Magiogrodnicy, do których cechu Longbottom kiedyś będzie należał, o ile nie zdobędzie się na odwagę i nie wskoczy profesor Zielenince do łóżka, powtarzali zawsze, że starych drzew się nie przesadza. Zbyt rozgałęziony system korzeniowy, czy coś.
Draco Malfoy czuł się teraz jak stara Wierzba Bijąca. Na każdą próbę zmiany jego codziennych nawyków reagował agresją, o czym jego nowy współmieszkaniec co rusz dowiadywał się aż za dobrze. Naprawdę. Grubych paluchów Hagrida nie było widać zza opartunków, bowiem Draco gryzł je zapamiętale, ilekroć Leśny Dziadek próbował zrobić coś wbrew jego woli.
Pierwsze dziesięć ranek (palec wskazujący, kciuk tudzież większa część lewego nadgarstka) pochodziła z drugiego wspólnego wieczoru. Hagrid uznał wtedy, że Draco powinien otrzymać jakieś imię.
— Jesteś ślicznym, dobrze rozwiniętym samczykiem. Zaraz ci cuś znajdę — zamruczał, biorąc szamotającego się Dracona na ręce. Jego czarne (jak heban pierdolone orchidee*... nie, to szło jakoś inaczej. Coś o fekaliach i stawonogach... aaa! No tak!) żuki gnojarze ślepia Hagrida wpatrywały się z czułością w pałające nieprzebraną żądzą mordu oczy Dracona.
Super. Gajowy żywił do ponuraka uczucia cieplejsze niż nienawiść albo przerażenie. Cieplejsze nawet niż chłodna tolerancja! Stanowczo powinien był jak najszybciej zamienić tę rozpadającą się ruderę na izolatkę w Św. Mungu.
Podniósł ciężki zadek ze stuletniego zydelka, który zaskrzypiał ostrzegawczo i zaskakująco delikatnie wsadził za pazuchę rozdrażnionego dziedzica Malfoyów. Subtelność jego ruchów niestety nie zdołała złagodzić odoru, wydobywającego się spod pach. Czyżby Crabbe wprowadził do sprzedaży swój krem po goleniu z goleni goblinów? Ta nieszczęsna aliteracja wbrew pozorom mogła przynieść spore zyski.
Jeżeli tak, Draco był pewien, że gajowy jest jego największym entuzjastą.
Hagrid podszedł do niewielkiego regału, wiszącego nad paleniskiem. Nie było to zbyt fortunne położenie dla tych kilku książek, które posiadał – widać w tej chacie literatury nie traktowało się z wielkim szacunkiem.
Któż by się spodziewał.
— Jak wychować mantykorę i nie zwariować, Gajowy Wszechmogący... nie, to nie to... Mój brat gumochłon... O, jest! — W wielgachnej łapie trzymał opasły tom zatytułowany Przyjemne personalia dla paskudnych potworów (znowu aliteracja. Marketingowcy kochali ten chwyt). – Hmm... — Otworzył książkę na chybił-trafił i z zamkniętymi oczami wodził palcem po stronie. Ciekawe czy w ogóle umył ręce po czyszczeniu klatek sklątek tylnowybuchowych. — Pikuś! Idealne imię dla mojego maluszka! — Posmyrał radośnie Pikusia za uchem. — Aaau! Zły ponuraczek, nie gryź pana!
Fuj, stwierdził Draco z obrzydzeniem.
Nie umył.
Dziewięć ugryzień później, Hagrid zauważył, że do opieki nad nowym zwierzątkiem potrzebuje pary rękawic ze smoczej skóry. Coś nowego – czyżby wbrew pozorom nie był masochistą? Draco nabrał takich podejrzeń gdy po czwartym razie, gajowy nadal uśmiechał się, z zadowoleniem twierdząc, że „maluszkowi pewnie dopiro rosną ząbki i w ten sposób okazuje niezadowolonko".
Niezadowolonko? Jeszcze czego. To była czysta, niczym niezmącona nienawiść!
W każdym razie, wybór nowego imienia przełożył na sobotę, zwyczajowy dzień odwiedzin Harry'ego Pietruszki, jego przydupasa Marchewki i szlamci. Draco liczył, że przyjdzie jedynie Granger – miał podejrzenia, że Wieprzlej w kwestii imion podziela gust Hagrida.
CZYTASZ
Wszystko, tylko nie testrale
FanficDruga część short story „Nie miały testrale choinki na święta". Minął rok, od kiedy Draco Malfoy odkupił swe winy u profesor McJużNieŚwiętej. Przez ten czas kontakt ze szlamcią ograniczył z powrotem do uroczego pieszczenia się wzajemnie różnymi kląt...