Rozdział XXVII

185 11 1
                                    

Louis czuł się dziwnie, stojąc przed drzwiami domu ojczyma Harrego. Domu, który nie miał przed nim żadnych tajemnic, przez czas, jaki w nim spędził. I z tego powodu toczył ze sobą walkę. To mogło wydawać się dziwne, ale nie miał pojęcia, czy zapukać, czy po prostu wejść do środka. Z pozoru nie ma różnicy, bo i tak znajdzie się w środku, ale coś kazało mu zachować dystans. Było to dziwne tym bardziej, że przecież nie pokłócił się z Hazzą.

            W końcu, po kilku minutach bezsensownego stania i wpatrywania się w fakturę drewna, z którego zostały zrobione drzwi, zapukał w nie, czując ucisk w żołądku. Nim się obejrzał, z drugiej strony została naciśnięta klamka, a przed nim stanął uśmiechnięty Loczek.

- Hej – wydusił niebieskooki, siląc się na lekki ton. Obserwował oczy Harrego, w których kryła się jakaś tajemnica. Coś, co maskował uśmiechem.

- Myślałem, że nie przyjdziesz – wypalił gospodarz, odsuwając się od drzwi, tak, by Lou mógł spokojnie wejść do środka.

- Dlaczego? – Tommo zmarszczył brwi, przechylając głowę na bok. Faktycznie, troszkę się spóźnił. Ale tylko odrobinkę.

- Wszyscy są tu już od godziny. – Harry wzruszył ramionami i wsunął dłonie w kieszenie. Wyższy wpatrywał się w niego tak, jakby nie widzieli się od wieków. Co poniekąd było prawdą. Boo speszył się lekko, zastanawiając się, czy teraz powinien zacząć coś w rodzaju wymówki. Na szczęście z nikąd pojawił się Niall. Na widok Irlandczyka, Tomlinson się rozweselił.

- Louis! – wykrzyknął blondyn, podbiegając do niego i porywając go do uścisku.

- Też się stęskniłem. – Lou zaśmiał się, poklepując chłopaka po plecach. – Ciebie się tu nie spodziewałem  – powiedział szczerze. Nawet jeśli Irlandia nie była nadnaturalnie daleko, to jednak dzieliła ich wystarczająco duża odległość, by mieć problem z przyjazdem na ostatnie ognisko w te wakacje.

- No a jednak jestem! Jezu, tak dawno się nie widzieliśmy. Jak się trzymasz? Co robiłeś przez ostatni tydzień? Mamy tyle do nadrobienia! – Horan wpatrywał się w niego z podekscytowaniem na twarzy. Jego entuzjazm zawsze był nadzwyczajny. Oczywiście Lou nie miał mu tego za złe.

- Mamy czas Niall. – Boo zaśmiał się, kręcąc głową. – Nigdzie się nie wybieram. Póki co. – dodał zawadiacko. Tymczasem stojący obok Loczek odchrząknął, zwracając na siebie ich uwagę. Marszczył brwi, jakby poważnie się nad czymś zastanawiał.

- Może wrócimy już do ogrodu? – zaproponował zielonooki, odruchowo przysuwając się do Lou.

- Właściwie to idę po coś do kuchni – stwierdził blondyn, po czym zwinnie wymknął się z towarzystwa, znikając w korytarzu i pozostawiając ich w niezręcznej ciszy. Tomlinson wbił wzrok w podłogę, zagryzając dolną wargę. Stali tak przez chwilę, jakby zupełnie zapomnieli o tym, że mieli iść do ogrodu. Gdy Louis w końcu podniósł wzrok, zauważył, że Harry otwiera usta, by coś powiedzieć. 

- Gdzie wszyscy znikają? – nagłe pojawienie się trzeciej osoby ich rozproszyło. Oboje spojrzeli na Liama, który stał w miejscu, w którym przed chwilą znajdował się Irlandczyk. – Lou! – ciemnooki zbliżył się i tak oto po raz drugi tego dnia Tommo został przytulony.

- Cześć Li – na jego twarzy pojawił się serdeczny uśmiech. Tęsknił za nim, ale w tej chwili chciałby po prostu porozmawiać z Harrym. W cztery oczy. Może wszystko by się wyjaśniło? Widocznie Hazza musiał odbyć z przyjacielem rozmowę, bo Payne patrzył na nich obu z troską. – A tak w ogóle, wiecie może, gdzie podział się Horan?

- W kuchni – odpowiedzieli chórem Boo i Loczek. Spojrzeli na siebie ze zdziwieniem i w tym momencie szatyn poczuł, że jego policzki zrobiły się ciepłe.

Larry Stylinson Camp [fanfiction PL]Where stories live. Discover now