Rozdział 2

439 40 3
                                    


Widocznie nie uznali mnie za niebezpieczną, bo przydzielili mi tylko jednego strażnika, który w dodatku smacznie spał przez prawie cały czas.

Bo nie byłam niebezpieczna.

Byłam zagubioną, przerażoną dziewczynką, która w przypływie ogromnych emocji zrobiła coś potwornego. I teraz musiała za to ponieść winę.

Z pokorą przyjęłam wszystko. Bez protestów dałam się zaprowadzić do celi, nie kopałam, nie wyrywałam się. Wiedziałam, że to jest sprawiedliwe. Zabiłam dwójkę ludzi. Teraz muszę za to zapłacić.

Tylko po moim policzku płynęła samotna łza. Spadła na posadzkę w momencie, gdy wsadzono mnie do zimnego, obskurnego pokoju z jednym łóżkiem i umywalką.

Tak jak mi kazano, przebrałam się w więzienny strój i położyłam się na łóżku. Patrzyłam na sufit dopóki księżyc nie zniknął mi z oczu, poganiany przez wschodzące słońce. W końcu, pierwszy raz od 48 godzin, wpadłam w objęcia Morfeusza.

Niestety, nie dane mi było pozostać w nich na długo.

Około godziny siódmej rano to mojej celi wszedł łysy strażnik. Grubym głosem oznajmił, że ,,mam ruszyć tyłek na śniadanie". Miły facet, nie ma co.

Powłócząc nogami, udałam się do stołówki. Roiło się tam od ludzi, głównie mężczyzn, ubranych w taki sam jak mój, pomarańczowy, więzienny komplet. Rozmawiali, śmiali się, kłócili. Seryjni mordercy, złodzieje, porywacze... cała ,,zła" część społeczeństwa w jednym miejscu.

Wzięłam tackę ze śniadaniem i ruszyłam poszukać jakiegoś stolika. W końcu znalazłam, przy którym siedziała tylko jedna dziewczyna, mniej więc w moim wieku. Zdziwiło mnie, że siedziała sama, bo przy wszystkich stolikach tłoczyli się ludzie, a część nawet stała. Niektórzy patrzyli na nią wręcz ze strachem i uciekali w pośpiechu.

Dziewczyna miała bardzo długie, blond włosy, który były strasznie potargane, jednak wciąż nie traciły dawnego blasku. Rysy miała bardzo ładne, trochę elfie. Jej oczy były jasno niebieskie, a jednak bardzo głębokie. Tak niesamowitych niebieskich oczu nigdy nie widziałam. Ogólnie mówiąc, gdyby nie brud pokrywający jej twarz i niezbyt pasujący strój, dziewczyna byłaby piękna.

Podeszłam do niej i nieśmiało usiadłam naprzeciwko. Wpatrzona w swój talerz zauważyłam, że przygląda mi się.

-Hej -zagadnęłam po chwili - czemu siedziałaś sama?

-Lubię jeść w spokoju -głos również miała piękny, pewny siebie.

Chwilę pomyślałam, zanim zadałam kolejne pytanie.

-Jak masz na imię?

Dostrzegłam chwilę zawahania w oczach dziewczyny. Po chwili ciszy jednak mi odpowiedziała. Już nie słyszałam w jej głosie wcześniejszej pewności.

-Skyla. Mam na imię Skyla.

Skyla. Powtórzyłam w myślach to imię, jakby próbując się do niego przystosować.

Skyla widocznie myślała, że sama jej to powiem, ale gdy po kilku minutach nie otrzymała tej informacji, sama zapytała:

-A ty?

Ja również chwilę się wahałam. Angie? Anathia? Kim ja do cholery jestem?

Z racji, że jednak nie znałam Skyli dobrze, postanowiłam odpowiedzieć:

-Anathia.

Resztę posiłku spędziłyśmy w ciszy.

***

-Masz gości, złotko -powiedział strażnik, otwierając drzwi mojej celi. Za nim weszły jeszcze dwie osoby.

Pierwszą z nich była kobieta. Była Afroamerykanką. Miała krótko przystrzyżone, brąz włosy i brązowe oczy. Ubrana była w ciemne dżinsy, białą koszulkę i czerwoną marynarkę. Patrzyła na mnie w skupieniu, analizując mój wygląd. Miałam nieodparte wrażenie, że wie coś, czego nie powinna.

Zaraz za nią wszedł mężczyzna. Rozpoznałam, że jest żołnierzem. Miał krótkie włosy, wąsy i przystrzyżoną w jeden pasek brodę. Nie wyglądał przyjemnie, raczej jak ktoś, kto w życiu wiele widział i wiele przeżył.

-Zostaw nas samych, Jones -powiedziała kobieta do mojego strażnika. Ten uśmiechnął się przerażająco, odsłaniając brak górnej jedynki i wyszedł, zatrzaskując drzwi.

Trochę zaczęłam panikować. Kim są ci ludzie? Czego ode mnie są? Co wiedzą?

-Witaj. Jestem Amanda Waller. Jestem tu, by coś ci zaproponować. Właściwie nie jest to propozycja, lecz nakaz, no ale w papierach musi być, że przystąpiłaś do zespołu dobrowolnie, także radzę ci nie robić kłopotów, słonko. Ale do rzeczy. Zostałaś wybrana, aby dołączyć do elitarnego składu złoczyńców, którzy mają czynić dobro. Nasza poprzednia misja się powiodła i liczymy, że następne również.

-Nie jestem złoczyńcą -zaprotestowałam cicho.

-Wybacz, ale jak inaczej można nazwać kogoś, kto zamordował dwójkę ludzi, hm?

Zamarłam.

-Morderca? Przestępca? Oprawca? Zamachowiec? Napastnik? Zabójca? (Wcale nie użyłam słownika synonimów!) Wybieraj, ale i tak żadne z tych określeń nie będzie dobrze wyglądało w twoim CV.

-Co... co miałabym robić? Gdybym zgodziła się wstąpić do drużyny?

-Och, to bardzo proste. Ratowanie świata, zdejmowanie biednych kotków z drzew i ratowanie ludzi z pożarów. Nie no, żartuję. Jest o wiele lepiej- po prostu usuwamy innych anty-superbohaterów z tego świata. Ot, cała robota.

Chwilę pomyślałam nad jej słowami, ale nie mogłam się zgodzić. Coś sobie obiecałam.

-Nie ma opcji. Nie chcę już nikogo skrzywdzić. Zbyt wiele krzywdy wyrządziłam.

Amanda zaśmiała się cicho.

-Zabawne. Diablo odpowiedział tak samo, a finalnie w większości dzięki niemu zakończyliśmy misję sukcesem. Po za tym, mamy jeszcze jeden powód dla którego zgodziłabyś się wstąpić do legionu. Wiemy o twoich pewnych umiejętnościach -tu spojrzała na mnie znacząco- i to właśnie przez nie zostałaś wybrana jako nowy członek składu. Byłyby bardzo przydatne.

Byłam już kompletnie przerażona. Skąd ona wie? Poczułam, jak mój puls niebezpiecznie przyspiesza, a serce coraz szybciej pompuje krew.

Przez moment zawahałam się przed zadaniem kolejnego pytania, bo miałam silne wrażenie, że znam odpowiedź.

-A... a co się stało z tym kimś? Z Diablem?

Amanda znowu się zaśmiała, tym razem był to ponury śmiech, jakby próbowała zamaskować smutek.

-To, co z większością superbohaterów. Został zabity.



Anathia [Suicide Squad ff PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz