Fata viam invenient - Przeznaczenie znajdzie drogę.
Moja głowa... czułem jakby jeździło po niej pełno rozklekotanych ciężarówek. Na szczęście dla pasażerów, przeżyłem podróż bez większych sensacji żołądkowych. Ale to było nic w porównaniu z tym, co mnie czekało po spotkaniu z Mandy.
Gdy tylko zszedłem po schodkach, poczułem się tak, jakby wszystkie wnętrzności nagle zrobiły salto w moim organizmie. Czułem, że teraz mogę być zielony jak trawa... nie było dobrze a nawet sugerowałbym, że było bardzo źle. Jako lekarz powinienem wiedzieć, że tydzień picia alkoholu i praktycznie zero jedzenia może spowodować zatrucie a nawet na pewno je spowoduje. Właśnie tego obawiała się Monica.
- Ruszaj się Nick! Nie mamy całego dnia, żeby ślęczeć na schodach – odezwał się za mną dobrze znany głos, który swoją drogą dał mi spokój podczas podróży i się nie uaktywniał.
Teraz, potraktowała mnie na nieszczęście swoim wszystkowiedzącym tonem wiedźmy. Jednak ja nie byłem jej w stanie odpowiedzieć, bo w tym samym momencie moje wnętrzności zrobiły kolejnego fikołka i już nie wytrzymałem. Zbiegłem z ostatnich stopni i zwymiotowałem wszystko co aktualnie znajdowało się we mnie, czyli właściwie to, co wmusiła we mnie przed odlotem Monica.
- Chyba nie jest dobrze Mo – wyjąkałem słabo.
- Zawożę cię do szpitala. To już nie jest zabawne – odparła całkowicie poważnie.
- To nigdy nie było zabawne – wyszeptałem.
- Sratatata, było nie było, a teraz nie jest. Możesz chociaż iść? – zapytała po tym dziwnym czymś, co pewnie było jednym z jej powiedzonek.
- Chyba tak – odparłem niepewnie.
Dociągnęła mnie do postoju taksówek, po drodze zabierając nasze torby podróżne. Było mi tak słabo, że nie sądziłem czy w ogóle uda mi się wysiąść z tego pieprzonego samochodu. Nagle zacząłem tracić oddech i dostałem drgawek. Spojrzałem spanikowany na Mo. Dobrze wiedziałem, że jeśli nie zostanie mi podany zaraz tlen przez maskę, albo nie zostanę w najgorszym razie zaintubowany, może być nieciekawie, szczególnie jeśli chodzi o mój przypadek.
Mo dobrze to wiedziała, z chwilą gdy zobaczyła zapewne moją siniejącą twarz, krzyknęła na kierowcę, by jak najszybciej dotarł do najbliższego szpitala. Nie było dużo czasu, to wiedziałem a przede wszystkim czułem. Mo dzwoniła właśnie do szpitala ku któremu się kierowaliśmy. Wyjaśniła szybko ale spokojnie i profesjonalnie sytuację. Gdy zajechaliśmy, po dosłownie kilku minutach z piskiem opon na podjazd dla karetek, czekali już na nas sanitariusze i lekarz.
Wszystko działo się w zastraszającym tempie. Mimo jednak braku oddechu cały czas miałem przed oczami przede wszystkim groźbę śmierci bez zobaczenia chociaż przez jedną sekundę, po raz ostatni mojej kochanej Mandy. Jeżeli wcześniej nie byłem pewien, to teraz zyskałem stuprocentową pewność, że muszę powiedzieć wszystko Amanda. Wiedziałem, że nie mogłem bez niej żyć.
Dlaczego ludzie doceniają to, co mają dopiero wówczas gdy to stracą? Ja właśnie to przeżyłem. Nie przywiązywałem do tych uczuć wcześniej większej wagi, bo wydawało mi się podświadomie, że Amanda zawsze będzie w naszym domu. Jak się jednak okazało, zniszczyłem coś, co było dla mnie potrzebne do życia niczym powietrze. Miałem przeczucie, że wystarczyłaby tylko ona, właśnie w tej chwili, żeby wszystko wróciło do normy, na swoje miejsce. A przede wszystkim, żeby wróciło na miejsce moje serce, które wyjeżdżając zabrała ze sobą.
Spojrzałem z paniką i desperacją w oczach na Mo. Zrozumiała.
- Zajmijcie się nim. Randy, jeśli on umrze to przysięgam, że ty także ale z mojej ręki. – Skierowała groźbę, jak się okazuje pewnie, do kolejnego kolegi ze studiów. Tak, czasami wydawało mi się, że jesteśmy jak jedna, wielka, nienormalna rodzina. – Ja muszę znaleźć jego żonę. Trzymaj się Nick. Nie daruję ci jeśli kopniesz w kalendarz, teraz gdy masz odpokutować to, co zrobiłeś.
CZYTASZ
Zacząć od nowa
Romance(W trakcie korekty) Pięć lat małżeństwa. Początek taki, jak można się spodziewać - bajkowy. Jednak, dlaczego mąż nagle przestaje interesować się ukochaną żoną? Jak skruszyć lód tam, gdzie powstał lodowiec? Co się stanie z dwójką ludzi, którzy przy...