto to widział, żeby Ślizgon wypisywał na ścianie imię Gryfonki? Niedorzeczne, chore i... No właśnie. Urocze.

Uśmiechnęła się. Może i chodziło o nią. Czuła się doceniona i dowartościowana. Co prawda, gdyby jej rodzice się o tym dowiedzieli, od razu zabraliby ją do domu i znowu wynajęliby jej jakiegoś nauczyciela, który uczyłby ją wszystkiego i przygotowywał do pracy w Ministerstwie. A swoją drogą była ciekawa, co właściwie się działo w domu. Od dwóch tygodni nie dostała od nich ani jednego listu. Nie przeszkadzało jej to, ale czasami po prostu tęskniła za swoim prawdziwym łóżkiem.


Schodziła ze schodów na śniadanie, kiedy nagle o coś się potknęła i zaczęła spadać. Niefortunnie, ponieważ wylądowała akurat w ramionach Richarda. Najpierw zobaczyła jego tors, później usta, na końcu nos i oczy. Wymamrotała cichutkie "dziękuję" i poszła w stronę Wielkiej Sali. Ruszył za nią. Jak zwykle nieustępliwy.

- Może zaprowadzę cię do skrzydła szpitalnego? Zleciałaś z jakichś piętnastu schodów, musi cię zbadać pani Pomfrey. 

- Nic mi nie jest. 

Prawda była taka, że trochę bolały ją plecy. Czuła, że następnego dnia obudzi się z ogromnym siniakiem. Ale nie przejmowała się tym. Nie takie kontuzje w życiu miała. Jako mała dziewczynka często specjalnie spadała ze schodów, aby nie musieć przez kilka godzin się uczyć. Kiedy tylko była w stanie usiąść, rodzice wołali guwernantkę, jeśli tak można nazwać kogoś, kto cały czas mówił o rewolucji goblinów i nie zwracał w ogóle uwagi na to, że spała.

- Rosie, zaczekaj. Mam pytanie. 

Stanęła. 

- O co chodzi?

- W tę sobotę jest wypad do Hogsmeade. Może chciałabyś wybrać się tam ze mną? Chciałbym spędzić z tobą trochę czasu i na spokojnie porozmawiać. Co ty na to?

Ona na to, że to okropny pomysł. Nie miała ochoty bawić się z nim w dobrych znajomych. Nienawidziła go. Prawda? Wcale nie czuła do niego sympatii.

- A odczepisz się potem ode mnie? - Zapytała.

Energicznie pokiwał głową. Wiedziała, że pewnie i tak tego nie zrobi, ale ceniła sobie to, że choć raz powiedział jej to, co naprawdę chciała usłyszeć. Uśmiechnęła się mimowolnie i nagle poczuła, że może ten wypad wcale nie będzie taki zły. Da mu wtedy do zrozumienia, że nie ma możliwości, nie ma opcji, aby między nimi występowała relacja zbliżona do przyjacielskiej. Nie i już. A może nawet uda jej się dowiedzieć, dlaczego nosi na szyi symbol Insygniów.

Gdyby można było cofnąć czasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz