10

1.8K 136 12
                                    

Latam nad moim miastem. Patrzę na ludzi i budynki, po czym kieruję się w stronę zachodu słońca. Obserwuję pędzące postaci, goniące swe marzenia, sprawy bez chwili zwłoki oraz cierpiące. Błąkam się po niebie, niczym ptak.

Straż pożarna rozbrzmiewa głośnym echem w moim pokoju. Przymykam oczy, chroniąc je przed jasnym promieniem słońca, oświetlającym drobną część mojego pokoju.

Biorę tabletkę, popijam wodą i wychodzę z łóżka. Po ubraniu się, szybkim prysznicu i pokonaniu chwiejnych rozterek, robię  kawę. Wychodząc, karmię Precelka, po czym oddalam się od domu.
Uświadamiam sobie, że nie przepadam za tym męczącym, trudnym momentem między narodzinami, a śmiercią.

Staję na przystanku, lustrując wzrokiem ludzi wokół. Trzymają telefony, widoczna mniejszość rozmawia ze sobą, a kilka osób - w tym ja - przygląda się innym. Biorę głęboki wdech i wyczekuję autobusu.

                                    ***

Śmierć nie jest taka zła. Często okazuje się jedyną rzeczą, która na nas czeka.
Nie ćwiczę, nie uczę się, dziś nie myślę. Jest mi coraz trudniej i odczuwam to.

Jestem ciekawa, co na to kościół. Po lekcjach kieruję się do księży, na poważną rozmowę życia i śmierci. Wydaje mi się to lekkim paradoksem, gdyż jeszcze kilka dni temu byłam w sex shopie, oglądając kulki analne.

Cisza jak w grobie, przy ławkach klęczą dwie starsze kobiety. Widzę konfesjonał i od razu przypominam sobie sytuację sprzed kilku lat. W skrócie wyglądała w ten sposób, że powiedziawszy o oglądanych filmach porno, duchowny ujął mnie chyba za młodą prostytutkę i zaczął cytować wszystkie kary, odnośnie cudzołóstwa oraz nieuszanowania swojego ciała, jak i duszy. Nigdy więcej nie poszłam do tamtego kościoła.

Klękam ku małej budce, z dziurkami naprzeciwko mnie.
- W imię Ojca.. I Syna, i Ducha świętego. Niech będzie pochwalony. Ostatni raz...
Osoba chrząka i gestem dłoni mnie ucisza.
- Kto? - słyszę ponury, lecz dociekliwy głos. Jak to kto? Stresuję się, ręce mi się pocą. O co tu chodzi? Wyparowuję pierwszą lepszą odpowiedź, która przychodzi mi do głowy.
- Natalia.
Natychmiast tego żałuję.
- Kto jest pochwalony?
A więc o to mu chodzi. Czerwienieję i tracę jakiekolwiek chęci na dalszą rozmowę. Cóż, jednak muszę to kontynuować.
- A, o matko. Przepraszam. - wybąkowuję, po czym zaczynam od początku. - Chciałabym porozmawiać.
- Proszę bardzo, drogie dziecko. - odpowiada bez zastanowienia.
- Co jest po śmierci? Wiem, że brat nie wie, ale jak mówi Biblia? Nigdy jej nie czytałam, ani też zbytnio się nie interesowałam.

Zawstydza mnie moja ciekawość oraz pewność siebie, ale przez kradki mało widać, nie pozna mnie.
- Wieczne zbawienie bądź wieczne cierpienie. Wszystko zależy od ciebie.

Mogłam się spodziewać takiej odpowiedzi.

- Skoro Bóg kocha ludzi, dlaczego skazuje ich na udręki Szatana?
Od dłuższego czasu denerwował mnie kościół. Cała ta religia, bierzmowanie, którego nie chcę (a muszę) przyjąć oraz księża, krytykujący "in vitro" oraz aborcję.
Bez obrazy dla przeciwników.
Jestem wierząca, jednak w swoim czasie oddaliłam się od Boga. Uczęszczając na msze wiedziałam, że gdzieś w duchu znajduje się we mnie zwątpienie i kpina.
- Czasem człowiek wybiera za Boga. Grzesznicy, którzy nie żałują swych czynów, sami godzą się na wspomnianą przez ciebie udrękę. Jest to kara.

Kara, no tak. Ale jeśli człowiek chorujący na którąś z głębokich chorób psychicznych zabije drugą osobę, to też wybiera zło, mimo że nie wie, czym jest dobro? W ogóle załóżmy, że nie odróżnia tego. Inne kultury uśmiercają zwierzęta, swoich bliskich, innych lub czasem samych siebie dla "boga". Wtedy też wybierają grzech?

- A człowiek chory psychicznie, który nie wie co robi? Jak to jest z poświęcaniem innych istnień, by czcić jakieś bóstwo?

Zakonnik wzdycha.
- Nie mówię o chorobie psychicznej, jedyny Bóg wie, jak wtedy postąpić. Co do drugiej tezy, czczą wtedy Szatana. Bowiem Bóg nigdy nie przyczyni się do śmierci drugiego stworzenia, które sam ustanowił.

Co?

- Ale chyba Abel przyniósł małego baranka w ofierze dla Boga.

Nie wiem dokładnie, czy dobrze nazwałam jednego z braci, jednak duchowny oznajmia, że może przynieść pismo, by mi wytłumaczyć.
Nie zgodziłam się. Wyszłam z owego miejsca. Inaczej wyobrażałam sobie takie rozmowy, bardziej jako naprowadzające w życiu, "rozświetlające" drogę.

W domu leżę sama, robiąc sobie obiad. Wyłączam telefon, by odciąć się od życia wirtualnego.
Po posiłku siadam do lekcji. Mam ich okropnie dużo, toteż klęczę nad nimi kilka bitych godzin, aż dokańczam ostatnie zadania. Jestem wykończona, a niewiele dziś osiągnęłam. Niecierpliwie czekam na piątek, bardzo niecierpliwie.

Popełniłam samobójstwo Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz