Prolog

607 27 8
                                    

Wysoki blondyn jako ostatni z całej czwórki swoich przyjaciół przeszedł przez próg budynku, w którym mieści się klub bokserski. Chłopak głośno westchnął, naciągając jedną ręką kaptur bluzy na nadal lekko mokre włosy, a drugą przeszukiwał swoje kieszenie w poszukiwaniu kluczy do drzwi.

Jak zwykle, właśnie przez to, że on zwyczaj wychodził ostatni, musiał zamykać drzwi, pozostawiając wszystko w środku w nienaruszonym stanie tak by ojciec Calum'a się nie dowiedział o obecności swojego syna i jego przyjaciół w jego klubie bokserskim i to jeszcze w środku nocy.

Cała ta przygoda z "włamywaniem" się do klubu na swoje prywatne treningi zaczęła się jakieś osiem lat temu, kiedy wówczas osiemnastoletni Hood podkradł ojcu odpowiednie klucze, które następnie dorobił dla siebie oraz przyjaciół.

Każdy z chłopaków dostał swoją kopię, z której mógł korzystać kiedy chciał, ale z pewnymi ograniczeniami, ponieważ pan Hood nadal nie wiedział o wybryku syna sprzed lat.

Luke zaśmiał się cicho pod nosem przypominając sobie moment, kiedy Calum wręczał im klucze. Chłopak był z jednej strony podekscytowany, a z drugiej przerażony bo panicznie bał się reakcji swojego rodziciela.

Rozbawiony pokręcił głową, akurat teraz zebrało mu się na wspomnienia, gdy zamiast tego powinien znacznie przyśpieszyć tempa i wymyślić jakąś dobrą wymówkę dla swojej mamy, która z pewnością już wiedziała o jego nieobecności.

W prawdzie był już pełnoletni, w końcu miał te swoje dwadzieścia sześć lat, ale jednak od pewnego czasu był odpowiedzialny za pewną osobę, do której opieki zobowiązał się już kilka lat temu, więc...

Jego przemyślenia przerwał mu dzwonek jego telefonu, rozbrzmiewający w kieszeni spodni. Luke domyślił się, że to matka jednak był zaskoczony, że zadzwoniła....Zazwyczaj, gdy orientowała się o "ucieczce" jej najmłodszego syna to po prostu czekała na jego powrót i wtedy wypominała mu wszystkie błędy, dlatego zdziwił go telefon od niej.

Wyciągnął komórkę z kieszeni i przesunął palcem po ekranie telefonu, po czym przyłożył go do ucha.

-Tak, mamo?- zapytał niepewnie, nie wiedząc czego się spodziewać w takiej sytuacji.

-L...Luke...musisz przyjechać do szpitala.- odezwała się drżącym głosem.

Blondyn słysząc jej słowa momentalnie się zatrzymał i mocniej zacisnął palce na telefonie.

-Co? Jakiego kurw...kurde szpitala?!- zaczął mówić w bardzo szybkim tempie, brzmiąc przy tym niezwykle panicznie.

-Lily...Ona spała w swoim łóżku i jakoś tak się z niego sturlała...Spadła i coś jej się stało w rękę.

Słychać było, że Liz jest wyjątkowo przejęta, podobnie jak Luke. Lily jest jego całym światem, jeśli stała jej się duża krzywda to on nigdy nie wybaczy sobie tego wyjścia z chłopakami.

-Powiedz mi w jakim szpitalu jesteście, a ja zaraz tam będę.

***

Jo nie ma dużego doświadczenia, ale za to posiada ogromne serce po brzegi wypełnione dobrocią, która była jednym z powodów do podjęcia decyzji o zostaniu wolontariuszką.

Brunetka miała zaledwie siedemnaście lat, ale i tak już doskonale wiedziała, że po zakończeniu liceum pragnie pójść na medycynę i zacząć pomagać ludziom z tej medycznej strony. Jak na razie jej zadaniem było jedynie duchowe wspieranie pacjentów, którymi najczęściej były dzieci lub osamotnienieni emeryci.

Good girl l.h Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz