Thiam

873 37 2
                                    

Kolejny zwyczajny szkolny dzień w Beacon Hills zdawał się nie mieć końca, jak zawsze. Młodsi uczniowie pozbawieni większych chęci do życia po wykańczającym dniu pełnym lekcji, siedzieli na tej ostatniej nieszczęsnej godzinie i udawali, że słuchają, gdy w rzeczywistości jedynie wyczekiwali na jej koniec. W gorszej sytuacji znajdowali się uczniowie ostatniego roku, którzy nawet na ostatniej godzinie lekcyjnej musieli uważać, aby zdać dobrze egzaminy ze swoich rozszerzeń. Liam niestety tego dnia nie miał głowy do słuchania nawet o Lincolnie i wojnie secesyjnej. Wiedział, że to ważne zagadnienie dla każdego Amerykanina oraz ucznia, który zamierza zdawać egzamin z historii, ale planował uporać się z tym później.
Po cudownym dzwonku szkolnym inaczej zwanym wybawieniem, Liam jako jedna z pierwszych osób wybiegł z klasy, a na korytarzu wpadł na czekającego na niego Masona. Było to dużym zaskoczeniem, ponieważ nieczęsto się zdarzało, by Hewitt kończył fizykę szybciej niż on historię. Liam czuł, że to nie może być przypadek i w zasadzie to wyczuł ogromne podekscytowanie u chłopaka w momencie, w którym go zobaczył, więc coś musiało być na rzeczy.
- Nie uwierzysz co się dzisiaj na fizyce wydarzyło! - i w ten oto sposób się zaczęło. Liam naprawdę doceniał swojego przyjaciela Masona i jego zafascynowanie fizyką, ale ostatnim czego chciał słuchać po długim i wyczerpującym dniu w szkole był ten niezrozumiały dla niego bełkot. Nie miał jednak serca przerywać mu, więc po prostu szedł obok i co chwilę przytakiwał albo mruczał coś pod nosem, myślami błądząc gdzieś indziej. Wszystko stało się dla niego tak monotonną rutyną, że idąc gdziekolwiek nie musiał się zastanawiać nad drogą, ponieważ nogi same prowadziły go w odpowiednie miejsce. To było przyczyną jego coraz częstszego chodzenia z głową w chmurach. O czym Liam tak rozmyślał? Ciężko dokładnie określić, ale czasem w jego głowie powstawał taki chaos, że musiał go rozładować niszcząc coś albo ogólnie się wściekając. Od dawna zmagał się z problemami z agresją, ale miał wrażenie, że powoli odzyskuje nad nimi kontrolę. Jednak się mylił. Mason dalej o czymś z podekscytowaniem paplał i w pewnym momencie nawet klasnął w ręce, lecz to nie to wyrwało Dunbara z jego zadumy. Dobrze znajoma mu sylwetka nonszalancko opierająca się o bramę wejściową szkoły wzbudziła w nim mieszankę emocji, zarówno tych złych jak i dobrych. Oczywiście złe przeważały, bo jakimi niby dobrymi emocjami miałby obdarzać Theo Raekena? Mason westchnął widząc reakcję przyjaciela.
- Twój chłopak znów przyjechał cię odebrać? Jak słodko - zacmokał, a Liam zgromił go wzrokiem. Przez cały ten czas słowa jego przyjaciela do niego nie docierały, ale to zdanie akurat musiał usłyszeć.
- Nie nazywaj go moim chłopakiem. Obrażasz mnie - burknął.
- Myślałem, że już okiełznałeś swojego wewnętrznego demona - Liam ponownie obdarzył czarnoskórego nieprzyjemnym spojrzeniem, gdy ten użył tego określenia. Liam go nienawidził, brzmiał po prostu żartobliwie i żałośnie.
- Nie do końca.
- Mhm, jesteś pewny, że nie używasz tego jako pretekstu do spotykania się z nim? Albo że on to robi?
Liam musiał aż zatrzymać się na środku przejścia.
- Co ty próbujesz mi zasugerować? Sprawiasz, że to brzmi jakbyśmy byli zakazanymi kochankami, co jest po prostu absurdalne. Ledwo mi to przeszło przez usta, bo tak bezsensowne i śmieszne to jest.
- Ok, teraz widzę, że jednak wciąż nie masz nad sobą pełnej kontroli - oznajmił Mason wskazując palcem na białe od zaciskania pięści knykcie Dunbara. Szatyn kiedy tylko został przyłapany, natychmiast rozluźnił uścisk. Wziął głęboki wdech i spuścił wzrok czując się źle, że tak naskoczył na kumpla. Zawsze po swoich wybuchach - mniejszych czy większych - miał wyrzuty sumienia, że zachowuje się w tak niewdzięczny sposób, podczas gdy jego przyjaciel musi znosić te wszystkie humorki.
- Przepraszam, znów się uniosłem.
- Nie przejmuj się, rozumiem. Theo Raeken sprawia, że krew się w tobie gotuje, mam to samo - Liam pomyślał, że nie do końca tak jest, ale nic już o tym nie powiedział. - Idź. Im szybciej to załatwisz tym lepiej.
Dunbar pożegnał się z nim i z niezbyt zadowoloną miną pomaszerował w stronę czekającego Raekena.
- Widzę, że jesteś nie w sosie? Czyżbyś zapomniał, że jest czwartek? - odezwał się Theo. W każdy czwartek chłopcy spotykali się na godzinny trening, który za każdym razem wyglądał inaczej. Czasem ze sobą walczyli, czasem próbowali ujarzmić nerwowego ducha Liama w jakiś inny, dziwny sposób. Theo starał się mu wpajać wszystkie techniki, o jakich tylko wiedział, żeby ten mógł znaleźć odpowiednią dla siebie. Sęk w tym, że kiedy tylko już wydawało im się, że jego złość zanika, ona znów powracała. Czasami ze zdwojoną siłą. Theo często wyrzucał ręce z bezsilności jęcząc, że ten dzieciak go wykończy. Nie raz, kiedy wpadł w szał oboje kończyli z zadrapaniami, bo starszy musiał na poważnie użyć siły, by go uspokoić.
- Na twój widok samopoczucie mi od razu spada - przywitał go burknięciem Liam. Lewy kącik ust chimery uniósł się w górę w złośliwym uśmieszku.
- Ja też promienieję, gdy cię widzę - odparł po czym ruszył za Liam'em, który bez słowa skierował się w stronę pick up'a Raekena.
- Hej, szanuj to auto. Drugiego nie mam - skarcił Liam'a, gdy ten trzasnął drzwiami.
- I tak jest kradzione. Równie dobrze możesz ukraść kolejne - prychnął podpierając się łokciem o szybę.
- Może nie chcę?
- Co? Moralność ci nie pozwala? - zaśmiał się bez krztyny radości. Theo wciągnął głośno powietrze przez nos. Dlaczego on musiał mu od samego początku grać na nerwach?
- Jak tak ma wyglądać twoja rozmowa ze mną to lepiej siedź cicho i patrz w okno.
Liam, obrażony, przez chwilę się nie odzywał, lecz nie byłby sobą, gdyby nie miał ostatniego słowa.
- I tak zrobię, co zechce - mruknął niczym małe, nieposłuszne dziecko. I tak Raeken czasami go traktował. Jak trudnego dzieciaka, którego musi utemperować. Liam tego nienawidził, ale gdzieś z tyłu głowy miał świadomość, że jego zachowanie czasem przypomina rozwydrzonego bachora. Nigdy jednak by się do tego nie przyznał, był zbyt dumny. I zdawał sobie sprawę, że ta jego duma była również jednym z problemów. Brakowało mu trochę pokory i żałował, że nie nauczył się jej od Scott'a gdy ten jeszcze tu był. Teraz był zdany na siebie i może trochę na Theo Raekena. Dlaczego Liam w ogóle zwrócił się do niego o pomoc? Głównie chodziło o jego agresję, która pomimo braku zagrożenia i braku czynników, które mogłyby ją wywoływać, wciąż stanowiła duży problem. Złość często przyćmiewała mu logiczne myślenie, przez co pochopnie i pod wpływem emocji podejmował złe decyzje albo po prostu niewłaściwie postępował. A nie chciał się stoczyć i stać taką szują, jak jego pożal się boże nauczyciel. Czy jakkolwiek może go nazwać. Beacon Hills potrzebowało swojego prawdziwego obrońcy, bo choć od pewnego czasu było tu spokojnie, to wszyscy spodziewali się, że prędzej czy później coś zakłóci ten spokój. Beacon Hills potrzebowało prawdziwego Alfy. Ale Liam nim nie był. Wątpił, by w ogóle miał się na Alfę nadawać. Ktoś, kto nie potrafi zapanować nad sobą miałby panować nad swoim stadem? Zabawne. Do tego obawiał się, że nie miał takiego sprytu, jak McCall. Liam zamiast strategii zawsze wybierał walkę, a to często okazywało się być zgubne. Czas odkąd Scott, Lydia, Malia i Stiles opuścili miasto na dobre stał się czasem, w którym młody wilkołak wątpił w siebie najbardziej. I choć miał swoich przyjaciół, którzy byli dla niego kotwicą i oparciem to Liam'owi brakowało jednak przywódcy. Scott powtarzał mu, że to czas, aby on sam stał się teraz przywódcą, ale, tak jak we wszystko inne, nastolatek w to wątpił.
Chłopcy jechali w ciszy, każdy z nich pochłonięty był własnymi myślami. Niestety o tej porze w Beacon Hills był dość spory ruch, wszyscy wracali ze szkoły, pracy. Jednakże żaden z nich nie powiedział nic dopóki nie dojechali do celu. Była nim stara sala gimnastyczna należąca do dawnej szkoły, którą zastąpiono urzędem pracy, który również został zamknięty wiele lat temu. Budynek stał tam do tej pory i raczej nikt z niego korzystał. Sala nie została zburzona i była wystarczająco zdatna do użytku, by to w niej właśnie spędzali czas. A to, że wstęp na nią był zabroniony to nieistotny szczegół.
– Jakieś życzenia na dzisiaj? Przywiozłem swój cały sprzęt, ale może masz jakiś lepszy pomysł na rozładowanie się – zaczął Theo, kiedy po upewnieniu się, że nikt nie obserwuje, weszli na zamknięty teren.
– Dobrze wiesz, jaki mam pomysł.
– Niestety, rozkwaszenie mi twarzy nie wchodzi w grę – zacmokał z udawanym zawodem. Liam uśmiechnął się delikatnie.
– Czuję, że po tym wszystkie moje problemy odeszłyby na zawsze.
– Oboje wiemy, że to nieprawda.
Szkoda, pomyślał Liam w tym samym czasie łapiąc swoją parę rękawic bokserskich. Szatyn przez chwilę przyglądał im się, ponieważ były w znacznie gorszym stanie od tych Raekena. To dlatego, że już wiele razy podziurawił je swoimi pazurami. – Jak sobie o nie zadbałeś, takie masz – zaśmiał się starszy, na co Dunbar jedynie zgromił go wzrokiem. – Wiesz co robić – rzucił jeszcze Theo i nie dając mu czasu na odpowiedź, znienacka wymierzył mu cios. Liam jednak nie był nowicjuszem, w dodatku posiadał wyostrzone zmysły jako wilkołak, więc bez problemu uniknął uderzenia. Dzięki swoim supermocom teoretycznie nie musiał się szczególnie skupiać, by przeprowadzić walkę, ale dobrze wiedział do czego jego bujanie w obłokach może doprowadzić. Theo również zalecał mu, by skupiał całą swoją uwagę na nim - przeciwniku i na jego ruchach. Jeśli za bardzo się rozproszy może stracić pozycję dominującego w walce, a co za tym idzie - panowanie nad sobą. Poczucie, że przegrywa zmusi go do użycia siły, którą podsycać będzie gniew, a według wielkiego znawcy Theo, siła nie na tym polega. Chimera mówi, że strategię i precyzję w walce powinien stawiać na pierwszym miejscu. Liam zawsze mu wtedy wypomina, że sam tego nie robił, a poucza jego. Tamten odpyskowuje, że przynajmniej uczy się na własnych błędach i teraz wyciąga z nich wnioski, i tak zazwyczaj zaczynają się ich sprzeczki. Tym razem jednak Liam nie miał najmniejszej ochoty przekomarzać się z Raekenem o błahostkę, więc robił wszystko, by ograniczyć swoją uwagę do niego.
– Pamiętaj co masz powtarzać, gdy emocje wezmą górę – przypomniał mu Theo i ponownie zaatakował, lecz atak i tym razem został odparty. – No dawaj, Dumbar. Chyba nie masz zamiaru ciągle się tylko bronić – prychnął. Kto inny jak nie właśnie on wiedział dokładnie, w który punkt trafić, by rozbudzić Liam'a? Beta natychmiastowo, podpuszczony przez niego, rzucił się do ataku, ale Theo był szybszy i odskoczył w bok, a na dodatek zdążył wymierzyć mu precyzyjny cios w brzuch. Liam czuł, jak gniew w nim wzrasta i wcale nie chciał temu zapobiegać. Krew się w nim gotowała i miał ochotę po prostu zbić Raekena na kwaśne jabłko mając gdzieś te bezużyteczne i tak lekcje. – Zapominasz o czymś, Liam. Chcę słyszeć, jak to mówisz – skarcił go. Gdyby to cokolwiek miało jeszcze dać, pomyślał, ale posłuchał Raekena i zaczął wypowiadać wyuczoną formułkę.
– Słońce, Księżyc, Prawda...Słońce, Księżyc, Prawda...
– Nie starasz się! To nie jest wierszyk do recytacji, masz się na tych trzech słowach skupić i odrzucić złość!
Liam jednak zamiast dostosować się do tego, co mówił Theo, rzucił się na niego ponownie. Ten musiał odepchnąć go od siebie, bo sam za bardzo skupił się na karceniu go zamiast na walce.
– Widzisz? Nawet ty nie potrafisz tych swoich nauk wprowadzić w życie.
– Potrafię.
– Nie potrafisz.
– Liam, nie dam się sprowokować. Nie jestem tak łatwy jak ty – słowa chimery ponownie wywołały w nim falę negatywnych emocji. Dunbar wymierzył mu pięść prosto w szczękę, ale ten zdołał cios sparować. Szkoda, Liam już wyobrażał sobie ten słodki dźwięk łamanej szczęki.
– Wysil się wreszcie. Nie możesz dawać się sprowokować takimi błahymi rzeczami.
– Nie daję się. Tylko ty tak na mnie działasz, że czuję się sprowokowany samą twoją obecnością – wysapał Liam nie będąc do końca świadomym wypowiadanych słów.
– Co?
Beta od razu wykorzystał swój moment i przywalił Raekenowi w jego zdezorientowany pysk. Brunet zatoczył się do tyłu pod wpływem uderzenia i nawet nie miał możliwości zareagować, bo Liam ponownie się na niego rzucił. Jednakże Theo nie czuł wielkiego zagrożenia. Potrafił rozpoznać, kiedy Liam jest naprawdę wściekły, a kiedy tylko się droczy. I choć jeszcze chwilę temu Dunbar był mocno podirytowany, Theo wiedział, że przywalenie mu w twarz przyniosło mu taką satysfakcję, że teraz jedynie będzie się z nim bił dla zabawy. To jednak nie znaczyło, że mógł mu na to pozwolić. Wbrew pozorom nie był jego workiem treningowym, na którym może się powyżywać. Theo został zepchnięty do parteru przez Dunbara, ale nie pozwolił mu przygwoździć się do ziemi. Za każdym razem, gdy Liam'owi wydawało się, że nad nim góruje, Theo zawsze udawało się go jakoś przechytrzyć. Tym razem zwinnym ruchem swoich nóg sprowadził i jego do parteru. Liam uderzył nosem o ziemię, a Theo gdy tylko się nad nim pochylił, gotowy w razie czego do dalszej walki, dostrzegł, jak jego oczy zmieniają kolor na żółty.
– Oczy, Liam. Kontroluj swoją przemianę – zanim zdążył ścisnąć go za ramię, Liam wyrwał się do góry odrzucając jednocześnie Raekena do tyłu. Dunbar złapał się za bolący nos i posłał podnoszącemu się do pionu chłopakowi piorunujące spojrzenie. Theo tylko uniósł delikatnie kąciki ust w górę i wzruszył ramionami. Liam zbliżył się do niego, aby kontynuować walkę. Wziął głęboki wdech i rozluźnił nieco szczękę, którą do tej pory mocno zaciskał. Ustawił się w odpowiedniej pozycji i gdy tylko nawiązał kontakt wzrokowy ze starszym, tamten zaatakował. Liam bez trudu odparł atak i spokojnie czekał na następny starając się z całych sił odrzucić skrywaną w sobie złość, a zamiast tego skupić na swoim zdeterminowaniu. Za każdym razem, gdy brakowało mu już sił, a sytuacja była tak beznadziejna, że ostatnie nadzieje również odchodziły, Liam znajdował w sobie wystarczająco motywacji, by pomóc swoim przyjaciołom. Teraz też był zmotywowany do pozbycia się tych wywołujących chaos w jego głowie uczuć, tej złości, która pojawiała się znikąd lub z powodów, których nie rozumiał. Tak naprawdę Theo mógł być jednym z motorów zasilających tę złość, ale gdy zaproponował mu pomoc w ogarnięciu swoich instynktów, Liam nie miał innego wyjścia, jak tylko się zgodzić. Scott'a już tu nie było, a Mason i Corey nie do końca rozumieli jego zachowanie i instynkty tak jak on. Dunbar wykazał się takim skupieniem, że zaskoczyło to nawet Theo, którego wszystkie ciosy zostawały idealnie zablokowane.
