4

2.1K 211 24
                                    

Leżałam tak jeszcze do chwili gdy usłyszałam ciche pukanie. Otarłam szybko i dokładnie łzy, a następnie cała uśmiechnięta otworzyłam drzwi.

– Przepraszam. Musiałam coś ważnego zrobić. – wytłumaczyłam się.

–  Co się tak naprawdę stało?–przedemną stał zmartwiony Deidara. Chyba tego nie kupił.

– Nic... Przecież jest wszytko w porządku. – podrapałam się skrępowana po karku.

- Ty naprawdę myślisz że nikt się nie dowie?

– Ale co?– nadal udawałam że nic nie wiem.

– Że udajesz. Czemu gdy coś złego się dzieje w twoim życiu, udajesz szczęśliwą?

– Bo tak jest łatwiej.– zaśmiałam się– słyszałeś kiedyś, żeby ktoś spytał uśmiechniętą osobę czy wszytko jest u niej w porządku? Smutni ludzie uśmiechają się  najwięcej.

– Powiedz mi dlaczego płaczesz. I nie mów mi że to kłamstwo bo widzę twoje zaszklone oczy. Co się dzieje.

– Nic. Jest wszystko w porządku. Ja tak mam.– w odpowiedzi zmarszczył tylko brwi – Nadal w to nie wierzysz... Powiedziałeś mi wczoraj, że wszyscy oprócz dwóch Uchihów zginęli. W tym klanie był mój przyjaciel...nie chce żeby okazało się że nieżyje...

–Ten który opustoszył twój klan?– w odpowiedzi kiwnęłam tylko głową – nie obraź sie, ale chyba lepiej żeby nie żył.

–Deidara...nie mów tak. Kiedyś w swoim życiu znajdziesz osobę której wybaczysz wszytko.

– To będzie koszmar...– próbował mnie rozśmieszyć. – jeśli będę zamartwiał sie jak ty, to w ogóle nie chce takiej osoby spotkać,hm.

Masz rację. To koszmar.

– Spotka cie to niespodziewanie.  Choć, wracamy sie do Tobiego. I...nikomu o tym nigdy nie mów. Nie chce by ktoś o tym wiedział.

– Jasne, hm. Nie martw sie.

Uśmiechnięta zeszłam po schodach na końcu których stał Tobi przekrzywiający maskę.

– Deidara-senpai! Musimy dokończyć misję.– pokazał przez okno na tego wielkiego żółwia.

–Hm, już idziemy. Do zobaczenia [imię]. Odwiedzę cię jak już dostarcze biju.

– W porządku. Na razie.– pomachałam im na pożegnanie ale przestałam jak wyszli z domu.

Jestem słaba. Czemu dzisiaj nie potrafiłam tego powstrzymać? Przez te całe dziesięć lat dawałam jakoś radę i nawet nie płakałam. Ale gdy wszytko sobie przypomniałam...słowa blondyna, coś we mnie pęknęło. Do tego zawracałam mu głowę swoimi problemami. Jestem słaba. Powiedziała bym mu jak strata przyjaciela mnie boli, ale przecież ma to gdzieś.  Co go obchodzą cudze sprawy. Nie zdziwiła bym się gdyby mnie teraz olał i nigdy nie odwiedził. Nawet bym to zrozumiała. Sama bym nie wróciła do takiego zera jak ja.
Jestem zbyt samo krytyczna. Nie jestem aż takim zerem. Jestem sobą. Nie kimś innym. Wtedy była bym zerem. Stała bym sie niedokładną kopią osoby którą chciała bym być. On by tego nie chciał. Słyszałam kiedyś że najtrudniejszą wiarą, jest wiara w siebie...i niestety to prawda. Ale czas trzeba w siebie uwierzyć. Najbardziej atrakcyjna jest pewność siebie. I tego sie trzymajmy...


Trochę krótkie ;-; czy któraś z was widzi siebie w takiej (podobnej) sytacji? (Jak nasza bohaterka) chciałam także usprawiedliwić Deidarę. Uważam że jesteśmy ludźmi i każda osoba z uczuciami postąpiła by tak jak on.(przynajmniej ja).

Zdejmijmy Maski - Obito x ReaderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz