Wchodząc do sali matematycznej do moich nozdrzy od razu wkradł się nieprzyjemny zapach kredy zmieszanej z kurzem. Wywołał on katar i przekrwienie moich spojówek. Alergia na pyłki oraz kurz spowodowała, że muszę siedzieć z tyłu pomieszczenia. Nie, żeby było mi to na rękę. Kierując się do mojego miejsca, kichnęłam głośno na co klasa odpowiedziała chórem "na zdrowie". Jak ja kocham matematykę. Czujesz ten sarkazm?
Lekcja zaczęła się tak jak zawsze, nauczycielka sprawdziła obecność i zaczęła tłumaczyć nowy temat. Przyjrzałam się pani Collins, która usilnie próbowała przedstawić czym są funkcje i całki. Wzrok wszystkich uczniów skupiony był właśnie na niej, a mój wędrował po całym pomieszczeniu. Nie było tam nic niezwykłego, ściany pomalowano na ciemną zieleń i przyozdobiono je tablicami z różnymi wzorami. Na środku stały dwa rzędy ławek a pod nimi podłoga wykonana z bambusowego drewna. Dlatego co rusz było słychać stukot obcasów przemieszczającej się nauczycielki. Wróciłam wzrokiem do niej. Kobieta była szczupłą, wysoką, średniego wieku ciepłą osobą. Na jej twarzy malowało się skupienie oraz pasja, ale nawet ona nie potrafiła wzbudzić mojego zaineteresowania do przedmiotu pochodzącego chyba od samego diabła. Do licha, po co mi potrzebne w życiu będą funkcje trygonometryczne? Spojrzałam przez okno i zobaczyłam, że kwiaty oraz drzewa zaczynają rozkwitać i wydawać pączki. Ucieszyłam się na ten widok. Przyszła się wiosna a za tym szło ciepło oraz brak grubych, zimowych ubrań. Trawy zaczynały robić się zielone a przez otwarte okna słychać było radosny śpiew ptaków. Droga przy szkole tętniła życiem. Jak nie rowerzyści to kierowcy samochodów i autobusów poruszali się po jezdni. Na chodniku matki z dziećmi lub psy z ich właścicielami. Nie dziwiłam im się. Ja też korzystałabym z takiej pogody, niestety musiałam tkwić w szkole. Sama nie wiem co ja tam robiłam. To kompletna strata czasu. Moje lekcje królowej nauk zazwyczaj polegały na bezsensownym patrzeniu w okno. Czasem przy tym rozważałam różne tematy, zaczynając od sensu ludzkiej egzystencji, nic nie wartości mojej osoby a kończąc na tym, co będę mieć na obiad. Tak było i wtedy. Zastanawiałam się jak to możliwe, że pośród siedmiu miliardów dwustu dziewięćdziesięciu pięciu milionów ludzi na świecie wciąż odczuwałam pustkę. Było na naszej planecie wiele osób mających się gorzej niż ja. Codziennie głodujących, marznących bezdomnych. Widziałam w szpitalach dzieci chorujące na białaczkę, które mimo choroby starały się żyć szczęśliwie, lecz i tak zachowywałam się egoistycznie i rozważałam problem, który dla takiej nastolatki jak ja, nic nie wiedzącej o świecie, był najgorszym co się w życiu przytrafiło. Moim koszmarem stało się nieodczuwanie wszelkich emocji za to odczuwanie przemijania. To zdecydowanie mnie dobijało. Myśląc o tym zaczynałam mieć kołatania serca, gęsią skórkę i nie potrafiąc wyrzucić tego z głowy, rozpoczynałam dławić się własnym oddechem. Wracając do emocji, to nie tak, że nie byłam wrażliwa na krzywdy innych. Nie, ja po prostu nie potrafiłam nic na to zaradzić. Czułam się tak bezsilna jak kapitan Titanica. Już uderzyłam w swą górę lodową i zaczynałam tonąć. Coraz bardziej zamykałam się w sobie. Rodzice zabierali mnie na terapie, bo nie raz potrafiłam nie odzywać się do nich przez tydzień. Wiedziałam, że to ich bolało, ale nie miałam pojęcia czym spowodowana była moja postawa. Raniłam wszystkich po kolei, zatracałam się w swoim świecie, kompletnie ignorując rzeczywistość. Przez to wszyscy traktowali mnie niczym filigranową lalkę, albo porcelanową, ulubioną zastawę babci. Coraz częściej gubiłam się i nie mogłam zrozumieć nawet samej siebie. Chciałam w końcu dowiedzieć się czym jest szczęście, w sumie nie miałabym nic przeciwko nawet złym emocjom. Wszystko lepsze od zaznawania kompletnej pustki.
- Rose jest już pięć minut po dzwonku. - odezwała się zmartwiona przyjaciółka. Następnie mnie przytuliła.
- Nie chcę się zachowywać jak twoja mama, ale powinnaś znowu pójść na terapie.
- Nie, nie ma mowy. - powiedziałam ze łzami w oczach. - Przecież nic mi nie jest. Czasem się zamyślę, ale wszyscy tak robią, prawda? - Carmen spojrzała współczującym wzrokiem. Po czym westchnęła.
- Niech Ci będzie i chodźmy już. Olivia napisała, że chce nam o czymś powiedzieć.
Szłyśmy szerokim korytarzem na hol, który nie był aż tak ogromny jak w tych wszystkich amerykańskich filmach. Z racji tego, że nasze miasteczko nie było jakoś wybitnie duże to hol także. Mieliśmy w szkole dwa tysiące uczniów, więc dało się to odczuć na przerwach. Na samym początku przerwy trzeba było się przeciskać przez tłum a później było się szczęśliwcem, jeśli dostało się na którąkolwiek z ograniczonych ławek. Nam się niestety nie udało i musiałyśmy stać, byłam już do tego przyzwyczajona.
- Jezu! Wszędzie was szukałam. - wykrzyczała Liv ciężko dysząc. Można było się domyślić, że biegła. Zaśmiałam się na ten widok, dlatego dziewczyna posłała mi morderczy wzrok. Zagryzłam wargę chcąc stłumić śmiech.
- No to mów co było tak ważnego, że musiałaś przebiec całą szkołę. - powiedział Liam ze spokojem a cała nasza paczka wlepiła wzrok w brunetkę, czekając na wyjaśnienia.
- Rodzice wyjeżdżają i pozwalają mojemu bratu zrobić imprezę. - paplała pełna emocji i wszyscy wytrzeszczyli oczy niedowierzając. Brat Liv jest przystojny i popularny, więc pewnie będą tam wszyscy warci wzmianki z naszej szkoły. Jednak nie to dziwiło mnie najbardziej. Najdziwniejsza była euforia, w którą wpadła moja przyjaciółka. Przecież ona nie lubiła tego typu rzeczy. Uważała za nierozważne będąc niepełnoletni pić alkohol a co dopiero zorganizować przyjęcie. A mówili, że to ze mną ostatnio jest coś nie tak..
- Będzie ona za tydzień w piątek. - mówiła dalej. – Wpadniecie, prawda?
- Jasne, że będziemy! - wykrzyknęłyśmy na równo z Carmen i się roześmiałyśmy.
- Stawiasz mi piwo. - Powiedziała mi Car.
- Wiesz... Bardzo chcielibyśmy, ale niestety mamy mecz w piątek w Virginii. Nie zdążymy się z Liamem tak szybko przedostać z jednego stanu do drugiego. Następnym razem, okay młoda? - powiedział ze smutną miną Shawn.
- Nie ma sprawy. Następnym razem. - odpowiedziała dziewczyna nadal nie tracąc zapału.
- Dobra lecimy. - odezwał się wreszcie Liam. - Mamy na dole biologię. - Chłopcy pożegnali się i poszli. Zostałyśmy we trójkę.
- To teraz mów jakie są prawdziwe powody Twojej radości? - spojrzałam na nią przenikliwymym wzrokiem, chcąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów.
- Dobra. Masz mnie - Zaśmiała się. - Powiedziałam Nathanowi, żeby zaprosił na imprezę Lucasa. Wiecie przecież jak on mi się strasznie podoba..
- To jest ten co ma tą walnętą dziewczynę? - wolałam się upewnić, ponieważ nigdy go nie poznałam. Ja i Car znałyśmy go tylko z opowieści. Nie chodził do naszej szkoły. Był od nas o trzy lata starszy, co dawało marne szanse, aby zainteresował się moją przyjaciółką. Wolałam jej tego jednak nie mówić, choć słyszałam, że jest totalnym dupkiem.
- Tak to on, ale pewnie już niedługo. Nathan mi mówił, że ciągle się kłócą. Kto wie, może w piątek zwróci uwagę na mnie.
- Ta, wątpię. - pomyślałam. Serio, jestem okropną przyjaciółką, ale no cóż. Takie życie. - Nie nakręcaj się Liv, przecież to idiota. Bawi się takimi jak my i nie szuka dziewczyny na stałe. -
tym razem wypowiedziałam to już głośno.
- Co Ty tam wiesz. Nawet go nie znasz. - Fuknęła wściekła dziewczyna i poszła.
- Chyba trochę przesadziłaś, bo Olivii chyba serio się on podoba. - odezwała się wreszcie Carmen. - Jeśli Tobie się ostatnio nie układa to nie wyżywaj się na innych.
- No dobra. Przeproszę ją później. Po prostu nie chcę, żeby jakiś kretyn ją zranił.
- Wiem, ja też. Ona ma swój rozum i jak coś będzie nie tak, albo przejedzie się na własnym błędzie, nie panikuj. – Dziewczyna miała rację, nie powinnam się wtrącać. Zawsze potrafiła znaleźć plusy i minusy każdej sytuacji. Podziwiałam ją za rozważny punkt widzenia oraz jasność umysłu w konfliktowych sytuacjach.
CZYTASZ
Love, naivety or lust?
Novela Juvenil[...]Dopiero w świetle księżyca dostrzegłam jego postać. Spojrzałam na niego i oniemiałam. To co prędzej wspomniałam o pięknych oczach nie było prawdą. Jego były lepsze, hebanowe, wpadające niemal w czarń. Przenikliwie spojrzał na mnie, krzyżując wz...