– Okej, widzę, że to jakiś twój dobry dzień. To może zamiast bawić się z rękawicami załatwimy to tak, jak potrafimy najlepiej – uśmiechnął się chytrze Theo, a na miejscu rękawic pojawiły się jego pazury. Liam uniósł brwi.
– Chcesz walczyć, na poważnie?
– Chcę ci udowodnić, że twoje skupienie zniknie tak szybko, jak się pojawiło, gdy zrobię to – nie dając mu czasu na reakcję, Raeken przejechał pazurami po ramieniu chłopaka, a potem wymierzył mu cios łokciem prosto w szczękę. Liam upadł na ziemię z okrzykiem bólu, adrenalina już zaczęła buzować w jego żyłach. Theo patrzył na niego z góry z politowaniem, jakby miał do czynienia z dzieckiem, któremu właśnie coś udowodnił. Nie da się ukryć, że to wyprowadzało Dunbara z równowagi nawet bardziej niż dostanie po pysku.
Liam wydał z siebie warkot i wciąż leżąc na ziemi z całej siły kopnął Raekena w piszczel. To dało mu chwilę czasu na kolejny ruch, jakim był następny kopniak tym razem pięknie wymierzony w jego twarz. Liam szybko podniósł się i choć jeszcze przed chwilą czuł złość, nie mógł powstrzymać się od uśmieszku, gdy dostrzegł ślad swojego buta na facjacie przeciwnika. Theo chyba jednak też nie był najlepszy w kontrolowaniu swojego gniewu, gdyż już za chwilę świecił na Liam'a swoimi drugimi oczami. Ale czy można go za to winić? Każdy straciłby panowanie, gdyby dostał z buta w twarz. Dunbar uśmiechał się beztrosko, jak gdyby nigdy nic. Satysfakcja z przywalenia Theo była po prostu zbyt duża.
– Chyba to j a powinienem doprowadzać c i e b i e do granic wytrzymałości, żebyś się w końcu nauczył kontrolować –  odezwał się z wyrzutem w głosie. Liam zaśmiał się kpiąco.
– Jak widzisz, radzę sobie nieźle, czego nie można powiedzieć o tobie. Może powinniśmy zamienić się rolami? – Theo nie myślał jasno i w tamtym momencie chciał po prostu zetrzeć Dunbarowi ten cwaniacki wyraz z twarzy. Nie był nawet bliski szału, ale i tak chęć dania mu nauczki była silniejsza, dlatego z rykiem zaatakował go. Liam jednak był przygotowany na taki ruch i zwinnie wykręcił mu rękę, co miał zamiar jeszcze dopieścić przygwożdżeniem do ściany, lecz coś go zatrzymało. Potworny krzyk, który dotarł do uszu obu wilkołaków będący tak silnym, że oboje natychmiastowo musieli je zakryć rękoma. Ten przerażający wrzask był na tyle głośny, by pozbawić któregoś z nich słuchu. Kiedy ustał, oboje przez kilkanaście następnych sekund nie mogli się otrząsnąć z tego otępienia, w które ich wprowadził. Jedynym, co Liam słyszał był przeciągliwy pisk w swojej głowie, a grymas bólu wciąż nie opuszczał jego twarzy. Zdołał dojść do siebie chwilę szybciej od Theo, ale to skutkowało utratą równowagi i bolesnym zderzeniem z podłożem.
– Wszystko okej? – zapytał, kiedy w oczy rzuciła mu się spływająca strużka krwi z ucha klęczącego obok chimery. Ten spojrzał na niego, ale z jakby opóźnioną reakcją i pokiwał głową oddychając ciężko.
– C-co to było? – wydusił z siebie.
– Banshee? – odpowiedział pytaniem na pytanie Dunbar. Prawdą było, że sam do końca nie był pewien, co to było. Wiedział tylko, że istoty podobne do Lydii były w stanie wydobywać z siebie potężne dźwięki, a to brzmiało co najmniej potężnie. – Ale mam lepsze pytanie. Skąd dochodził ten dźwięk?
– Zewsząd, Liam. Dosłownie zewsząd.
– Tak wiem, ale konkretnie skąd go usłyszeliśmy? – młodszy wyglądał, jakby próbował z niego coś wyciągnąć mimo, że Theo ciężko było się teraz na czymkolwiek skupić.
– Nie byłem w stanie tego wyczuć, kiedy prawie rozsadzał mi łeb – sarknął patrząc z wyrzutem na Dunbara. Ten jedynie westchnął i przyłożył ucho do podłoża. Mimo, że krzyk ustał to dzięki swoim supernaturalnym zdolnościom (i ćwiczeniom z Masonem) Liam mógł poczuć ostatnie, małe drgania fal dźwiękowych.
– To z podziemia – zdecydował nie zwracając uwagi na to, jak Raeken na niego patrzy.
– No dobrze...i co zamierzamy zrobić z tym faktem?
– Ta szkoła na pewno miała swoją piwnicę, prawda? A skoro robiąc z niej urząd nawet nie pokwapili się, by zlikwidować salę gimnastyczną to piwnicy tym bardziej by nie tknęli.
– Do czego zmierzasz? – Theo wreszcie wstał i spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami.
– Trzeba to sprawdzić – Liam odwrócił się i spojrzał mu prosto w oczy. Nie powinien oczekiwać, że Theo dobrowolnie mu pomoże w czymś, co może okazać się być niebezpieczne, ale w sumie to oczekiwał. Czuł potrzebę działania, ale wbrew pozorom nie chciał zostać z tym sam. I przecież mógł się mylić w swoich przypuszczeniach, więc nie widział sensu w angażowaniu reszty, jeśli żadnej banshee tak naprawdę mogą nie znaleźć.
– Myślisz, że jakaś banshee się tu ukrywa?
- Nie. Myślę, że może być tu przetrzymywana.
Oczy Theo lekko się na to rozszerzyły.
– Ale przez kogo?
– Nie wiem, ale sądzę, że gdyby próbowała się ukryć to nie usłyszelibyśmy jej krzyku – założenia Dunbara wydawały się logiczne. I choć może Theo nie chciał tego przyznać, to coś musiało w tym być. Banshee nie krzyczą sobie randomowo w formie codziennego work-out'u. Krzyk jest ich obroną, a więc używają go najczęściej w sytuacji zagrożenia.
– To co? Szukamy piwnicy – wzruszył ramionami, a Liam pokiwał głową.
– Ale może rozdzielmy się. Często piwnice mają swoje drugie wejście, na zewnątrz – Theo zrozumiał przekaz. Liam przeszukuje wnętrze, on tereny dokoła. Bez zbędnego przeciągania skierował się w stronę wyjścia zostawiając w sali Dunbara samego. Po upewnieniu się, że w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby zawiadomić policję o jego pobycie na zamkniętym terenie, Theo szybko udał się na tyły budynku nie mogąc się powstrzymać przed kopaniem leżącym na ziemi kolorowych liści. Jesień zrzuciła je wszystkie z drzew, na gałęziach zostały już jedynie pojedyncze brązowe listki, które nawet lekki podmuch wiatru mógłby stamtąd zdmuchnąć. Theo lubił jesień, ale właśnie do momentu, w którym drzewa nie pozostawały zupełnie nagie. Gołe gałęzie były zwiastunem zimy, której z kolei chłopak nie cierpiał. Był raczej ciepłolubnym osobnikiem. Ale to nie było teraz ważne. Istotne było znalezienie drugiego wejścia do piwnicy, zakładając, że takowe istniało. Nie był mocno zaangażowany w tę sprawę, ale właściwie zadziałał trochę instynktownie, zresztą podobnie jak Liam. Być może Theo przez chwilowe otępienie nie przemyślał tego, a pewnie gdyby to zrobił to nie miałby interesu pomagać Dunbar'owi dotrzeć do jakiejś banshee, która raczej mało go obchodziła. Tak przynajmniej zrobiłby stary Theo, ten nowy zważając na fakt, że jedyne czym aktualnie żył to pomaganiem becie, nie miał problemu z ubarwnieniem sobie tej codzienności. Niby nie był skory do ryzykowania życia, a jednak do tego go ciągnęło. Do adrenaliny. Raeken zaczął wodzić wzrokiem spodziewając się raczej znaleźć cokolwiek przy samym budynku. Być może jakieś wejście zostało przykryte liśćmi. Theo nadaremno odgarniał je lub kopał, po żadnym, nawet ukrytym, wejściu nie było śladu.
– To nie ma sensu. Po co komu drugie wejście do szkolnej piwnicy? – westchnął sam do siebie. Theo zerwał się nagle, gdy jego słuch zarejestrował dźwięk łamiącej się gałęzi. Odwrócił się gwałtownie do tyłu będąc gotowym w razie ataku. Nikogo ani niczego jednak nie zobaczył, za to usłyszał. Kolejny krzyk. Tym razem nie był on tak donośny i Theo wyraźnie słyszał, skąd pochodził. Miał wrażenie, jakby osoba krzyczała z oddali, a to oznaczało, że banshee musiała skupić na czymś swój krzyk. Lub na kimś.
– Liam – gdy tylko to do niego dotarło, Theo zerwał się na równe nogi i pobiegł z powrotem do głównego wejścia budynku. Rozejrzał się szybko po sali, choć wiedział, że Liam najprawdopodobniej odnalazł piwnicę. Teoretycznie Raeken nie widział, w którą stronę poszedł wilkołak, był wtedy tak zamroczony, że nawet o tym nie myślał, ale szybko odnalazł drogę idąc za zapachem krwi. Niepokojąco intensywnym. Dotarł do schodów, na końcu których dostrzegł nieruchomo leżącego Dunbara. Theo zawahał się tylko przez chwilę, gdyż sprawca najpewniej wciąż się tam znajdował, ale nie mógł przecież zostawić chłopaka samego. Przemienił się na wszelki wypadek i po tym, jak omiótł całe, nieduże i prawie puste, pomieszczenie, nachylił się nad ciałem Liam'a, które zostało przedziurawione kilkoma kulami. Theo nie wiedział, co to za naboje, ale sądząc po stanie Dunbara, nie były to zwykłe kule.
– Liam – szatyn potrząsnął nim brudząc sobie przy tym ręce jego cieknącą krwią. – Cholera jasna – zawarczał, kiedy nie otrzymał żadnej odpowiedzi, a w leciutko przymkniętych oczach Liam'a dostrzegł pustkę. Raeken szybko sprawdził jego puls, był wolny, ale stabilny. To jednak nie znaczyło, że to się nie może zmienić. Theo jeszcze raz prędko rozejrzał się po piwnicy, nie wyglądała na taką, w której banshee mogłaby znaleźć jakąś kryjówkę, aczkolwiek śladu nikogo tam nie było. Chłopak nawet nie wyczuwał obecności trzeciej osoby. I nie miał zamiaru dalej się tym zajmować, bo musiał jak najszybciej wynieść stąd Liam'a. Nie wiedział, co naprawdę się tu wydarzyło, co jeśli wpadli w jakąś pułapkę? Muszą się stamtąd wydostać, a potem czym prędzej udać się do szpitala. Inaczej Theo tego nie widział. Wiedział, że nieprzytomny Dunbar będzie mu jedynie utrudniał, dlatego musiał wziąć go na plecy, żeby być w stanie szybko ich stamtąd wynieść. Wciąganie bezwładnego, dosyć dobrze zbudowanego nastolatka na swoje plecy nie jest najprzyjemniejszym i najłatwiejszym zajęciem, ale od czego Raeken miał swoją supersiłę. Przez cały ten czas w głowie tworzyły mu się najczarniejsze scenariusze. Co jak to łowcy wrócili albo jeszcze za czasów swojej popularności zastawili tu jakąś pułapkę na istoty nadprzyrodzone? To w takim razie skąd wzięła się banshee i jaką pełni w tym rolę? Co jeśli zaraz łowcy pojawią się tu z bronią? Czy będzie w stanie obronić siebie i Liam'a? Serce łomotało mu w piersi tak głośno, że nawet człowiek bez wyostrzonych zmysłów byłby w stanie wyraźnie go usłyszeć. Mimo to nie zatrzymał się i ani na chwilę nie zwolnił tempa, ten strach właściwie był świetną motywacją, by pospieszył się z wynoszeniem się z tego miejsca. Theo wiedział, że w takiej sytuacji powinien mieć oczy dookoła głowy, ale mając umierającego Liam'a na karku, ciężko było mu patrzeć gdziekolwiek indziej niż przed siebie. Co było zadziwiające, udało mu się opuścić budynek bez konieczności podjęcia walki i bez żadnych innych przeszkód. Może jacyś bogowie się nad nim zlitowali, a może po prostu miał dobry dzień. Ze stęknięciem wrzucił chłopaka na przednie siedzenie swojego auta, starał się nie zrobić mu większej krzywdy, ale nie dbał też o jego komfort. Bardziej od tego liczył się czas, który tylko mógł mu uratować życie. Theo odpalił silnik samochodu i drżącymi, zabarwionymi krwią palcami wybrał numer Masona. Ten odebrał dopiero po kilku sygnałach, prawdopodobnie zastanawiając się, czego ta szuja Raeken może od niego chcieć, podczas gdy on ruszał już z piskiem opon.
– Halo? – niepewność w głosie czarnoskórego była słyszalna, ale zanim zdążył powiedzieć coś więcej Theo wypalił:
– Jedź do szpitala, jak najszybciej! Powiadom mamę Scott'a albo kogokolwiek, kto może pomóc! – wykrzyczał nie skupiając się nawet za bardzo na drodze. Znał ją na pamięć, a zresztą nie przepisy drogowe były dla niego teraz ważne.
– Theo, co się stało? Wszystko w porządku z Liam'em? – oczywiście, że zapytał o Liam'a. Czy można go było o to winić? Pewnie wolałby, żeby to chimera został ranny zamiast jego najlepszego przyjaciela, ale niestety, nie miał dzisiaj szczęścia.
– Traci mnóstwo krwi, która powoli przestaje być czerwona. Podejrzewam, że naboje, które go przebiły zatruwają go od środka-
– Ale co się stało? – dopytywał, jakby nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.
– Mason, on mi tu umiera! – nerwy już trochę zjadały Theo, nie mógł tego ukryć. Ale fakt, że był uzależniony od pomocy osób trzecich nie do końca mu się podobał. Sam jednak nie byłby w stanie uratować Liam'a. – Zaraz będziemy w szpitalu, zadzwoń do Melissy natychmiast i powiedz, żeby była przygotowana. Liczy się czas – dodał już trochę spokojniejszym tonem.
– J-jasne – tylko tyle zdołał wydusić z siebie Hewitt zanim się rozłączył. Na pewno taka wieść o bliskiej osobie musiała go przerazić i zszokować, ale Raeken ufał, że pomimo tego licealista poradzi sobie z tym, co ma do zrobienia. Już nie raz bywał w takich sytuacjach i musiał być nauczony szybkiej reakcji. A nawet jeśli nie to na pewno umierający przyjaciel będzie dla niego wystarczająco skuteczną motywacją. Theo zerknął w stronę młodszego chłopaka i choć był pewien, że ten już nie jeden raz otarł się o śmierć, tym razem był dosyć przejęty. Naprawdę wolałby, żeby rzucał się po całym aucie z bólu i krzyczał zamiast wypełniać go grobową ciszą. I przy okazji niepokojąc tym Raekena. Miał ogromną nadzieję, że żaden patrolujący radiowóz nie napatoczy mu się na drodze i nie będzie musiał się tłumaczyć, dlaczego tak pędzi. Całe szczęście udało mu się bez żadnych problemów dojechać do szpitala w całkiem dobrym czasie, a gdy z trudem wprowadził Liam'a do środka owijając jego rękę wokół swojej szyi, pani McCall już tam na nich czekała.
– Połóż go na łóżku szpitalnym, prędko. Możemy mieć mniej czasu niż nam się wydaje – Theo pomyślał, że jeśli tak brzmiała ocena Melissy po jednym, krótkim spojrzeniu (i dosyć sporym doświadczeniu), to jego stan musiał być naprawdę zły. Nie czekając ani chwili dłużej usadowił Dunbara na łóżku, a następnie zawiózł je razem z kobietą do sali, w której nikt nie będzie sprawdzał, co robią. Theo jednak nie spodziewał się, że będzie to kostnica.
– A-ale on powinien mieć wyciągnięte kule na stole operacyjnym a najlepiej podane jakieś antidotum, chyba nie spisałaś go na stra-
Melissa uciszyła jąkającego się, zdezorientowanego Raekena jednym stanowczym spojrzeniem. Otworzyła jedną z komór, do której wkładano ciała i wyciągnęła z niej fiolki z jakimiś ziołami.
– A myślisz, że co tu mam? – Theo odetchnął z ulgą. – Ale najpierw będziesz musiał wyciągnąć z niego te naboje – szatyn skinął głową zastanawiając się, czemu wcześniej o tym nie pomyślał. Zwykle w takich sytuacjach był opanowany i wiedział, jak się zachować. Tym razem jednak nerwy go zjadły. Nie chciał na razie analizować ich powodów.
– Prawdopodobnie zacznie się szarpać, więc musimy razem go mocno trzymać – powiedział i kiedy tylko Melissa była gotowa, Theo włożył palce w jedną z ran Liam'a, z której ciekła już nie krew, lecz czarna ciecz, i sięgnął po nabój. Spodziewał się, że Dunbar przebudzi się, zacznie wrzeszczeć i się szarpać, lecz żadna z tych rzeczy się nie wydarzyła. Pani McCall wyglądała na mocno zmartwioną, Theo również się to nie podobało. Postarał się, by dwa następne naboje wyciągnąć najboleśniej jak się da - ten nawet nie drgnął. Raeken nie rozumiał, co się dzieje. Czy trucizna była tak silna, że w tak krótkim czasie go zabiła?
– Theo, pospiesz się. Zegar tyka – ponaglała go czarnowłosa, a on musiał zacisnąć szczękę, by powstrzymać drżenie brody. Sprężając się, wyciągnął kolejne dwie kule z jego ciała i wyglądało na to, że to były dwie ostatnie. Melissa nie zwlekając, rozerwała koszulkę nastolatka, która i tak już była mocno postrzępiona i otworzyła wieczko jednej z fiolek. Do nozdrzy Theo dotarł nieznany mu, ziołowy zapach maści, którą lekarka poczęła wmasowywać w otwarte rany. Nie żałowała tej maści, choć Raeken domyślał się, że były to jej jedyne zasoby. Do kostnicy nagle wparował Mason, ciężko oddychający, z otwartymi szeroko oczami, które na widok przyjaciela zaszły lekko łzami.
– Liam! – chłopak podbiegł do niego łapiąc od razu za jego zwisającą bezwładnie dłoń. – Jest lodowata. Jego dłoń jest lodowata!
– Spokojnie, Mason. Ma puls, co prawda słaby, ale stabilny – uspokoiła go Melissa. Zdawała sobie sprawę, że Hewitt musi odchodzić od zmysłów widząc swojego przyjaciela - wilkołaka, w tak żałosnym stanie.
– Jak szybkie działanie ma to lekarstwo? – spytał chimera.
- Niedługo powinien zacząć się już regenerować. Zważając na to, że nie jest zwykłym człowiekiem, rany powinny zacząć się goić w przeciągu kilku minut. Ale nie spodziewam się, że tak szybko wróci do sił. Będę musiała go tu zarejestrować i umiejscowić w sali z kroplówką – wyjaśniła. – Wywieźmy go stąd. Pobyt w tym pomieszczeniu na pewno nie będzie mu sprzyjał w regeneracji – to wyrwało obu chłopców z otrzęsienia i za chwilę już zgodnie pchali łóżko szpitalowe do sali, do której pokierowała ich pani McCall. Po podłączeniu go do kroplówki, która dla Theo wydawała się być trochę zbędna dla wilkołaka, i upewnieniu się, że Liam ma wszystko, czego potrzeba, Melissa zostawiła ich samych, by wypełnić wszystkie formalności związane z przyjęciem nowego pacjenta. Obaj chłopcy trwali przy nieprzytomnym Liam'ie w ciszy, ale tak jak przewidywał chimera, w końcu w Masonie coś pękło. Czarnoskóry złapał go za koszulkę i pchnął na najbliższą ścianę. W jego oczach można było dostrzec czysty terror - bezsilność, rozpacz i wściekłość.
– Coś ty mu zrobił, skurwysynie? – Mason prawie, że wypluł te słowa, a jego lodowaty, wręcz pełen nienawiści i pogardy ton sprawił, że Raeken wykrzywił się w grymasie.
– Nic. Przecież ja bym go nie postrzelił nabojami z tojadem.
– Więc kto to niby zrobił? Łowcy? Tylko ty z nim tam byłeś!
– Był ktoś jeszcze – odparł Theo, a wyraz twarzy Masona na chwilę się zmienił. – Może wysłuchałbyś zanim zaczniesz mnie oskarżać? – dodał z lekkim wyrzutem, na co Hewitt zmarszczył brwi. Było pewnym, że nawet jeśli Theo ostatnimi czasy okazał się być pomocną dłonią dla stada to po błędach, które popełnił w przeszłości, Mason nie zamierzał mu zaufać. Kiedykolwiek.
– Ćwiczyliśmy dziś z w starej sali gimnastycznej na Hilton Road, tam gdzie kiedyś był urząd i szkoła-
– Oraz tam, gdzie jest zakaz wstępu, mhm.
– Obaj wiemy, że policja i tak nie strzeże tego miejsca. Wracając, podczas ćwiczeń usłyszeliśmy niesamowicie głośny krzyk, tak potężny, że ciebie bez problemu mógłby pozbawić słuchu. Potem doszliśmy do wniosku, że musiał dochodzić z podziemi, więc Liam miał przeszukać szkołę w poszukiwaniu piwnicy, a ja szukałem drugiego wejścia na zewnątrz. Niczego nie znalazłem, ale za to ponownie usłyszałem ten krzyk. Znalazłem Liam'a nieprzytomnego, na schodach piwnicy w takim właśnie stanie. Nikogo innego tam z nami nie było, a jednak ktoś zranił Liam'a. I ktoś krzyczał.
– Banshee? – Theo pokiwał potwierdzająco głową. – No i gdzie ona niby się podziała? Banshee nie mają magicznej zdolności znikania.
– Może zdążyła uciec albo gdzieś się ukryć. Nie mam pojęcia, nie miałem czasu, żeby jej szukać, kiedy życie Liam'a wisiało na włosku – Theo, sądząc po wyrazie twarzy Masona, wybronił się wystarczająco, by ten w to wszystko uwierzył. Dalej zgrywał nieufnego, aczkolwiek Raeken wiedział, że nie miał żadnych podstaw, by mu nie wierzyć.
– I odkąd go tam znalazłeś, nie obudził się ani na chwilę? – spytał kontrolnie, jakby chciał jeszcze bardziej utwierdzić się w fakcie, jak źle to wszystko wygląda.
– Nie – odpowiedział mu sucho. Mason zacisnął usta w cienką linię i wreszcie puścił kołnierz starszego. Nie zwracając już większej na niego uwagi, Hewitt podszedł do łóżka Dunbara i usiadł przy nim. Raeken domyślił się, że w tym miejscu jego rola się kończy, chciał też dać Masonowi chwilę samotności na poukładanie myśli i ochłonięcie. Dlatego nie zwlekał z niczym i po prostu skierował się do wyjścia, zamierzając się teraz zaszyć gdzieś wraz ze swoim samochodem. I chociaż z jakiegoś dziwnego powodu wcale nie chciał tego robić, wiedział, że tak będzie najlepiej dla wszystkich. Bo niby po co miałby zostać? Żeby pilnować śpiącego wilkołaka, przy którym czuwać będą na pewno jego przyjaciele? Nie ma potrzeby, by i on został, przecież banshee raczej tutaj nie przyjdzie, prawda? I wtem Theo zaczął się zastanawiać. Nie miał nawet chwili, by przystanąć i logicznie o tym pomyśleć, więc może teraz był na to dobry moment. Chłopcy założyli, że banshee musi gdzieś się ukrywać w opuszczonej piwnicy. Ale może nie była tam sama. Na to wskazywały naboje z tojadem. Tylko czy rzeczywiście mogli mieć do czynienia z łowcami? Mało prawdopodobnym jest, że Monroe wróciła do gry w Beacon Hills, to byłoby bardzo nierozsądne z jej strony. Chyba, że banshee wcale się nie ukrywała w piwnicy, a wilczej trucizny użyła świadomie. To by tłumaczyło, dlaczego naboje ze zwykłym tojadem prawie zabiły Liam'a. Moc banshee musiała wzmocnić ich działanie, wydawało mu się, że to możliwe. Zakładając, że jest dokładnie tak, jak Theo ułożył sobie to w głowie, ta osoba wciąż stwarzała dla nich ogromne zagrożenie nawet tu, w szpitalu. A biorąc pod uwagę fakt, że Raeken nawet nie widział jej twarzy, postawieni są w jeszcze gorszej sytuacji.
Nie może odejść. Mason i Corey nie poradzą sobie sami.
– Uh, przepraszam? Wszystko w porządku? – z amoku wyrwała go dłoń, którą jakiś lekarz położył na jego ramieniu. To uświadomiło mu, że przez cały czas stał w miejscu i wbijał wzrok w podłogę, co z punktu widzenia doktora musiało być lekko niepokojące.
– Tak, tak. Zamyśliłem się tylko, ale już sobie idę – mężczyzna wyglądał jakby nie był przekonany, ale Theo nie dał mu nic powiedzieć, bo odszedł zastanawiając się w trakcie, gdzie tymczasowo mógł się ukryć. Musiał znaleźć miejsce, które będzie stosunkowo blisko sali Dunbara i w którym jego obecność nie zostanie wykryta. Jakiś kantorek z miotłami albo...
– Toaleta? – spytał samego siebie ze zmarszczonym czołem. Raeken rozejrzał się dokoła. Nikt nie zwracał na niego uwagi, a od sali Dunbara toaletę dzieliło tylko jeszcze jedno pomieszczenie. W sam raz, będzie mógł kontrolować wszystko, co się w niej dzieje. Nie musiał nawet mocno wytężać słuchu, żeby wiedzieć, że Mason rozmawia przez telefon ze swoim chłopakiem. Co prawda chowanie się w toalecie było trochę uwłaczające, ale Theo postanowił schować dumę do kieszeni. W końcu tu nie chodziło tylko o niego. Raeken zamknął się w kabinie najbliżej ściany i chcąc skutecznie odgonić drażniące go myśli zaczął przysłuchiwać się rozmowie Hewitt'a.
– Tak...nie wiem, Corey. Melissa zrobiła co mogła, a to jak szybko się wybudzi zależy już tylko od niego...Nie wiem, przez to wszystko zapomniałem spytać, ale Theo nic nie wspomniał o żółtym tojadzie, za to mówił coś o banshee...– przez następne kilka minut brunet zmuszony był do wysłuchiwania, jak ze sto razy Corey wypytuje się Masona czy z nim na pewno wszystko w porządku, i jak mówi mu, żeby uważał, bo prawdopodobnie w Beacon Hills pojawiło się nowe zagrożenie. No to przyjedź tu i go obroń, pomyślał Theo czując jak jedzenie podchodzi mu do gardła od tej przesadnej słodyczy. Jeśli tak wyglądały związki to on zdecydowanie by się do nich nie nadawał. Okazanie jakiejkolwiek większej sympatii jest dla niego ciężkie, a co dopiero...takie coś. Raeken myślał, że ta przyprawiająca go o nudności rozmowa nigdy się nie skończy, lecz po jakimś czasie coś w końcu zwróciło jego uwagę.
– Nie mam pojęcia, gdzie ten dupek polazł. Prawdopodobnie zaszył się w jakiejś swojej norze i szybko stamtąd nie wyjdzie, dopóki nie będzie to koniecznie. Ale masz rację, to trzeba sprawdzić. Najlepiej byłoby zadzwonić po Parrisha odkąd Liam nie jest w stanie nam pomóc. Porozmawiam jeszcze z Melissą, trochę nierozważne jest zostawienie go tu samego, ale może ona się tym zajmie. Jeśli zagrożenie jest tak duże to przyda nam się każda pomoc – Theo nie do końca rozumiał, co zamierzali osiągnąć. Wrócić do tego budynku i go przeszukać? Przecież ta banshee mogła tam wrócić. A wzięcie ze sobą Piekielnego Ogara też nie jest najmądrzejszym posunięciem, biorąc pod uwagę fakt, że jego rodzaj łączy jakaś dziwna więź z tymi krzykaczkami.
Wiedział, że o jedno nie musieli się martwić. On zostanie i upewni się, by nikt Liam'owi nic już nie zrobił. A to czy im stanie się krzywda niewiele go obchodziło. Więc...wychodzi na to, że Liam go obchodził? Że troszczył się o jego życie? Theo nie chciał z wnioskami wychodzić za daleko, ale mógł stwierdzić, że na pewno nastolatek nie był mu obojętny. Od pewnego czasu właściwie nadawał sens jego codzienności. Theo miał motywację, by wytrwać przynajmniej do czwartku, ponieważ w te dni spotykali się, a on wykorzystywał w pełni każdą chwilę, by potem znów odliczać do następnego dnia treningu. Podejrzewał, że dla niego są one nawet bardziej pomocne niż dla Liam'a. Raeken na pewno nie był perfekcyjnym nauczycielem, nie nadawał się na żadne guru, z kolei Liam utrzymywał go przy zdrowych zmysłach. Gdyby Theo miał się tylko szlajać bez celu po obrzeżach Beacon Hills to naprawdę mógłby oszaleć. A wizyta w Eichen House była ostatnim czego potrzebował. Tak przynajmniej wiedział, że ma po co jeszcze funkcjonować. Przyznanie tego przed samym sobą było swego rodzaju wyzwaniem, gdyż Theo zawsze myślał, że jest niezależną jednostką, która potrzebuje stada jedynie dla mocy, a to mijało się z prawdą. Samotność bardzo mu doskwierała i niestety, powoli zaczynał już oswajać się z faktem, że to się nie zmieni. Podejmując takie decyzje, jakich Theo dokonał w przeciągu swojego życia, wybrał samotność. Dlaczego więc tak bardzo zależało mu na bezpieczeństwie tego nie panującego nad sobą gówniarza? Przecież ani nie należał do jego stada ani nie był dla niego nikim bliskim. Czy to jakiś wilczy instynkt przejmował nad nim kontrolę, ostatkami sił próbując ocalić jego przyszłość? Czy Theo w ogóle miał jakąkolwiek przyszłość? W Beacon Hills albo gdziekolwiek?
Chłopak otrząsnął się z tych niewygodnych myśli, które niestety coraz częściej go nawiedzały, zwłaszcza, gdy w samotności spędzał noc nie mogąc zasnąć w niekomfortowym pick up'ie. Musiał teraz w pełni skupić się na ochronie Liam'a i kontrolowaniu sytuacji, dlatego chętnie odgonił myśli od swojej głowy. Przycisnął ją zaś mocniej do ściany nasłuchując, jak Mason wykonuje następne połączenie, tym razem do policjanta. Z nim nie poszło tak łatwo, Raeken domyślał się, że Parrish miał dużo pracy jako zastępca szeryfa i nie mógł sobie pozwolić na opuszczanie posterunku z każdego błahego powodu. Dlatego Mason potrzebował chwili, by go przekonać, że to sytuacja wymagająca jego pomocy. W końcu Piekielny Ogar słysząc, jak wielkie obrażenia zostały zadane Dunbarowi, z westchnieniem zgodził się pomóc i umówił z Hewitt'em na za pół godziny. Do tego czasu pewnie jeszcze będzie tu czekał aż jego chłopaczek po niego przyjedzie i może potem opuszczą wreszcie szpital, bo Theo nie zamierzał się przez wieczność ukrywać w łazience. Czy naprawdę aż tak mu zależało, by poświęcać swoją godność i nerwy? Najwidoczniej tak. I Theo bez względu na wszystko nie zamierzał wychodzić bez spróbowania czegoś najpierw. Nerwowo ruszał nogą nie mając najmniejszej ochoty dłużej tu przebywać. Bardziej niż na czuwaniu przy boku Liam'a zależało mu właśnie na tej rzeczy, którą chciał sprawdzić. To tyczyło się jego, dlatego było to dla Theo takie ważne. Chciał się upewnić czy ma w sobie jakieś pokłady empatii, czy jest dla niego szansa na jakąkolwiek zmianę na lepsze. Nie oczekiwał od siebie wielkiej metamorfozy, był pewien, że jego wredny charakter nigdy się nie zmieni, a jego mroczna przeszłość na zawsze już pozostanie z nim. Theo jednak nie chciał całe życie czuć się jak wyrzutek. Jasne, zasłużył sobie na to, co do tego nie było wątpliwości. Ale być może jest dla niego choćby mała szansa na odkupienie swoich win. Albo na chociażby uzyskanie zaufania. Na pewno nie stanie się to tak szybko, ale przecież cały czas się starał. Cały czas stawiał małe kroczki do przodu i nie zamierzał przestawać nawet jeśli taki Mason wciąż by mu powtarzał, że nigdy mu nie zaufa. Może on nie, ale zaufanie Liam'a na razie w zupełności mu wystarczy. I tak w razie kłopotów Dunbar zwykle zwracał się do Raekena po pomoc, ale Theo chciał, żeby nie robił tego tylko z konieczności. Być może chciał czuć przynależność do stada, a może po prostu chciał mieć przyjaciela? Chimera parsknął cicho, lecz na jego twarzy widniała gorycz zamiast rozbawienia. Kiedy stał się tak żałosny? Chyba po prostu zawsze taki był, ale wcześniej miał zbyt duże mniemanie o sobie, by to zauważyć. Chłopak spuścił głowę i przeczesał dłonią swoje przydługie włosy. Od pewnego czasu ich już nie przycinał, z początku dlatego, że nie miał możliwości lub czasu, ale potem stwierdził, że tak mu się nawet podoba. Nie wygląda już jak nastolatek, bo tak naprawdę dawno przestał nim być. Theo miał wrażenie, że nawet w czasach, w których powinien być jeszcze dzieckiem już nim nie był. Skoro w tak młodym wieku dokonał pierwszego zabójstwa i został rzucony na pożarcie Doktorom Strachu to ciężko mówić tu o jakimikolwiek dzieciństwie, skoro dzieciństwo to definicja niewinności. A młody Theo zdecydowanie nie był niewinny. Ale Raeken definitywnie nie chciał teraz o tym myśleć. Wystarczy, że jego zmarła siostra nawiedza go nocami w koszmarach. Na szczęście nie musiał bić się z myślami długo, ponieważ zaraz usłyszał kroki należące do Masona, a na korytarzu jego powitanie z Corey'em. Nareszcie, pomyślał. Tylko na to czekał, żeby wyjść już z tej toalety. Szatyn wstał i otrzepał niedbale spodnie od kurzu, którego nawet tam nie było. Poczekał jeszcze aż para będzie zmierzać ku wyjściu, a wtedy jak gdyby nigdy nic, wyszedł z toalety i od razu skierował się do sali Liam'a. Najpierw uchylił lekko drzwi, by upewnić się, że nikogo poza nim tam nie było. Potem wślizgnął się do środka nie zapominając o zamknięciu za sobą drzwi. Theo od razu przeniósł swój wzrok na sylwetkę chłopaka, wciąż leżącego w bezruchu. Po jego ciele nie było widać, jak słaby był, ale trupio blada twarz zdradzała wszystko. Raeken nie mógł powstrzymać skrzywienia na ten widok. Jakoś nie umiał pozostać obojętnym na krzywdę tego chłopca, a skoro nie musiał teraz przed nikim ukrywać emocji to mógł krzywić się do woli. Widok wiecznie nabuzowanego i silnego bety, jakim jest Dunbar w takim stanie był dosyć zadziwiający i przygnębiający. Theo nie pamiętał, by podobna sytuacja miała miejsce, w której Liam tak długo by się goił i regenerował. Nastolatek, którego ciągle napędzała złość i agresja zdawał się być nie do złamania i kiedy Theo wymiękał i próbował stchórzyć, Liam zaciskał pięści i walczył wytrwale do końca. Nieważne czy przeciwnik miał przewagę, on nigdy się nie poddawał. Z jednej strony było to godne podziwu i naśladowania, ale z drugiej głupie i nieodpowiedzialne. Dlatego Theo, choć nigdy nie powiedział tego na głos, uważał, że tworzą dobry team. Nieustraszony Liam swoją siłą i determinacją motywował również Raekena i nie pozwalał mu zachowywać się jak najgorszy tchórz. Z kolei starszy zdawał sobie sprawę, kiedy warto powalczyć, a kiedy jedynym ratunkiem jest ucieczka i często dzięki temu ratował Dunbarowi tyłek. Szkoda, że tym razem nie wyszło. Tym razem nie zdążył na czas. Mogli po prostu się nie rozdzielać. I tak pewnie nie znalazłby tego głupiego, drugiego wejścia od zewnątrz. To opuszczona szkoła, a nie skarbiec Hale'ów. To prawie tak, jakby Liam coś przeczuwał i chciał specjalnie ściągnąć na siebie kłopoty. To byłaby najgłupsza rzecz, jaką zrobił, ale chłopak był do tego zdolny. Na twarzy Raekena pojawił się cień uśmiechu, który zgasł jednak, gdy tylko ponownie spojrzał na wykończoną twarz młodszego. Theo widział, jak bardzo cierpi, wiedział, że gojące się rany sprawiały mu ogromny ból. I z tym właśnie pragnął mu pomóc. Jeśli nie mógł go wyleczyć to chociaż chciał uśmierzyć jego ból, tak jak kiedyś zrobił to Gabe'owi. Theo był trochę zdenerwowany, co kilka sekund wycierał spocone dłonie o spodnie. Minęło trochę czasu odkąd to zrobił, a na dodatek to był jego pierwszy raz. Wtedy zadziałało, ale czy teraz też się uda? Teoretycznie na to patrząc, do odebrania komuś bólu potrzebna jest jakaś namiastka troski o tę osobę, a na Gabe'ie definitywnie mu nie zależało. Z Liam'em sytuacja wyglądała inaczej. Chimera na swój sposób troszczył się o jego dobro, więc nie powinny pojawić się żadne przeciwskazania. Ale kto wie...Przecież podobno nie ma serca. Wyrwała mu je jego siostra.
Theo ostrożnie wyciągnął rękę w stronę nadgarstka chłopaka i delikatnie za niego złapał. Przez cały czas nie spuszczał wzroku z jego buzi, skupiając się na brązowych kosmykach włosów - tak długich, że powoli zaczynały wchodzić mu do oczu. Zrobił kilka głębokich wdechów i mocniej ścisnął dłoń Dunbara wyobrażając sobie, jak ból przechodzi z ciała młodszego na niego. Przez chwilę nic się nie działo i Theo już pomyślał, że nici wyszły z jego czynienia dobra, lecz wtem poczuł, jak nieprzyjemne uczucie zaczyna przepływać w jego żyłach. Nie był to może najgorszy ból, jaki odczuwał w swoim życiu, ale do najmilszych też nie należał. Theo czuł się, jakby w jego krwi płynęła substancja, która zatruwała jego organizm. Bo w istocie tak było, tyle że z Liam'em. Tojad truł go od środka, ale podobno działanie tej trucizny dzięki magicznym ziołom Melissy miało ustać.
Po może dwóch minutach ból, który rozszedł się po całym jego ciele zanikł, a Raeken mógł już spokojnie odetchnąć. Właściwie to był z siebie dumny. Jeszcze nie tak dawno temu nie byłby zdolny do zabrania czyjegoś bólu ze względu na brak jakiejkolwiek empatii i troski w swoim zimnym sercu, ale widocznie się zmieniał, na lepsze. Nie mógł powstrzymać swojego zadowolenia, po prostu ulżyło mu i wypełniło go to też nadzieją na przyszłość.
– A ty z czego się tak cieszysz? – wychrypiał głos obok niego i nagle Theo wzdrygnął się, jak poparzony. Nie spodziewał się go usłyszeć, na dodatek czuł się, jakby został przyłapany na gorącym uczynku. Patrzył przez chwilę w niedowierzaniu na Liam'a, którego uśmierzenie bólu musiało wybudzić ze "śpiączki". Potem jednak otrząsnął się z chwilowego szoku i przybrał swój typowy, na wpół arogancki na wpół obojętny wyraz twarzy.
– Śpiąca królewna się obudziła – uśmiechnął się cynicznie, co tamten odwzajemnił. Uśmiech Dunbara jednak bardziej wyglądał, jakby przygotowywał się do powiedzenia czegoś głupiego.
– Książę ją wybudził pocałunkiem ze snu – Theo od razu złapał aluzję do siebie odbierającego Liam'owi ból i nawet nie krył swojego zażenowania.
– Bardzo śmieszne – dla młodszego chyba było, chociaż on również się nie śmiał. Prawdopodobnie nie miał na to nawet siły.
– Nie zapytasz jak się czuję?
– Przecież widzę, że beznadziejnie. Wyglądasz tragicznie, a brzmisz jeszcze gorzej – Liam pokiwał głową nie zamierzając zgrywać przed Theo supermana. Czuł się potwornie i na pewno wyglądał, jakby Śmierć dopiero w ostatniej chwili się nad nim zlitowała. Chociaż nie, gdyby się nad nim zlitowała to zabrałaby go ze sobą.
– Gdzie są inni? – wyszeptał, co było ledwo słyszalne nawet dla chimery.
– Masz na myśli swoich przyjaciół? Zadzwonili do Parrish'a i pojechali przeszukać tę szkołę – młodszy nagle otworzył szeroko oczy i kiedy w pełni dotarło do niego to, co usłyszał, próbował się zerwać z łóżka. Próbował. Raeken dokładnie przewidział jego ruchy, a zresztą zbyt dobrze znał tego dzieciaka, by wiedzieć, że nie będzie chciał siedzieć bezczynnie, gdy jego bliscy są zagrożeni. Lecz nawet jeśli Theo by nie zareagował, wilkołak i tak nie miałby wystarczająco sił, by się podnieść i zrobić kilka kroków. Determinacji z pewnością mu nie brakowało, lecz tym razem osłabienie ciała i organizmu przeważyło nad jego bojowniczym duchem.
– Dokąd myślisz, że się wybierasz? – zapytał takim tonem, jakby mówił do dziecka przyciskając go ręką do łóżka.
– Muszę pomóc moim przyjaciołom. Są w niebezpieczeństwie! – z pewnością, gdyby krtań mu na to pozwalała, teraz warczałby na Raekena, jednak zamiast tego z jego gardła wydobyły się tylko kolejne ochrypłe szepty.
– W takim stanie? – starszy uniósł jedną brew do góry. – Nie ujdziesz daleko. I nie dość, że nikomu tym nie pomożesz to jeszcze sobie zaszkodzisz. Jakby mało ci było biedy...
– Theo, to była pułapka – Liam dawno już nie patrzył mu w oczy z taką intensywnością, jak teraz.
– Wiem. I wiem też, że gdy cię znalazłem to nikogo już tam nie było – młodszy wciąż wydawał się być nieprzekonany. – Teoretycznie banshee mogła tam wrócić, ale co chcesz, żebym zrobił? Zadzwonił i powiedział im, żeby byli ostrożni? Oni już to wiedzą.
Pomiędzy chłopcami zapadła cisza. Liam czuł się bardzo źle z faktem, że nie może być z Masonem, kiedy ten na pewno go potrzebuje, że nie jest w stanie im pomóc i wziąć sprawy w swoje ręce. Czuł się przez to upokorzony, pokonany, słaby. Scott pewnie by sobie z tym poradził.
– Wiem, co teraz myślisz. Ale jeśli odrzucisz emocje, które tobą targają i pomyślisz logicznie to uświadomisz sobie, że najlepszym rozwiązaniem jest tu zostać, wrócić do pełni sił i dopiero wtedy zacząć działać. I może wtedy też przestaniesz się obwiniać – dodał Raeken z westchnieniem. Zbyt dobrze znał ten typ protagonisty, zawsze gotowy do pomocy, wymagający od siebie więcej niż pozwalają mu na to możliwości i przede wszystkim, obwiniający się za każdy głupi błąd, nawet nie swój. Chimera wiedział też, jak wielkim wzorem dla niego był McCall. Być może to przez wzgląd na niego Liam stawiał sobie oczekiwania niemożliwe do spełnienia.
– Zawsze możemy jeszcze zadzwonić i sprawdzić czy wszystko w porządku, jeśli to ma sprawić, że poczujesz się lepiej? – zaproponował Theo, ale tamten jedynie pokręcił głową i odwrócił wzrok. Po tym oboje trwali w ciszy przez jakiś czas. Liam wyglądał za okno sali intensywnie rozmyślając. Z kolei Raeken rozsiadł się wygodnie na krześle, bo nie wiedział, co mógłby więcej powiedzieć. Raczej nie był dobry w pocieszaniu, a wydawało mu się, że nastolatek też nie chciałby wysłuchiwać pokrzepiających słów od niego. W ogóle jego obecność tutaj musiała być dla niego irytująca, ale cóż, musiał to przetrwać, bo zagrożenie jeszcze wcale nie minęło.
– Jak myślisz – zaczął nagle odwracając się do niego – Co ta banshee robiła w opuszczonej szkole? Czy to możliwe, żeby czekała tam na nas z pułapką?
Theo zastanowił się przez moment. Ich pierwszym założeniem, było, że ktoś ją tam przetrzymywał wbrew jej woli, ale fakt, że sama zaatakowała Liam'a wykluczał tę możliwość.
– Nie wydaje mi się. Bardziej prawdopodobne jest, że się tam po prostu ukrywała.
– Więc dlaczego zastawiła na mnie pułapkę? I dlaczego wcześniej tak głośno krzyczała? Jeżeli pamięć mnie nie myli nikogo oprócz niej tam nie było. A przynajmniej nikogo nie widziałem – Raeken również czuł się zdezorientowany. Nie rozumiał motywów tej dziewczyny.
– Naprawdę nie wiem. Może zrobiła to w samoobronie. Wiesz, do czego ludzie są zdolni, gdy się boją – Liam doskonale to wiedział. Jednak wciąż nie był pewien czy to rzeczywiście było to.
– No nie wiem, Theo. Wyglądało mi to na atak. Mój stan nie wyniknął ze zwykłych kul z tojadem. Jej krzyk mi to zrobił – chimera o tym wiedział. I chciałby znać wszystkie odpowiedzi na pytania Dunbara i rozwiać wszelkie jego wątpliwości i obawy, ale nie miał niestety takiej wiedzy.
– Domyśliłem się tego. A zresztą, słyszałem krzyk. Dużo inny od tego, który obaj usłyszeliśmy.
– Może wcześniejszy krzyk miał nas tam zwabić? Dlatego był taki donośny – Liam dalej snuł swoje domysły. Theo zmarszczył brwi i wyciągnął komórkę z kieszeni.
– Pamiętasz może, jak wyglądała?
– Nie za bardzo. To stało się za szybko, ona tylko czekała aż przekroczę próg piwnicy. W oczy rzuciły mi się jedynie bardzo jasne, długie włosy zanim spadłem ze schodów – brunet pokiwał głową i wystukał szybką wiadomość do Masona. Uważajcie na dziewczynę w długich, jasnych włosach. Więcej detali nie znam. Taki nie szczegółowy opis będzie raczej mało przydatny, ale miał nadzieję, że może chociaż trochę pomoże.
– A co jeśli ona-
– Liam – przerwał stanowczo Theo zanim tamten zdążył wygłosić kolejną teorię spiskową. O dziwo, młodszy od razu zamilkł. Może to przez ton chłopaka albo po prostu niezdolność do
podjęcia kłótni w tym momencie. – Przestań zawracać sobie głowę jej motywami. Ledwo mówisz, pewnie jeszcze w pełni nie myślisz trzeźwo, a dopóki nie wrócą ci siły, i tak nic nie zdziałasz. Daj raz swoim przyjaciołom zrobić coś za ciebie. I nie zamartwiaj się. Mają przy sobie Parrisha, on na pewno ich ochroni. W tej chwili to, czego potrzebujesz najbardziej jest sen i odpoczynek. Więc zamknij się już i daj sobie odetchnąć.
Liam siedział lekko wryty w łóżko i nie odzywał się ani słowem. Zdawało się, że Raeken traktował to poważnie, na jego twarzy nie było typowego aroganckiego półuśmiechu. Jego ton i oczy też wskazywały na to, że mówił całkowicie serio. I to zadziwiło Dunbara. Theo Raeken się o niego martwił? Najchętniej by to wyśmiał, ale wyraz twarzy starszego, który po minucie ani o milimetr nie zelżał, nie pozwalał mu wątpić w jego szczerość. Liam czuł się z tym bardzo nieswojo. Teoretycznie, już wcześniej chimera dawał mu pewne znaki, które mogłyby znaczyć, że mu na nim zależy, ale nigdy nie przekazał tego tak wprost. Nastolatkowi zupełnie odebrało mowę. Postanowił nic już więcej nie mówić, by móc w ciszy oswoić się z tym faktem. Ułożył więc głowę na poduszkę i mimo, że już nie patrzył na Theo, oczy wciąż miał otwarte.
– A jak już dojdziesz do siebie – dodał Theo. – To zajmiemy się wszystkim.
– My? – Liam po raz kolejny nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Chciał nie poruszać już tego tematu, ale nie potrafił nie spojrzeć na Raekena z niezrozumieniem i zdezorientowaniem. Tym razem to on onieśmielił w pewien sposób starszego, ponieważ brunet głośno przełknął ślinę. Może nie powinien był tego mówić? Zabrzmiało to trochę, jakby coś mu obiecywał. Ale przecież nie zamierzał zostawiać Dunbara z tą sprawą samego. Ani z żadną inną. Pieprzyć to, pomyślał.
– Tak, my.
Liam przez chwilę jeszcze patrzył na niego tym samym, wywiercającym dziurę w środku wzrokiem. Następnie jego spojrzenie znacznie zelżało i nawet pozwolił sobie na delikatny uśmiech. Skinął potwierdzająco głową i powiedział:
– W porządku. My.





ten one shot to taki raczej lajcik, przykro mi jesli spodziewaliście się pocałunku albo czegoś więcej hihi

one shots | fandomyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz