Rozdział 2

2.8K 153 12
                                    

Szkoła w końcu się rozpoczęła. Doszłam do wniosku, że im szybciej się zacznie, tym szybciej się skończy, a to akurat bardzo mi odpowiada. Przez ostatnie trzy dni wakacji ja i Rose spędzałyśmy razem każdą sekundę. Chodziłyśmy na zakupy, byłyśmy nawet na imprezie, gdzie spotkałam dużo znajomych twarzy no i oczywiście razem piłyśmy więcej wina. Przyjaźń idealna!

Od tamtej trefnej nocy i dziwnych dziewczyn w lustrze, nic specjalnego się nie wydarzyło. Spałam spokojnie, nie budziłam się o nieludzkich godzinach. 

Nawet udało mi się spędzić trochę czasu z wujem i odciągnąć go od ciągłej pracy. Byłam z siebie dumna, wykorzystałam ostatnie dni wakacji w najlepszy możliwy sposób. 

Pierwszego, oficjalnego dnia szkoły byłam dobrej myśli. Wstałam przed budzikiem, ogarnęłam się, zjadłam pyszne śniadanie. Tak, to ja mogę zaczynać każdy dzień!

Rose zawiozła nas do szkoły, dzięki czemu nie musiałam się tłuc komunikacją miejską. Byłam jej bardzo, bardzo wdzięczna. Komunikacja miejska to jeden z moich najgorszych koszmarów, głównie dlatego, że nienawidzę ludzi, którzy się na mnie patrzą, albo dotykają. Proste. 

Kiedy dotarłyśmy do naszego liceum od razu udałam się do sekretariatu, żeby odebrać plan lekcji i klucz do szafki. Oczywiście musiałam trafić na tą gorszą panią z sekretariatu, która nie dość, że najpierw nie mogła mnie znaleźć na liście, mimo tego, że proponowałam jej, że napiszę na karteczce moje nazwisko, to jeszcze nakrzyczała na mnie, że moje zdjęcie różni się od tego jak wyglądam. Przepraszam, że nie jestem taka fotogeniczna jakby pani chciała, czy coś! W końcu po bataliach z sekretariatem wyszłam na korytarz, gdzie czekała na mnie Rose.

- Dawaj ten plan! - dosłownie wyszarpała mi małą, niewinną karteczkę z dłoni, po czym zaczęła ją uważnie analizować - Tak, tak, okej! Pamiętasz jak mówiłam, że ode mnie nie uciekniesz? No, bo mamy ten sam plan lekcji! Chcesz zajść do swojej szafki?

Pokiwałam głową i tym razem to ja wyszarpałam kartkę z jej dłoni. Zaśmiałyśmy się i przyjaciółka pociągnęła mnie w stronę szafek. Podczas naszej drogi Rose dokładnie opisywała mi wszystko i wszystkich, których mijałyśmy.

- Jeśli te laski będą coś od ciebie chciały, to od razu powiedz im, że mogą o tym pomarzyć. Zdradliwe suki i tyle, mówię ci. Jeżeli nie znasz wszystkich zasad w każdym możliwym sporcie na świecie, to nawet nie podchodź do tych sportowców od siedmiu boleści. A poza tym są głupkami i tyle. Z tymi możesz się dogadać, bo chodzą na kółko plastyczne czy coś. 

Szłyśmy dalej, aż w końcu zobaczyłam numerek 312, moja szafka. Wsadziłam do niej wszystkie niepotrzebne graty i ruszyłam dalej z Rose. Minęłyśmy po drodze stołówkę, główny hol, salę gimnastyczną, jakieś sale i więcej ludzi, którzy zostali mi w skrócie opisani. 

W końcu dotarłyśmy do sali, gdzie miała odbyć się pierwsza lekcja. Zajęłyśmy miejsca z tyłu i jeszcze przez chwilę rozmawiałyśmy, dopóki nie zadzwonił dzwonek. 

Drzwi do klasy się otworzyły, ale zamiast nauczyciela weszło trzech chłopaków. Bardzo przystojnych, jeśli mogę dodać. Wszyscy na chwilę zamilkli, po czym wrócili do poprzednich czynności. Gdy trzech nowych zajęło miejsca Rose pociągnęła mnie za ramię. 

- To niektórzy z tych, co ci mówiłam. Ładni, co nie? 

Spojrzałam się kątem oka na jednego z nich, miał ciemnoniebieskie włosy i bazgrał coś w zeszycie.

- Są niczego sobie. - odpowiedziałam, skupiając swoją uwagę na dziewczynie obok mnie.

- Jeszcze nie widziałaś tych najlepszych. Ci są spoko, ale poczekaj. - powiedziała i uśmiechnęła się  niczym rasowy zbok.

- Przestań! - walnęłam ją lekko w ramię i zaśmiałyśmy się.

W końcu do pracy wszedł nauczyciel i zaczęła się lekcja. 

----------------

Po czterech zajęciach poczułam się głodna. Idealny moment, bo właśnie przyszła pora ma lunch. Poszłyśmy z Rose na stołówkę i usiadłyśmy z naszymi znajomymi. Nie żebym była z nimi w jakiś zażyłych relacjach, ale zawsze lepiej siedzieć w kupie. 

Podczas mojej rozmowy z jedną z obecnych przy stole dziewczyn Rose znowu przyciągnęła mnie do siebie. 

- To bolało Rose czy ty...

- Patrz to ci o których mówiłam. 

Spojrzałam w tą samą stronę, co przyjaciółka i o mamo... Do stolika bardzo blisko nas usiadło może z siedmiu chłopaków. Wszyscy byli ubrani na ciemno, zdecydowanie wprowadzali aurę tajemniczości i lekkiego niepokoju do atmosfery. Przejechałam wzrokiem po wszystkich, aż zatrzymałam się na jednym. Przykuł moją uwagę. Miał bardzo ciemne włosy, prawie czarne, grube ciemne brwi i brązowe oczy. Uważnie przeskanowałam go jeszcze raz. Wydawało się, że jak na grupę, która odstaje od reszty, on wyróżniał się na tle ich wszystkich jeszcze bardziej. Mogłam dostrzec trochę blizn na jego rękach przez to, że miał bluzkę z krótkim rękawkiem. Z jego ramion mój wzrok powędrował na jego dłonie, ale zanim zdążyłam zacząć się nim przyglądać moją uwagę przykuła bransoletka ze srebrnym księżycem, którą nosił na lewym nadgarstku. Czekaj...

- Który tak cię zamurował? - spytała Rose, tym samym przerywając moją obserwacje.

- Ten z ciemnymi włosami. Kto to?

- A, no proszę, przywódca. - spojrzałam się pytająco na przyjaciółkę - Ja sobie tak go nazwałam. Dla każdego z nich mam jaką ksywkę. Tak naprawdę nazywa się Dylan, no i jest szefem tej grupki. Nie wiem o nim za dużo, nie wiem o żadnym z nich dużo. Widzisz tego blondyna obok? - pokiwałam głową, przenosząc wzrok na wspomnianego chłopaka - To jego kumpel, nawet śmiem twierdzić, że przyjaciel i to właśnie jego chcę.

Szybko omiotłam wzrokiem twarz blondyna, i spojrzałam na jego nadgarstek. Lewy nic, prawy...kurwa! Bransoletka z księżycem. Wróciłam do mojej poprzedniej pozycji i rozmowy z drugą dziewczyną. Przeprosiłam za zachowanie Rose. Nie słuchałam za bardzo co mówi do mnie moja rozmówczyni, ciągle miałam w głowie tą bransoletkę i ten pieprzony księżyc.

Marked |Dylan O'Brien|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz