Rozdział 4

43 8 1
                                    

-Elisabeth! - krzyknął chłopak- Do cholery! Co ty robisz? Lecz się psycholko.
-Czemu bronisz tej suki?
Rzuciłam się z pięściami na niego. Biłam go po głowie, po brzuchu i kopałam. Nie wytrzymał... Zrzucił mnie z siebie, uderzył w twarz i wyrzucił za drzwi. Nie miałam siły... Po co żyć? Wszystko jest bezsensu, ja jestem bezsensu.
Usiadłam na korytarzu, wydarłam z siebie najdłuższą i najgorszą wiązanke przekleństw. Z moich oczu popłynęły łzy.
Nie wiem, chyba zasnęłam. Rano obudził mnie nieznajomy, pytając czy nic mi nie jest. Próbował być miły, ale oczywiście mądra ja pod wpływem emocji i najpewniej kaca, kazałam mu się odwalić.
Super... Jestem żałosna, beznadziejna, nikt mnie nie kocha i nie pokocha. Szukasz naiwnej idiotki? Zapraszam pod mój adres.
Wróciwszy do mieszkania, udałam się pod prysznic.
Uwielbiałam, gdy woda spływając po mnie zmywa złe rzeczy. Chociaż wiedziałam, że to złudna 'czystość'. Wszystko zostawało... Te wspomnienia... Miny skrzywdzonych ludzi, błagających o śmierć.
Moje rozmyślania przerwał hałas.
Owinięta w ręcznik, chciałam zobaczyć co to. Weszłam do salonu. Zobaczyłam pod drzwiami paczkę. Chciałam zadzwonić po moją przyjaciółkę. Tak... Telefonu nie ma... Zepsuty, po wczorajszym bliskim spotkaniu ze ścianą.
Miałam złe przeczucia.
Usłyszałam ciche pikanie. Wydobywało się niewątpliwie z paczki. Otworzyłam pudełko. Znajdowało się tam pare lasek dynamitu złączone jakimiś kabelkami, zegar na nich powoli odliczał. Teraz wskazywał pięć sekund do... O nie! Nie myśląc rzuciłam się za kanapę.
Liczyłam pod nosem, lecz zamiast wielkiego wybuchu, jakiego oczekiwałam, usłyszałam dużo ciszy, wyjrzałam za kanapy, na podłodze walało się konfetti, ale nie byle jakie. Zdawało się być pociętymi kartami, a dokładnie jokerami. Czemu on to robi?! Zaczynam powoli odchodzić od zmysłów, wiem że o to mu chodzi. Staram się zachowywać tak jak dawniej, ale to wszystko jest silniejsze ode mnie.
Poprawiłam ręcznik i już chciałam wracać do łazienki, gdy ujrzałam coś czego nie było. Mianowicie koperta. Na sto procent wcześniej tam nie leżała. Wyjęłam z niej list.
Radziłbym częściej odwiedzać swoją siostrzyczkę. ~ Mr. J
Były tam zdjęcia... Ale to niemożliwe, miałam siostrę, ale... Wyjechała. Nie rozumiała moich wyborów nigdy, chociaż mi się zdawało, że po prostu nie chce zrozumieć. Zerwałam z nią kontakt już dawno. Od razu poznałam, że to Anna. Nic się nie zmieniła. Miała blond włosy i mimo sytuacji przedstawionych na zdjęciu nawet teraz zazdrościłam jej tych pięknych połyskujących loków.
Na wszystkich było dużo krwi. Na pierwszym widziałam przestraszoną twarz Anny, miała podbite oko i mnóstwo ran ciętych. Na drugim była już prawie martwa. Widziałam ślady po duszeniu, na jej ciele znajdowało się bardzo dużo ran, a ubrania były poszarpane. Trzecie i ostatnie przedstawiało Anne, martwą, całą od krwi, z rozprutym brzuchem. Upuściłam wszystko na ziemię. To niemożliwe. Nie!
Wróciwszy do łazienki, sięgnełam po żyletkę i zadałam dwa ciosy w lewą rękę. Czułam, że na to zasługuję.
Krew ciekła, podłoga i ręczniki były brudne.
Jestem tak strasznie beznadziejna. Mogłam obronić Anne, mogłam nie wyjeżdżać, mogłam nie leczyć Jokera.
I jeszcze mój walony ex i ta zdzira.
Co gdyby wbić i tej zołzie nóż w serce? Idealnie, a gdyby jeszcze przy okazji załatwić Jokera? Cudownie!
Stop! Elisabeth, wariujesz!
Poszłam szybko owinąć rękę bandażem. Jeszcze tego brakuje, abym straciła prace z powodu 'zaburzeń psychicznych' i w dodatku tak bardzo niesprawiedliwie i bezpodstawnie.
Ubrana w białą koszule w niebieską kratę i granatową ołówkową spódnice, wyszłam do pracy.
Po drodze wstąpiłam do sklepu, w celu zakupu nowego środka telekomunikacji. Oczywiście, jak zwykle miałam szczęście do ludzi.
Ten babsztyl był co najmniej nieumiejętny, ale w końcu zawołała jakiegoś jełopa i dopiero ten mi pomógł.
Gdy przyjechałam do Arkham wbiegłam do budynku, gubiąc różne zapiski.
Spojrzałam na plan, który dostałam po rozmowie o pracę. Był to plan dnia Jokera. Według tego, mogę do niego przyjść za dokładnie siedem minut.
Za tyle też minut wchodziłam do jego celi.
- Ooo! Pani doktor! Czyżby coś się stało?! - rzekł z uśmiechem.
- Nic, o czym musiałabym tobie opowiadać. - rzekłam próbując udawać pewną siebie.
- Ale mnie można wszystko powiedzieć, czemu mi nie ufasz? - podszedł i złapał mnie mocno za podbródek. Podniosłam wzrok na niego, a Joker zmrużył oczy - Czemu mi nie ufasz?! Ja tylko chcę cię skrzywdzić... Ewentualnie zabić...
- przez chwilę jego... Zamyślenia? Nie wiem, czy to właściwe słowo, ale grunt, że byłam w stanie się odsunąć na bezpieczną odległość.
Roześmiał się.
Wyszłam z sali i ruszyłam do pana Arkhama. Zapukałam i szybko uzyskałam odpowiedź, weszłam.
- Dzień dobry, chciałam się spytać, czy byłaby możliwość, aby przeprowadzać sesje z Jokerem, kiedy on będzie w kaftanie bezpieczeństwa? - powiedziałam to z pewnego rodzaju... Wstydem? Tak, chyba tak, mimo że minęło dopiero kilka sesji, było mi wstyd, że jeszcze mi się nie udało go uleczyć, co więcej nie widziałam żadnych postępów. Wiedziałam, że wariata nic nie powstrzyma, a dla Jokera to będzie łatwizna. Chciałam otrzymać chociaż złudne bezpieczeństwo.

Before A PsychoWhere stories live. Discover now