Prolog

608 52 37
                                    

To nigdy nie powinno mieć miejsca.

Myślałam o tym niejednokrotnie. Stara, zakurzona piwnica, ryk motocykli na przedmieściach, strach zapadającej nocy i ciekawość poranka. To wszystko wiele razy przypominało mi, że pracowałam niegdyś u Fazbeara. Równo jedenaście miesięcy temu po raz ostatni zamknęłam na klucz drzwi restauracji, która dawno powinna przestać się za nią uważać. Tej samej nocy, dwudziestego ósmego sierpnia dwa tysiące dwudziestego trzeciego roku również po raz ostatni pozwoliłam by maszyna była zdolna wyprowadzić mnie z równowagi, podnieść na mnie... kończynę? Morderczy, opentany uśmiech Springtrapa - animatronika, który zamieszkiwał lokację będącą moim miejscem pracy, jeszcze przez wiele nocy pozostawał mi w pamięci. Naliczyłam równo trzydzieści zmierzchów które zdawały się nie kończyć, a również trzydzieści wschodów słońca, podczas których nareszcie mogłam odetchnąć z ulgą. Nie lubiłam tego miejsca, o nie...
Przez Springtrapa straciłam przyjaciela. Niejaki Jeremy Fitzgerald, wierny stróż nocny podczas pierwszej konfrontacji z żyjącym animatronikiem niezwłocznie złożył wypowiedzenie. Pracował tam szmat czasu, mimo iż był zaledwie dwa lata starszy niż ja. Nie miałam mu tego za złe, mimo że więcej już go nie spotkałam.
Ja doskonale znałam ich sekret. Było ich wiele. Freddy, Bonnie, Foxy, Chica a także Springtrap. Oni wszyscy kiedyś "ożyli" na moich oczach. Zaprogramowane do zabawiania dzieci w pizzeriach animatroniki ruszały się i wydawały odgłosy zupełnie sprzeczne ze swoim wcześniejszym projektem. Czym dłużej byłam częścią tamtego miejsca, tym szybciej zdałam sobie sprawę, że ostatnimi osobami, które mogłyby mieć z nimi styczność były właśnie dzieci. Nie raz igrałam ze śmiercią, niejednokrotnie również naraziłam na nią inne osoby. Z biegiem czasu coraz bardziej zagłębiałam się w najczarniejsze zakamarki tego przeklętego miejsca, zaczynano mi grozić, otrzymywałam niepokojące, anonimowe telefony, a również dowiedziałam się o brutalnym morderstwie, które wydarzyło się właśnie w moim miejscu pracy.
Spytacie się więc, dlaczego zostałam? Dlaczego wciąż chodziłam tam codziennie przez równo dwa miesiące, skoro w każdej chwili mogłam złożyć wypowiedzenie? Zniknąć? Po prostu uciec od tego wszystkiego gdzie pieprz rośnie. Otóż odpowiedź jest bardzo prosta a równocześnie aż śmieszna.
Zostałam tam, ponieważ...

Niespodziewanie podskoczyłam z siedzenia

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Niespodziewanie podskoczyłam z siedzenia.
- Mamo... Przecież wiesz, ile dziur można spotkać w naszych stronach na przedmieściach - westchnęłam, upewniając się, że mam dobrze zapięte pasy.
Siedząca nieopodal mnie brunetka wciąż nie odrywała wzroku od ulicy.
- Skarbie ja tylko przypominam, że ty też możesz zacząć robić prawo jazdy.
Znowu ta sama śpiewka
- Nie jest mi potrzebne. Wszędzie dotrę rowerem.
Samochód wciąż szarżował po minach, powoli przyprawiając mnie o mdłości.
- Tak było w Californi. Liceum miałaś może pół kilometra od domu. Wiesz, że w Bright Marmot twój uniwersytet jest na końcu miasta?
- Ale jest czerwiec.
- Ale studnia to poważna sprawa. Przez większość czasu będziesz sama.

Moja mama chciała powiedzieć chyba "cały rok będziesz sama".
Jedenaście miesięcy temu rodzice przenieśli mnie do liceum, które znajduje się nieopodal ich pracy. Miałam tam drugi dom, w którym przesiedziałam praktycznie cały ten okres czasu. Nie wychodziłam ze znajomymi bo nie miałam znajomych. Wydawało mi się, jakby byli zbyt młodzi...
Młodość to znakomita cecha i wspaniały czas, ale nie lubiłam tych ludzi. Żyłam przeszłością, nie zwracałam uwagi na teraźniejszość i wyczekiwałam przyszłości. Wyczekiwałam czerwca dwa tysiące dwudziestego czwartego roku. W ręku od kilku tygodni gniotłam wizytówkę pizzerii Fazbeara z wyraźnie wypisanym moim imieniem i nazwiskiem per "pani".

Tomorrow is another trapOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz