Czas ma to do siebie, że przemija.
Mój czas w Wilmington także przemijał. Zmieniałem karki w kalendarzu i, stopniowo dochodząc do listopada, nie umiałem się nie krzywić. W poprawie mojego humoru nie tylko nie pomogła Annabeth, ale i pogoda — deszcz, który przywitał mnie w Karolinie tuż po opuszczeniu lotniska, ciągle siąpił w Wilmington. Mimowolnie bardziej zirytowany, próbowałem przywyknąć zarówno do niego, jak i do nietypowej na tamtą część Stanów, dość niskiej temperatury, ale daremnie. Każdy dzień był gorszy od poprzedniego.
Mimo to, chociaż bardziej samotny niż w Detroit, nie przestałem preferować życia na uboczu ani nie próbowałem zmienić swojej sytuacji. Zakończyłem dawne znajomości i ostatecznie utrzymywałem kontakt jedynie ze Scottem, Lucasem, Willem, oraz rodzicami i Isaaciem.
Ten ostatni przejmował się mną jeszcze mocniej od dnia, w którym w trakcie jednej z rozmów przypadkiem palnąłem, że chciało mi się rzygać na myśl o kolejnym pójściu do New Hanover.
— Jak się czujesz? — spytał podobnie jak na początku każdego ze swoich telefonów.
Wzruszyłem ramionami, mimo że nie mógł tego zobaczyć. Mieszkałem w Wilmington trzeci tydzień, a to wystarczyło, żebym zniechęcił się do miasta równie mocno, co do Detroit.
— Jak? Normalnie. Niby jak mam się czuć?
— Nie wiem. Po prostu dalej zachowujesz się tak, jakbyś był tam za karę.
Bo czuję się, jakbym był tutaj za karę, pomyślałem, po czym spróbowałem go zbyć.
— Wydaje ci się. Już ci mówiłem, że niezupełnie mi się tu podoba, bo jestem zmęczony pogodą i jeszcze nie przywykłem do tego miasta. No i dzieciaki mnie wkurzają, ale poważnie nie jest aż tak beznadziejnie. — Znowu niedbale wzruszyłem ramionami. — To nic ważnego, pewnie za jakiś czas się przyzwyczaję.
Spuściłem wzrok, pewien, że przyzwyczajenie niczego nie zmieni, a Isaac zażartował:
— W ich wieku byłeś jeszcze gorszy — chlapnął, zanim zdał sobie sprawę, że żart wypadł wyjątkowo nieudolnie — w końcu okres mojej szkoły średniej nie był czymś, z czego potrafiłem jakkolwiek się śmiać. Momentalnie zapadła między nami cisza. Isaac usłyszał jedynie, jak nerwowo zaczerpnąłem powietrza i automatycznie się zreflektował, by jakoś załagodzić sytuację: — No i nie tylko ty. Zresztą sam wiesz, że przy Willow też byłem paskudny, ale to normalnie, kiedy ma się kilkanaście lat.
Niestety, ale pomimo chęci nie mógł uzyskać zamierzonego efektu. Oboje dobrze wiedzieliśmy, że nic, co powie, nie sprawi, że duszna atmosfera całkowicie zniknie, dlatego kiedy przytaknąłem, udał, że wszystko gra i po raz kolejny zaczął opowiadać o pobycie we Francji.
Życie w Europie stanowiło dla nas dość uniwersalny temat. On mówił o czymś, co mnie nie interesowało, ja udawałem, że jest inaczej, aż po paru minutach kończyliśmy fikcyjną rozmowę i się żegnaliśmy. Tamtego dnia znowu słuchałem o jego pracy, o irytujących współpracownikach, chwilach spędzanych u boku żony, a także ciągłych próbach starania się o dziecko. Pod tym względem mocno im współczułem, bo doskonale pamiętałem, jak ciężko znieśli stratę poprzedniej ciąży i jak Élodie się załamała. Lubiłem tę kobietę, mimo że nasze pierwsze spotkanie nie należało do szczególnie udanych. Niemniej, trudno, żeby wypadło inaczej, skoro byłem wściekły na Isaaca tak mocno, że ostatecznie doszło między nami do bójki.
CZYTASZ
Płatki na niebie
RomanceAnnabeth Larsson to nastoletnia, niedojrzała romantyczka, pochodząca z Wilmington w Karolinie Północnej, która wierzy tylko we dwie rzeczy: w marzenia i wieczną miłość. Noah Hoveloock jest jej dwudziestoczteroletnim przeciwieństwem, ponieważ już daw...