4. To wszystko moja wina...

10 0 0
                                    

Całowaliśmy się tak jeszcze chwilę. W końcu oprzytomniałem i odepchnąłem go od siebie. Nie wyglądał na zadowolonego. Na jego twarzy wręczy było napisane "jestem wkurwiony". Wstał i poszedł do kuchni. Nie zamierzałem za nim latać. Nie jest małym dzieckiem. Po za tym mam prawo całować się z każdym z kim chce. Podoba mi się, że jest zazdrosny, no ale bez przesady. Po jakiejś godzinie ktoś zaczął się szamotać. Doszło do bójki. Czemu nie zdziwiło mnie to, że to Jimin ją spowodował? On i jakiś chłopak zaczęli się bić. 

-Jimin! Ogarnij się. 

-Zamknij pysk szmacidupo.

Zabolało. Nawet bardzo. Z trudem powstrzymywałem łzy.

-Co jak co, ale to chyba ja powinienem powiedzieć to o tobie. Nie ja spałem z połową miasta i czekałem na drugą połowę.

Wkurwił się. Ale co ja miałem do tego? Przecież powiedziałem prawdę. Chyba nie będę się przed nim płaszczył. Jeszcze tego brakowało. Co z tego, że podjąłem się jednej sprawy, która go dotyczy? Nie będę robił tego co mu się zachce. Jimin rozbił butelkę na ścianie i wybiegł z domu trzaskając drzwiami. Wybiegłem za nim. Wiem, że jestem głupi. Biegł prosto przed siebie.

-Jimin stój!

Dalej biegł. Nosz kurwa. Przyspieszyłem. Biegł prosto na ulice. Chce zginąć? Adrenalina mi podskoczyła. Liczyłem się z tym, że mogę tego nie przeżyć, ale moje ciało samo się ruszało. Wypchnąłem go sam wpadając na maskę samochodu. Poczułem mocny ból, a potem? Potem w sumie to już nic nie czułem.


Pov. Jimin

Patrzyłem przerażony na bezwładnie opadające ciało Tae. Zaniosłem się płaczem. Podbiegłem do niego. Wszędzie była krew. Ledwo oddychał. Ale oddychał! Nie wiem ile minęło czasu usłyszałem charakterystyczny dźwięk sygnału. Jin ciągle trzymał go za dłoń. Od kiedy on przy nim siedzi? Rozejrzałem się dookoła. Wszyscy się zbiegli, kierowca uciekł, a Tae się wykrwawia. A to wszystko moja wina. Moja. Zabrali go. Odjechali na sygnale. Jin zabrał mnie ze sobą do szpitala. Nie wiem ile czekaliśmy, ale zdążyłem wytrzeźwieć. Poprosili nas o to byśmy udali się do domów. Mówili, że zadzwonią. Ale zadzwonią kiedy? Kiedy umrze?! W ogóle czemu ja się tym tak przejmuję? Przecież takie rzeczy się zdarzają. 

***

Minęły już 2 tygodnie. Połamane żebra, noga, wiele stłuczeń i zadrapań, rana na plecach. To wszystko to jeszcze nic. Minęły już 2 tygodnie, a Tae dalej się nie obudził. Siedzę u niego dzień w dzień, w sumie sam nie wiem dlaczego. Dziś też do niego poszedłem. Usiadłem na dobrze mi znanym krzesełku, złapałem go za dłoń i wpatrywałem się w jego piękną twarz. Nawet z tymi ranami wyglądał nieskazitelnie czysto i niewinnie. Jak taki aniołek. Przymknąłem oczy. Pik, pik, pik. Wszędzie unosił się dźwięk pikających aparatur. Otworzyłem oczy i znów na niego spojrzałem. Wszędzie jakieś kabelki. Wszystko przeze mnie. 

-Tae... Ja się zmienię. Wynagrodzę ci to wszystko. Tylko proszę obudź się. 

Znów przy nim płakałem. Jak dobrze, że tego nie widział. Poczułem czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Odwróciłem się. Jin.

-Naprawde musisz żywić do niego głębsze uczucia.

-Ja? Ja nie... To tylko poczucie winy.

-Gdyby to byłoby tylko poczucie winy to już dawno byś się z kimś piepszył, a tu byś przyszedł może raz. Przesiadujesz tu prawie 24 godziny na dobę. To nie jest normalne. Przyznaj się, że coś do niego czujesz.

Spojrzałem na Tae. Kurwa. Miał racje... Nie jestem tu tylko z poczucia winy. Od 2 tygodni nikogo nie miałem. Byłem strasznie napalony, ale z drugiej strony czułem, że chce pójść do łóżka tylko z nim. Z nikim więcej i że mogę czekać na niego nawet całą wieczność. 

-Chyba masz racje... Zakochałem się.

Uśmiechnąłem się wycierając łzy. Cieszę się, że to właśnie w nim. Wiem, że mnie nie skrzywdzi, ani nie zrani. Jednak, czy mogę to samo powiedzieć o sobie? 

-Jak go skrzywdzisz wykastruje cię. Nie żartuje. 

-Będę pamiętał... Ej, czekaj. Czy ty właśnie mi tak jakby pozwoliłeś z nim być?

-Powiedzmy.

Piiiiiiiiiiiiiiii... Co?! Odwróciłem się gwałtownie w stronę Tae. Nie, nie, nie, nie. On nie może umrzeć. Lekarze wbiegli do sali. Nie. To niemożliwe. Jin wyprowadził mnie z sali. Lekarze wybiegli z nim. 

-Szybko! Tracimy go.

Nie wiem gdzie z nim pojechali. Jin próbował mnie zatrzymać. Ciągle mu się wyrywałem. W końcu osunąłem się na kolana. 

-To wszystko moja wina... 

Przepraszam...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz