Malia i Theo jakby ktoś nie wiedział xd.
Malia przechadzała się po skalnych szczytach. Wdychała świeże, kojące powietrze z lekkim uśmiechem zadowolenia na twarzy. Jak ona to uwielbiała. Góry, góry i jeszcze raz góry. Dwa lata temu wyjechała z Beacon Hills po tym, jak pokonała swoją matkę Pustynną Wilczycę. Odebrała jej jeszcze więcej mocy niż podczas porodu, a teraz kobieta zapewne siedzi w jakimś niesamowicie dobrze strzeżonym ośrodku dla istot nadprzyrodzonych. Albo po prostu dla obłąkanych, różnie mogło być. Dziewczyna nie chciała zostawiać przyjaciół, ojca, chłopaka i problemów, które w tym mieście pojawiają się znikąd. Kochała Stiles'a i przykro jej było, że musi go zostawić. I pomimo, że przyjaciele jej potrzebowali wiedziała, że dadzą sobie radę sami. Jest tylko kojotołakiem. Ze zdwojoną mocą i silną wolą, ale to tylko szczegół. Nie lubiła się przechwalać ani nadużywać dla zabawy swoich niezwykłych umiejętności. Pomimo, że nie chciała tego wszystkiego zostawiać, pieprznąć i któregoś dnia po prostu wyjechać, czuła, że tak musiało być. Nie mogła już więcej patrzeć na cierpiących ludzi, na zło rozpowszechniające się z prędkością światła i na stado Scott'a, które sobie nie radzi, ale w końcu i tak wygrywa. Bała się, że któregoś razu im się NIE uda. I nie chciała być tego świadkiem. Zbyt wiele przeżyła w tej miejscowości, jak na jednego człowieka. Nie potrafiła się do tego przyznać, ale ostatnie wydarzenia z jej matką kompletnie ją zniszczyły. Już z Doktorami powoli się wykańczała psychicznie, ale starcie z rodzicielką było już ciosem poniżej pasa. Tego nie mogła już dłużej ciągnąć. Nie chciała. I właśnie tak znalazła się tu w spokojnym miasteczku, którego nazwy nie pamięta, choć mieszka w nim już dwa lata codziennie wybierając się na wycieczkę po górach i biegając swobodnie po lasach. Zawsze szła tam, gdzie turystom nie można było wchodzić. Szczerze, żaden człowiek tam nie wchodził ze względu na niebezpieczeństwo. Ale Tate nie była zwykłym człowiekiem. Spacerowała rozmyślając nad wszystkim, co tylko wpadnie jej do głowy, próbowała układać w głowie swoją przyszłość, często zaglądała także do przeszłości. Miała wiele czasu na przemyślenie wszystkich rzeczy, które być może do tej pory nie zostały przez nią wyjaśnione. Kiedyś nie wytrzymałaby z nudów. Nie mogłaby cały czas tak tylko myśleć, potrzebowałaby rozrywki. Ale teraz po tym, co Malia przeszła w życiu przyda się jej odrobina odpoczynku. Nie chce wracać do swego poprzedniego stanu. Nie chce ratować życia innym, ryzykować swojego i rozwiązywać zagadki morderstw czy czegokolwiek innego. Miała dosyć bycia taką Malią. Nie miała pojęcia, czego teraz oczekuje od siebie i przyszłości. Na razie zdecydowanie woli tylko myśleć i zachwycać się pięknym krajobrazem gór. Dziewczyna wspina się jeszcze wyżej ostrożnie stawiając stopę tam, gdzie wydaje jej się bezpiecznie. Odwraca głowę do tyłu spoglądając z góry na miasto, łąki, lasy i wszystko inne, co łączyło się w jedną piękną całość. O tak. To było jej miejsce, wiedziała o tym. Kontynuowała wspinaczkę i już po chwili znalazła się na piętrze porośniętym gęstym lasem. To było aż dziwne, że drzewa rosną aż tak wysoko. Ale co się dziwić skoro te góry sięgają nieba? Po raz kolejny nabrała głęboko powietrza do płuc. Zamknęła oczy, a gdy je otworzyła przybrały niebieski kolor. Wyrosły jej ostre kły i pazury. Malia zaryczała najgłośniej, jak potrafiła. W ten sposób też wyrzucała z siebie emocje. Następnie z cichym warknięciem ruszyła pędem w głąb lasu. Nie chciała przemieniać się w kojota, bo musiałaby tu wrócić po ciuchy. Biegła przeskakując nad dużymi kamieniami i korzeniami. Wiatr świstał jej koło ucha. Formuła jeden to przy niej żółw. Nigdy jeszcze nie zapuszczała się w te tereny, dlatego mimo szybkości starała się przyglądać szczegółom i je zapamiętywać. Tate miała duże problemy z pamięcią, ale jeśli chodzi o wilkojotowe instynkty to radziła sobie świetnie. I wtedy usłyszała trzask łamanej gałęzi z lewej. Automatycznie obróciła się w tamtą stronę i zatrzymała. Cisza. W lesie nastała absolutna cisza. Nawet ptaki czy wiatr nie wydawały żadnych odgłosów. Dopiero, gdy szatynka się poruszyła wszystko wróciło uderzając w nią falą ciepła. Dziewczyna uważnie nasłuchiwała. Wydobyła z siebie ostrzegawczy warkot w stylu "lepiej odejdź, bo cię rozszarpię". W odpowiedzi usłyszała szyderczy śmiech. Dałaby sobie rękę uciąć, że gdzieś już słyszała ten dźwięk.
- Kto tu jest? - Odezwała się swoim władczym, zimnym tonem.
- Powinnaś wiedzieć. - Ten głos. Ten cholerny głos. Przecież go zna! Tylko do kogo należał? Czy akurat w tej chwili musiała zapomnieć. Była pewna, że go zna. Miała to na końcu języka i nagle wypadło jej z głowy. Czyj to głos?
- Czego chcesz? - Warknęła groźnie.
- Muszę czegoś chcieć? - Po tych słowach usłyszała, że ktoś głośno warczy prosto do jej ucha. Odwróciła się strzelając tę osobę w twarz. I już wiedziała czyj był głos. Tylko nie do końca w to wierzyła. - Czy nie mogę po prostu odwiedzić dawnej przyjaciółki? - Stał przed nią Theo Raeken. We własnej osobie, zmartwychwstał, jego siostra się nad nim zlitowała i jest tutaj. Ale jak to możliwe? Jak ją znalazł? Nikomu nie mówiła, gdzie jedzie. Może ją wytropił? Ale po dwóch latach? Zapach już dawno zdążył się po niej zetrzeć.
Theo był oszustem. Tyle razy w swoim życiu nakłamał, że pewnie sam nie byłby w stanie tego zliczyć. Raz jest dobry, raz jest zły. Raz współpracował z naszym stadem, raz z Doktorami Strachu. Potem stworzył własną armię chimer, żeby na koniec i tak ich zabić przywłaszczając sobie ich moce. Żałosny dupek. Jednak Malia miała z nim wiele wspólnego. Wiele wspomnień, często musiała znosić jego towarzystwo. Raeken nauczył ją prowadzić auto, a potem uratował przed jej matką. Oczywiście, miał w tym zapewne swój cel. Kiedy indziej pomógł jej i Braeden znaleźć Deaton'a po czym pozbawił brunetki przytomności i strzelił kilka razy Malii w brzuch. Jak już mówiła, fałszywy, dwulicowy...
- O czym tak myślisz? O mnie? - Nie zmienił się. Nic się nie zmienił. Pewny siebie flirciarz. Wcześniej doprowadzał dziewczynę do białej gorączki, lecz teraz nic nie było w stanie zniszczyć jej wewnętrznego spokoju. Nawet on.
- Rzeczywiście mam kilka pytań. - Odparła oschle.
- Więc pytaj, kochanie.
- Nie nazywaj mnie tak. - Syknęła. - Jak się tu znalazłeś?
- Przeznaczenie mnie tu ściągnęło. - Widząc jej minę dodał - Żartowałem. Mam swoje sposoby szukania. - Puścił jej oczko z szelmowskim uśmiechem na twarzy. Bardzo żałosny dupek.
- Jak uciekłeś Skinwalkers?
- Skąd założenie, że uciekłem? - Zaśmiał się nisko. - Liam mnie wezwał. Potrzebowali pomocy, więc ją dostali. Wróciłem do świata żywych, jako ten dobry Theo Raeken. - Nie wierzę.
- Też nie nie mogłem w to uwierzyć, ale to prawda. Zmieniłem się. Nie mam już złych intencji. Pokonałem razem z nimi wilkołaka nazistę i jego armię, twój ojciec też chciał się w to mieszać, ale znów go udupiliśmy - jak zwykle, pomyślała Malia - i przybyłem aż tu, aby się z Tobą zobaczyć. - Bardzo, bardzo żałosny dupek.
- Nie jesteśmy przyjaciółmi. - Szatynka nie siliła się na uprzejmość. - Wszyscy przeżyli?
- Wszyscy, których znasz. Nie musisz się martwić.
- Wiem, że nie muszę. Chciałam tylko spytać. - Pomiędzy dwójką kojotołaków zapadła cisza, którą wkrótce ona postanowiła przerwać.
- Jaki jest prawdziwy powód, dla którego tu przyjechałeś?
- Ty.
CZYTASZ
one shots | fandomy
Romancezbiór pisanych przeze mnie jednorazowych opowieści, bo praktycznie nigdy nie kończę długich opowiadań teen wof, marvel, it, hannibal, the 100, sherlock, anime