Rozdział III

54 12 3
                                    


-Co mogę zrobić, żeby nie musieć tam iść? - Madelaine zmarszczyła brwi do swojego odbicia w lustrze i ujrzała jak stojąca za nią Rosemary wzrusza ramionami.

-Pyta panienka chyba piętnasty raz i naprawdę nie sądzę żeby moja odpowiedź mogła się zmieniać co minutę. Po prostu musi panienka pójść i jakoś sobie z tym poradzić.

Dziewczyna syknęła, kiedy pokojówka zaczęła sznurować jej gorset. Zbyt często zdejmowała go pod nieobecność matki i jej obwód w talii wynosił już prawie dziewiętnaście cali kiedy powinien nie przekroczyć szesnastu.

-Sama jest panienka sobie winna – Na rumianym obliczu rudowłosej malowała się determinacja. - Gdyby panienka nie oszukiwała przy każdej okazji teraz bolałoby znacznie mniej. Matka mówiła o tym panience wiele razy.

-Nienawidzę gorsetów. Nienawidzę sukien balowych. Nienawidzę bali. A najbardziej nienawidzę mojej matki. - Madelaine czuła w sobie przypływ dziecięcego uporu i sprzeciwu wobec wszystkiego dookoła. Jej włosy były zbyt perfekcyjnie ułożone, suknia zbyt ciasna, a sznurówki zaciągnięte zdecydowanie za mocno.

-Powinna się panienka uspokoić – Rosemary zachowała stoicki spokój, wpinając jej we fryzurę srebrny grzebień ozdobiony turkusem wielkości przepiórczego jaja. Był to prezent od ojca – nie podał przyczyny tak kosztownego podarunku, a Madelaine miała ochotę zemdleć za każdym razem kiedy do głowy przychodziła jej myśl że jest to prezent zaręczynowy. - Nie chce przecież panienka zrobić złego wrażenia na gościach, prawda?

Madelaine przewróciła oczami. Nawet gdyby przez cały wieczór chowała się po kątach, i tak przykułaby uwagę. Suknia uszyta specjalnie na tą okazję miała kolor kamienia w grzebieniu i kosztowała równie niedorzeczną kwotę, tym razem jednak źródłem hojności była matka. Wyglądało na to że obydwoje rodzice postanowili inwestować teraz w najbardziej dochodowy interes – małżeństwo młodszej córki. Nie było tajemnicą że strój Margaret kosztował przeszło o połowę mniej. A nawet gdyby było, sama poszkodowana przerwałaby milczenie, skarżąc się głośno każdemu kto zechciałby słuchać.

-Rosemary...

-Tak, panienko?

-Na pewno każą mi z nim rozmawiać... - W ciągu ostatnich kilku dni słowo „on" nabrało jednego i niepodważalnego znaczenia, więc pokojówka doskonale widziała o kogo chodzi. - Co ja u diabła mam mu powiedzieć?!

-Moim obowiązkiem jest skarcić panienkę za użycie brzydkiego słowa. - Rudowłosa pokręciła głową z wyraźną dezaprobatą – Nieoficjalnie mówię, że nie mam u diabła pojęcia co masz powiedzieć. Obydwie doskonale wiemy że sama zrzuciłaś na siebie ten ciężar. Teraz po prostu musisz go jakoś udźwignąć.

Kiedy skończyła mówić, zegar wybił osiemnastą. Drżąc w środku ze zdenerwowania Madelaine zrozumiała, że musi improwizować. 

Alice Winter.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz