Rozdział IV

68 11 6
                                    



 Zaanonsowano ją jako lady Madelaine Henessy. Zeszła po schodach, z wysoko uniesionym podbródkiem i przyklejonym do twarzy szerokim uśmiechem. Tren sukni ciągnął się za nią po marmurowych stopniach lśniąc turkusowym brokatem, a przez całą wypełnioną ludźmi salę przetoczyły się niedorzeczne westchnienia zachwytu podszytego zazdrością. Nikt nie mógłby się w tej chwili domyślić że to budzące podziw zjawisko wewnątrz jest bliskie wyjątkowo niemajestatycznego omdlenia.

Na jej stopy w wybitnie za wysokich obcasach dotknęły posadzki rozległy się brawa ona ujęła ojca pod ramię i dała się odprowadzić do najznamienitszych gości aby wymienić uprzejmości.

Uwolniona po dwudziestu minutach oklepanych frazesów i wymuszonych komplementów podeszła do okna na półpiętrze i głęboko odetchnęła. Cóż, przynajmniej na tyle głęboko na ile pozwalał jej gorset, czyli oddech był raczej płytki. Zirytowana przejrzała się w szybie. Przynajmniej ciągle wyglądam tak beznadziejnie idealnie.

-Przepraszam, panno Henessy, czy mógłbym zająć chwilę? - Zaskoczona Madelaine odwróciła się tak gwałtownie, że przed upadkiem ocalił ją tylko refleks przybyłego dżentelmena.

-Dziękuję panu – mruknęła, zarumieniona ze wstydu. Dopiero teraz mogła spojrzeć na twarz przybyłego, a kiedy podniosła wzrok żeby to uczynić, pożałowała że w ogóle odłączyła się od tłumu na dole.

Stał przed nią wyglądając niemal dokładnie tak, jak go sobie wyobrażała.

Tylko lepiej. O wiele, wiele lepiej, jeśli w ogóle było to możliwe.

Niech go piekło pochłonie, jak można być tak irracjonalnie pięknym?

Madelaine poczuła się autentycznie zirytowana. Eh.

-Pan... Proszę wybaczyć, ale zdaje się że nie mieliśmy wcześniej przyjemności się poznać?

Będę udawać, że go nie rozpoznałam, jeśli szczęście dopisało i o niczym nie wie, mogę się wywinąć...

-Nazywam się Edmund de Kinarey. - Studiował jej twarz tak uważnie, że zahaczało to przekraczanie granic przyzwoitości. Zirytowana spojrzała mu w oczy, unosząc brew. Zaśmiał się.

-Słyszałem opowieści o twojej urodzie, nie sądziłem jednak, że podobne zjawisko może być realne. Teraz wiem, że absolutnie nikt nie przesadzał. - Ucałował dłoń dziewczyny, a ona starała się nie poddać otaczającemu go urokowi.

Jasna cholera, Madelaine, ogarnij się! Nie wierzę że dałam się w to wplątać...

Z konieczności kontynuacji rozmowy uratowała ją matka, która wparowała na półpiętro z wyrazem twarzy dziecka, które odkryło właśnie ogromne pudełko ciastek.

-Panie hrabio, to ogromny zaszczyt... -Uśmiechnęła się szeroko do chłopaka, choć Madelaine była pewna, że w gdyby na jego miejscu stał ktoś innych zaczęłaby głośno i z egzaltacją karcić ich oboje za przebywanie w odosobnionym miejscu z przedstawicielem płci przeciwnej.

-Mnie i matkę ogromnie ucieszyło zaproszenie, pani Henessy. -Tak jak chwilę wcześniej z galanterią ucałował dłoń jej matki. Cholerny perfekcyjny hrabia z cholernymi perfekcyjnymi manierami.

-Jestem pewna, że chciałby pan porozmawiać z naszą drogą Madelaine w nieco bardziej kameralnym miejscu – Zaczęła matka z tak porozumiewawczym uśmiechem, że jej córka miała ochotę rozpłakać się ze złości, a względnie rzucić w swoją rodzicielkę stojącą nieopodal na postumencie chińską wazą.

Alice Winter.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz