Rozdział 7 - Gdzie zniknął twój świat

602 245 19
                                    

          Wszyscy potrzebujemy wytchnienia. Potrzebujemy też kogoś, kto ocali nas przed tym, kim dla siebie jesteśmy i kim jeszcze możemy się stać.

           Potrzebowałem ocalenia, chociaż wcale nie chciałem tego do siebie dopuścić. Potrzebowałem kogoś, kto poda mi pomocną dłoń i, jakkolwiek idiotycznie to zabrzmi, nie pozwalając na nowy upadek, ocali mnie przede mną. Potrzebowałem takiej osoby wręcz rozpaczliwie i ku własnemu zdziwieniu, rzeczywiście ją znalazłem.

           Po raz pierwszy czwarty listopada stał się w ogóle znośny. Przeczekałem tamten dzień, by później móc wrócić do swojej gorzkiej, ponurej codzienności, ale już nie zadręczałem się tak, jak co roku. To Annabeth swoją obecnością pozwoliła mi chociaż na chwilę zepchnąć myśli na inne tory. Gdzieś zniknęło ciążące napięcie, a miejsce krzyku zastąpiła kojąca cisza.

           Łgałbym twierdząc, że resztę popołudnia spędziłem w wyśmienitym nastroju, bo po powrocie do domu dopadła mnie okropna chandra, ale była niczym w porównaniu z tym, do czego przywykłem.

           I, jak się okazało, zawdzięczałem to irytującej małolacie z New Hanover.

           Nastolatka, której dotąd nigdy nie traktowałem zbyt poważnie, poświęciła mi swój czas i uwagę, sprawiając, że wreszcie nie kładłem się do łóżka przygnieciony wszystkim, przez co wylądowałem w Wilmington. Nawet nie przypuszczałem, że ktoś w jej wieku mógł naprawić mój pochrzaniony świat i że zdoła zmienić to, czego sam nie zmieniłem na przestrzeni wielu lat.

           Czwartego listopada pomimo ośmioletniej różnicy wieku i tego, że wcześniej nie mogłem patrzeć na Annabeth, szczerze ją polubiłem. O ironio, do zmiany mojego nastawienia do tej dziewczyny doprowadziły jej powierzchownie najbardziej drażniące cechy.

           Nigdy więcej nawet w myślach nie nazwałem Annabeth gówniarą ani smarkulą. Może bywała lekkomyślna, ale z naszej dwójki to ona okazała się znacznie dojrzalsza.

✼✼✼

           Zanim się pożegnaliśmy Annabeth ponownie napomknęła o możliwości pokazania pisanych przez siebie tekstów piosenek. Wtedy żadne z nas nie potraktowało tej propozycji poważnie i dość szybko przeszliśmy do luźnego żartu, natomiast okazało się, że następnego dnia oboje o niej myśleliśmy. Gdy wstałem z łóżka, czując się znacznie lepiej, niż czułbym się bez naszego spotkania, wspominałem chwile nad jeziorem. Zaparzyłem kawę, wziąłem prysznic, zjadłem śniadanie, a wszelkie czynności wykonywałem nieśpiesznie, zakładając, że spędzę niedzielę w domu. Nie miałem żadnych planów i zamierzałem zwyczajnie poobijać się w znoszonym dresie, doceniając krótką chwilę spokoju w swoim jałowym życiu, ale tak się nie stało. Dochodziła dziesiąta rano, kiedy dostałem wiadomość, której nadawczynią była oczywiście Annabeth Larsson.

           Annabeth Larsson: Cześć, Noah! :D

           Uśmiechnąłem się pod nosem. Pierwszy raz ucieszyłem się, że do mnie napisała, ponieważ po wspólnie spędzonej sobocie nie miałem nic przeciwko kontaktom z jej strony.

           Noah Haveloock: Cześć, Annabeth.

           Annabeth Larsson: Jak Ci się spało? :D

           Noah Haveloock: Lepiej niż zakładałem, a Tobie?

           Wreszcie sam zacząłem zadawać dziewczynie jakieś pytania oraz zainteresowałem się tym, co robiła. Nasze rozmowy przestały być tak bardzo jednostronne, jak były na początku znajomości, z czego Annabeth też wyraźnie się cieszyła. Przecież już wcześniej próbowała do mnie dotrzeć.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 30 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Płatki na niebieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz