9. Prawdziwa trutka

1.8K 240 62
                                    

Zgodnie z  orzeczeniem wykwalifikowanej komisji do spraw  agresywnych zwierząt,  pies Straszek rasy ponurak cmentarny, zostanie  poddany egzekucji, która  odbędzie się w chacie Hagrida na błoniach  Hogwartu. Podstawą do  wydania wniosku była czynna napaść na ucznia  podczas lekcji opieki nad  magicznymi stworzeniami, zranienie go oraz  przyczynienie się do  powstania traumy. Możliwe, iż pies ma wściekliznę  albo zwierzęcą smoczą  grypę – nigdy nie był badany, a jego właściciel  nie założył mu  książeczki zdrowia. Zaleca się jak najszybsze wykonanie  wyroku.

Podpisano, Wielka Inkwizytor Hogwartu,

Dolores Umbridge

Przewodniczący Towarzystwa Opieki nad Magicznymi Stworzeniami,

Faizey Umbridge.

Nie wyglądało to dobrze.

Zostanie uśpiony.

Za tydzień.

Ojciec   najprawdopodobniej nadal tkwił u Snape'a jako jego zwierzątko lochowe.   Miał w miarę ciepły kąt do spania i dostawał pewnie resztki z obiadu... A   Draco szykował się na egzekucję.

Czy mogło być gorzej? Nie, chyba już nie. Co może być gorsze od czekania na własną śmierć?

Zginie,  bo znalazł się  między nogami Wieprzleja. Cudownie, po prostu, na gacie  Merlina,  cudownie. Draco zrozumiałby, gdyby został skazany za domniemany   homoseksualizm (chociaż prędzej przespałby się z Voldemortem niż z tą   rudą wszą) – w końcu zdarzały się takie przypadki w historii – ale za   niewinność? Toż to absurd!

Mógł jednak nadepnąć  wtedy  Granger na palce i wytrzymać kilka minut podduszania w jej  żelaznym  uścisku. To byłyby tylko kilkuminutowe tortury albo dość  osobliwa  perwersja, zależy jak na to patrzeć. Ale nie, na Merlina,  podpisywanie  na siebie wyroku śmierci!

Miał przerąbane jak z Hogwartu do jądra Ziemi. Albo i gorzej.

Hagrid,  na ostatni  tydzień jego życia, wziął go z powrotem do chaty. Draco  wreszcie  dostawał odpowiednio zbilansowane posiłki, mógł biegać do woli i  spać  przy palenisku, w kojcu przeniesionym z pałacyku. Tutaj nie musiał  bać  się testrali.

Błąd. On przecież nigdy  się ich nie  bał! Po prostu nienawidził tych pomiotów diabła jak... no,  jak właśnie  ich. I Granger. A fakt, że sam sobie zdiagnozował fobię,  wskazywał  tylko, że miał łagodną formę hipochondrii.

Tak, tak. To była stanowczo hipochondria. Wtedy w nocy po prostu spanikował.

Co  z tego, że czasami,  kiedy nachodziła go myśl, że gdzieś w pobliżu może  się czaić jedna z  tych kreatur, dostawał ataku paniki. Nie miał żadnej  fobii! Wymyślił ją  sobie, pod wpływem silnego zdenerwowania!

Jestem  Malfoyem, nie  boję się testrali, myślał butnie, lekceważąc oczywiste  objawy. Moi  przodkowie używali ich do hippoterapii. Nie boję się ich, do  cholery!

Zresztą, walić moje wymyślone choroby. Przecież umrę za tydzień.

Granger  przychodziła  codziennie, próbując pomóc. Jej kolana stały się ostatnimi  czasy  najwygodniejszym miejscem do spania dla Dracona. W  przeciwieństwie do  Hagrida, który swoje ubrania szył chyba z liści ostu,  szaty szlamci  były mięciutkie. I ładnie pachniały. Pewnie nie szła na  łatwiznę,  używając zaklęć czyszczących, tylko prała je jak każda pani  domu, w  Magzizie albo Czarwollu. O ile w Hogwarcie była jakaś pralnia.

Pewnie była, ale obsługiwana przez skrzaty, więc Święta Granger od Braci Mniejszych Uciśnionych, robiła wszystko sama.

Dziwna.

Wszystko, tylko nie testraleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz