Następnego dnia pierwszą lekcją była obrona przed czarną magią. Wreszcie miało okazać się, kto jest następcą bądź następczynią profesor Przypalonej. Oczywiście Draco mógł wysłać sowę pośpieszną do ojczulka, ale po co jak Lucjusz pozostawał głuchy na jego rzadkie listy. Do tego stopnia, że chłopak rozważał opcję wysłania treściwego wyjca z komunikatem „Mam cię tam, gdzie różdżki się nie wkłada, ojcze".
Powstrzymywał go jedynie spadek, który czekał w podziemiach banku Gringotta. Kupa pieniędzy. Kupa. Nie mógł sobie pozwolić na bycie wydziedziczonym, ponieważ jedyną jego życiową umiejętnością, oprócz zdobywania kobiet i picia Ognistej na czas, było prowadzenie arystokratycznego trybu życia. Jasne, że potrafiłby się wyżywić z tej pierwszej zdolności, jednak nie uśmiechało mu się zostanie oszustem matrymonialnym.
A co czekało go po całym dniu pełnym wrażeń? Szlaban. Urocze cztery godziny rendez-vous z Hermioną Jean Granger, której nie widział od wizyty u Albusa. Musiał przyznać przed sobą, że trochę zaczął jej się obawiać. Znowu. Wszak jego zachowanie łamało całkowicie, absolutnie i nieodwołalnie zasady układu ze szlamcią i za kilka dni Hogwart mógł usłyszeć jakąś nieprawdopodobnie prawdziwą historię z nim w roli głównej.
Skąd miał wiedzieć, że Granger panicznie boi się latania?
Nie no, dobra, miał tego świadomość od pierwszej klasy, kiedy podtrzymywał jej włosy w męskim kiblu na parterze po pierwszej lekcji latania. Rzygała ze strachu i obrzydzenia jak Wieprzlej na imprezie urodzinowej Zabiniego – wszędzie wokół, tylko nie do celu. To było na samiutkim początku września, a oni mieli wtedy wspólnych wrogów w osobach Najświętszego Pottera i Indyczego Jaja. I tak się zdarzyło, że poszedł jej pomóc. Raz, jedyny w życiu.
Nie mógł wymówić się niewiedzą.
Swoją drogą, ciekawe, że on i Granger chwile we dwoje spędzali przeważnie w łazienkach.
Stop! Jakie chwile we dwoje?!
— Idzie! — pisnęła mu rozemocjonowana Daphne do ucha, aż się wzdrygnął. Poproszę Wujka Kwasa, żeby stworzył specjalny eliksir obniżający głos, pomyślał, mimowolnie pocierając ucho. Nazwiemy go burczanem niżanu i będziemy podawać wszystkim laskom z za wysokim głosem! Ot, co.
Mało kto wiedział, że Severus, postać skryta, zamknięta w sobie i zwykle niedoceniana, pod włosami, produkującymi olej snape'any (który miał właściwości podobne do rycynowego i sprawiał, że poduszka wyślizgiwała się spod głowy), miał mózg, zdolny do wymyślania najdziwniejszych związków magicznych. Od trzeciej klasy Hogwart znał jedynie wilkołaczan pełnianu, inaczej eliksir tojadowy. Tylko nieliczni, między innymi Draco, który zawsze wiedział o wszystkim, mieli świadomość, że przed laty Sevciu był wyjątkowo nieostrożny: wyczarował księżan półkrwianu, eliksir, który natychmiastowo wpędzał delikwenta we friendzone, depresję i nienawiść do wszystkich zielonookich, czarnowłosych chudzielców. Jego skutkami ubocznymi były oprócz depresji, ziemistość cery i silnie przetłuszczające się włosy.
Jak nietrudno się domyślić, Severus przetestował księżan półkrwianu na sobie.
— Patrz — Daphne tym razem syknęła, za co Draco był wdzięczny Merlinowi. Szkoda tylko, że przy okazji szturchnęła go kościstym łokciem w żebro. Odpowiedziałby jej tym samym, ale wczoraj wraz z Pansy i innymi jego wielbicielkami odwiodła od zemsty drużynę Slytherinu, więc musiał stwarzać pozory miłego.
Do klasy, przed którą stali zmierzała pulchna kobieta, odziana w bardzo szykowną garsonkę. Sprawiałaby wrażenie sztywnej jak McGonagall przez Balem Bożonarodzeniowym, gdyby nie włosy – w wyblakłym odcieniu fioletowego, wywijające się na wszystkie możliwe strony. Zmarszczki zdradzały, że nie była czarownicą pierwszej młodości.
CZYTASZ
Wszystko, tylko nie testrale
FanfictionDruga część short story „Nie miały testrale choinki na święta". Minął rok, od kiedy Draco Malfoy odkupił swe winy u profesor McJużNieŚwiętej. Przez ten czas kontakt ze szlamcią ograniczył z powrotem do uroczego pieszczenia się wzajemnie różnymi kląt...