Rozdział XIX

1.1K 86 9
                                    

- I tak właśnie doszło do rewolucji francuskiej - kiedy tylko profesor Jeffray to powiedział, brzęk dzwonka ogłosił koniec lekcji. Dołączyłam do reszty pakujących się uczniów i zarzuciłam torbę na ramię, a siedząca obok mnie Jane zamiast chować zeszyty do torby, zawzięcie stukała coś na klawiaturze swojego smartfona. Kiedy przyszedł jej sms, na jej twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Reszta osób opuściła już salę, tylko ja stałam, wbijając wyczekujący wzrok w koleżankę.

- Idziesz czy nie?

- Sekundę - nie spojrzawszy na mnie na nawet, zaczęła odpisywać na wiadomość. Machnęłam ręką z rezygnacją i skierowałam się do wyjścia.

Przez cały dzień w szkole byłam wrakiem człowieka. Niewyspana, przygnębiona i milcząca, spędzałam przerwy w łazienkach, próbując zakryć niedoskonałości twarzy pożyczonym korektorem, albo snując się po korytarzach. Nie słuchałam na wykładach i nie poszłam na lunch, za to mojej jakże lojalnej koleżance Jane humor najwyraźniej dopisywał. Była tak zajęta esemesowaniem z przystojnym gliniarzem,że nie zauważyła mojego złego nastroju. Nie oczekiwałam od niej wiele, ale mogłaby przynajmniej spytać 'Hej, dlaczego jesteś trupio blada?' albo 'Hej, czy przypadkiem jakiś chłopak z sąsiedztwa nie złamał ci serca?'. Czy nie tak właśnie postępują przyjaciółki? Albo chociaż dobre koleżanki?

Do domu wróciłam taksówką. Zapłaciłam kierowcy drobne, które wysupłałam z kieszeni i wysiadłam, po czym poczłapałam w kierunku furtki.

Miałam właśnie otworzyć drzwi, kiedy usłyszałam w oddali jakieś skrzypnięcie i szuranie.

- Stary, nie wygłupiaj się. Idź - na dźwięk tego głosu moja ręka z kluczem zawisła w bezruchu.

Odwróciłam się. Na podjeździe sąsiedniego domu stał Andrew Garfield i jakiś nieznajomy chłopak. Albo raczej, Andrew trzymał i poklepywał w policzek chwiejącego się nieznajomego chłopaka.

- No już, trzeźwiej.

- Co jest, kuźwa? - tamten złapał się za głowę i skrzywił.

- Przez ostatnie kilka godzin spałeś pod stołem w salonie.

- Cooo?!

- Musisz już sobie iść, bo mój ojciec będzie tu w przeciągu godziny. Zamówiłem ci taksę - w tym momencie na krawężnik z warkotem zajechała żółta taksówka. - O, już jest! - Andrew pośpiesznie poprowadził chłopaka do samochodu. - To ten... miło było. Pozdrów siostrę, cześć!

Pozbywszy się kumpla wrócił na swoje podwórko i pobiegł do domu. Nie zauważył mnie, ale... to w sumie żadna nowość.

Spuściłam głowę, weszłam do domu i kopniakiem zdjęłam buty. Było wczesne popołudnie, więc moi rodzice jeszcze pracowali, a brat miał zajęcia w szkole. Zostawiwszy torbę w holu rozejrzałam się po pustym wnętrzu. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Nie miałam na nic ochoty.

- Miauuu - coś miękkiego przecisnęło mi się między nogami. Schyliłam się żeby podnieść do góry mojego kota.

- Cześć, Luna - powiedziałam, drapiąc ją za uchem.

- Miau!

Luna poruszyła się w moich ramionach i nagle jednym, zwinnym ruchem przeskoczyła na parapet, a potem drapnęła znacząco w szybę.

- Co? - podeszłam do okna. - Chcesz wyjść? - delikatnie odsunęłam kotkę na bok, na co ona przekornie miauknęła. - Nie chce mi się teraz wychodzić. Później będzie spacer, dobra? - mój kot w akcie sprzeciwu usiadł w miejscu i trącił nosem klamkę. - Luna, chodź - spróbowałam ją wziąć na ręce, ale dostałam tylko w twarz ogonem. - Luna, dostaniesz chrupki, swoje ulubione, z łososiem, tylko złaź!

Sweet neighbourhood // Andrew GarfieldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz