3.

493 14 0
                                    

Kevin wyszedł zaraz po tym jak wspólnie wróciliśmy do mojego pokoju i pogadaliśmy chwilę o wieczornych planach. Oczywiście nie obyło się bez aktorskiego unoszenia brwi, gdy zobaczył, że przebrana blondynka czyściła telewizor. Przewróciłem oczami. Leżałem na łóżku z telefonem w ręku. Godzina 12:00. Za wcześnie na obiad. Założyłem jakiś t-shirt leżący na podłodze upewniając się, że nie śmierdzi potem i wyszedłem z pokoju. Leniwie skierowałem się od razu w stronę parteru. W rogu salonu, na podeście ukazał się moim oczom mój ulubiony sprzęt. Białe jak śnieg na zewnątrz pianino. Usiadłem na taboreciku i otworzyłem leżący zeszyt z nutami. Palce delikatnie muskały klawisze, przejeżdżając raz po czarnych, raz po białych. Znałem wiele utworów, miałem też skomponowany swój własny, jednak nigdy go nie dokończyłem. Zamknąłem oczy całkowicie dając się ponieść delikatnym dźwiękom wydobywającym się z pianina. Muzyka zawsze w pełni mnie pochłaniała. Zapominałem w jednej sekundzie o wszystkim, o mojej matce,której nigdy nie szukałem, nieznanym ojcu, problemach z ciotką. Coraz mocniej uderzałem palcami w białe prostokąty grając niesłychanie uspokajającą piosenkę. Gdzieś pośród pojedynczych dźwięków pianina usłyszałem skrzypnięcie podłogi. Natychmiast wyrwałem się z transu, obracając się nerwowo na taborecie.
- Ciągle tu jesteś? – przewróciłem oczami, kiedy zobaczyłem drobną blondynkę w czarnej sukieneczce sprzątaczki, w ręku trzymała ścierkę, i wpatrywała się we mnie tymi swoimi wielkimi niebieskimi oczami. Po moich słowach zmieszała się, a jej uśmiech zbladł.
- Oh... ja... pani Scheen dała mi pracę na pełny etat. Pracuję od 8:00 do 18:00...- ciągnęła mozolnie wpatrując się w podłogę. Głos załamywał się jej.
- Wysprzątane wszystko? – odszedłem szybko od pianina. Krew pulsowała w mych uszach. Serce znów mocniej zabiło.
- Nie do końca...- spojrzała prosto w moje oczy z załamanymi brwiami. Wyglądała jak dziecko, które wysłuchuje reprypemdy rodzica, kiedy nie wykonało swojego zadania.

- To może zajmiesz się tym, co tu do ciebie należy? – sztucznie się uśmiechnąłem, rozkładając ręce.
- Oczywiście, panie Scheen. – już miała zawracać, kiedy złapałem ją za nadgarstek. Oddychałem w nerwach coraz to szybciej.
- Katherine... to nie jest moja matka. ..Na nazwisko mam Raeken. – wycedziłem przez zęby, ciągle trzymając ją za rękę. Zacieśniałem uścisk. Dlaczego pomyślała, że ciotka jest moją matką?
Dziewczyna drugą ręką zaczesała włosy za ucho. Kiedy zauważyłem, że dolna warga powoli zaczyna jej drżeć, natychmiast puściłem jej nadgarstek i wyszedłem z salonu. Nie jestem damskim bokserem. Mimo to, w głowie ciągle huczał mi mój przyspieszony puls, a ręce napinały się nerwowo. Zatrzasnąłem drzwi do swojego pokoju i z całej siły uderzyłem w ścianę dając upust złym emocjom, przy okazji nabawiając się poharatanych knykci, które nigdy zresztą nie były w pełni zagojone.

*

Do wieczora biegałem na swojej bieżni, umieszczonej w ciemnym kącie pokoju i ślęczałem na łóżku ze swoim laptopem na kolanach. Zszedłem na parter tylko na chwilę, by odgrzać sobie obiad. Był tak obrzydliwy, że ledwo zjadłem dwa kęsy. Było około godziny 20:00, ciotka jeszcze nie wróciła. Wyciągnąłem telefon z kieszeni dresów.
- Hej Kev, widzimy się u mnie?
- Jasna sprawa stary, za chwilę tam będę. – odpowiedział wesoło i rozłączył się.
Otworzyłem swoją szafę, która była praktycznie pusta, połowa rzeczy znajdowała się porozrzucana po podłodze, a druga połowa leżała w koszach na ubranie, czekając na wypranie. W końcu postanowiłem na czarny t-shirt założyć swoją szarą, zapinaną bluzę. Narzuciłem czarne spodnie i wtedy do pokoju wpadł z łomotem Kevin, jak zwykle w koszuli i obcisłych spodniach. Podniosłem brwi. Trzymał się za swój nos i usiadł z całej siły na moje łóżko, tak jak miał to w zwyczaju robić.
- Mówiłem ci, żebyś zrobił coś z tymi szklanymi schodami...- ciągnął, sprawdzając na dłoniach, czy z nosa nie leci mu przypadkiem krew.
Uśmiech natychmiast zagościł na mojej twarzy.
- Stary, jesteś mistrzem – podszedłem, ze śmiechem klepiąc go po ramieniu. – Impreza?
- Impreza, Theo!- wstał natychmiast, jak gdyby zapomniał o incydencie ze schodami i wykonał dość śmieszny obrót, chwiejąc się lekko. Zeszliśmy na dół i zarzuciliśmy swoje kurtki. Na dworze było już ciemno ze względu na porę roku. Śnieg nadał błyskał na krawędziach chodnika.
- Więc, gdzie mieszka ta dziewczyna?- zapytałem zamykając drzwi na klucz.
- Parę przecznic dalej. I ma na imię Tori. Ponoć to niezła świruska...- zaśmiał się kiedy schodziliśmy z tarasu.
- A ty skąd o tym wiesz?
- Może i ukończyłem szkołę, ale nadal mam w niej spore znajomości. Wyrobiło się reputację, przez tyle lat... - objął mnie ramieniem śmiejąc się głośno, ale za chwile zabrał rękę.
Lekko zaskoczył mnie jego gest, ale zignorowałem to, odwzajemniłem uśmiech i pomaszerowaliśmy na domówkę panny ze szkoły, a śnieg zgrzytał nam pod butami.

Dziewczyna z mojego domu (Theo Raeken)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz