6. Wszystko, byle nie fiolet!

188 34 16
                                    

Patrzył się wprost na wbitą w drzewo siekierę. Świeżo nałożona, fioletowa farba ściekała powoli na leśny mech. W tle słyszałam głębokie odgłosy puchacza, które zapowiadały zbliżający się wieczór. Moje oczy wędrowały na przemian w górę i w dół śledząc kropelki cieczy w kolorze purpury. Mike naprawdę bardzo długo nic do mnie nie mówił, lecz w chwili gdy moje oczy spotkały się z szarym, zimnym wzrokiem mężczyzny on...
Wybuchnął śmiechem.
Jego śmiech był tak nieprzewidywalnie dziki, że momentami czułam przerażenie. Kulił się łapiąc się za brzuch i próbując nabrać oddech. Widziałam w nim momentami małego chłopca, próbującego zwrócić na siebie uwagę. Czym dłużej obserwowałam tę pokazówkę, tym moja irytacja względem niego wzrastała. Gdy trochę się ogarnął i spoważniał jego oczy wciąż pozostały rozbawione.
- W życiu nie widziałem tak niedorzecznego fałszerstwa - powiedział drwiącym tonem.
- Od kilku minut nie mam pojęcia o co ci chodzi - odparłam.
Okrążył drzewo, skupiając się na wbitym w nie narzędziu. Następnie chwycił siekierę i delikatnie ją przyciągnął. Bez oporu opadła na ziemię rozpryskując fioletową farbę.
Mike spojrzał na mnie i uśmiechnął się szelmowsko.
- No co, może boisz się Vincenta?
Oburzyłam się.
- Oszalałeś?! Dobrze wiem, że to nie Vincent! Nie żyje od X czasu.
- Mądre dziecko.
W tamtej chwili miałam niewyobrażalną ochotę go kopnąć.
- Długowieczność nie przystała jeszcze żadnemu mordercy.
- Fizycznie nie - mówił nie patrząc się na mnie - Lecz jego historia, poczynania i sposoby na morderstwa pozostaną długo zapamiętane... oby nie stały się inspiracją dla innych.

Słowa Mike'a skrywały wiele sensu i racji. Vincent nigdy nie umarł na zawsze. Gdyby nie fioletowa farba to siekiera zupełnie nie zwróciłaby naszej uwagi, a była to JEGO barwa. Vincent Slayer jako jedyny nosił fioletowy mundur, nigdy nie widziano go w ubraniu codziennym.
Podobno był zadbany, przystojny i inteligenty, lecz nie korzystał ze swoich zalet nadanych przez naturę.
On zabijał. On urodził się po to by skracać życia innych.

Bez wcześniejszego porozumienia postanowiliśmy ruszyć przed siebie. Na początku droga była nadzwyczaj przyjemna, ponieważ nie dość, że szłam ramię w ramię wraz z Mike'm, to pobyt w lesie wpływał na mnie kojąco. Tak właśnie wyglądać mógłby każdy dzień moich wakacji. Ten zadziwiający brak ruchu, brak niepotrzebnych osób wokół stawał się częścią mojego idealnego świata. Świata, do którego wstęp miałby ktoś wyjątkowy, lecz niesamowicie specyficzny.
Spojrzałam na twarz mężczyzny, którego odcień skóry pod wpływem promieni słońca przybrał ciepłą barwę. Miał ślicznie zarysowane policzki, gdzieniegdzie poranione ostrzem maszynek. Zastanawiałam się wielokrotnie co on właściwie robił w tej pizzerii? Oprócz zręczności, sprytu i nieprzeciętnej umiejętności dedukcji posiadał tak atrakcyjny wygląd.
Mike miał również specyficzny typ chodu. Jego pojedynczy krok równał moim około trzem. Jednak mimo tego nadążałam za nim, chciałam jak najszybciej znaleźć tego człowieka i odzyskać animatroniki. Ta siekiera mogła być jedynie zmyłką, przestrogą i głupim błędem.
Jednak nie na nas, nie dla osób, których miejsce zabójstwa to miejsce pracy.
* * *
Słońce leciutko ocierało się o ziemię, zachodziło. Puchacz, którego słyszałam non stop zdawał się podążać za nami.
- Masz swoją odznakę? - starałam się rozpocząć rozmowę.
Mike kiwnął głową.
- Bez niej jesteśmy tu najwyżej turystami.
- Ty jesteś.
- Dlaczego? - spytałam.
- Po wakacjach wrócisz do siebie tak jak wtedy.
- Nie, zostanę tutaj.
Mężczyzna zatrzymał się. Przez chwilę stał bez słowa kierując wzrok przed siebie, jednak po chwili znów ruszył.
Trochę minęło nim odważyłam się zadać kolejne pytanie.
- Tęskniłeś za mną trochę? - spytałam nie wierząc co właściwie wypłynęło z moich ust.
Mike prychnął ironicznie i przeczesał włosy.
- Bywało nudno - odpowiedział - praca bez ciebie przebiegała zbyt bezproblemowo.

Odetchnęłam z ulgą, że po takim pytaniu nie zostałam zjedzona. Przebierałam nogami nieco nerwowo nie zważając na cierniste runo leśne.
- Też nieco mi się nudziło - zaczęłam - gdy wyjechałam zbyt wiele osób było dla mnie miłych.
Moje zdanie było przepełnione ironią, lecz nie powiedziałam je w żadnym stopniu złośliwie. Mike odwrócił głowę, bym nie mogła zobaczyć jego uśmiechu. Nigdy w życiu nie spotkałam osoby, której imponowały tak niedorzeczne komplementy.
Nawet nie nazwała bym tego komplementem.
Ja również spuściłam głowę i ukryłam uśmiech w rozpuszczonych włosach. Widziałam wtedy nasze stopy, które podążały tuż obok siebie. Widziałam duże i małe wydeptywane ślady.
- Mike..
Brunet błyskawicznie spojrzał na mnie. Wypowiedziałam jego imię całkowicie bezcelowo, byłam pewna, że coś wymyślę. Zastygł tak na chwilę gdy nasze spojrzenia utkwiły w sobie nawzajem. Jego szare tęczówki błyszczały, chociaż patrzyły na całkowicie zwyczajną osobę. W pewnej chwili poczułam, że już nie patrzy na mnie. Ruszył na przód i wyminął mnie, gdyż jego uwagę przykuło leśne jeziorko. Tafla wody odbijała róż i fiolet wieczornego nieba. Gdy podszedł bliżej brzegu, widziałam już jedynie jego ciemny cień. Zaniepokoiłam się, ponieważ naprawdę nastał zmierzch. Woda była spokojna, wiatr zanikł na tyle, że słychać było nasze oddechy.
Wtem Mike rzucił we mnie plecakiem wraz z całą zawartością.
- Będziesz świeciła latarką, ja je okrążę.
- Dlaczego?
Mężczyzna nabrał nerwowo powietrze.
Postanowiłam nie zadawać zbędnych pytań i uruchomiłam latarkę.
Wydzielała bardzo niewiele światła, więc gdy Mike wykonywał kroki do przodu widziałam ciągle jedynie zarys jego sylwetki.

Tomorrow is another trapOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz