Zgodnie z orzeczeniem wykwalifikowanej komisji do spraw agresywnych zwierząt, pies Straszek rasy ponurak cmentarny, zostanie poddany egzekucji, która odbędzie się w chacie Hagrida na błoniach Hogwartu. Podstawą do wydania wniosku była czynna napaść na ucznia podczas lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami, zranienie go oraz przyczynienie się do powstania traumy. Możliwe, iż pies ma wściekliznę albo zwierzęcą smoczą grypę – nigdy nie był badany, a jego właściciel nie założył mu książeczki zdrowia. Zaleca się jak najszybsze wykonanie wyroku.
Podpisano, Wielka Inkwizytor Hogwartu,
Dolores Umbridge
Przewodniczący Towarzystwa Opieki nad Magicznymi Stworzeniami,
Faizey Umbridge.
Nie wyglądało to dobrze.
Zostanie uśpiony.
Za tydzień.
Ojciec najprawdopodobniej nadal tkwił u Snape'a jako jego zwierzątko lochowe. Miał w miarę ciepły kąt do spania i dostawał pewnie resztki z obiadu... A Draco szykował się na egzekucję.
Czy mogło być gorzej? Nie, chyba już nie. Co może być gorsze od czekania na własną śmierć?
Zginie, bo znalazł się między nogami Wieprzleja. Cudownie, po prostu, na gacie Merlina, cudownie. Draco zrozumiałby, gdyby został skazany za domniemany homoseksualizm (chociaż prędzej przespałby się z Voldemortem niż z tą rudą wszą) – w końcu zdarzały się takie przypadki w historii – ale za niewinność? Toż to absurd!
Mógł jednak nadepnąć wtedy Granger na palce i wytrzymać kilka minut podduszania w jej żelaznym uścisku. To byłyby tylko kilkuminutowe tortury albo dość osobliwa perwersja, zależy jak na to patrzeć. Ale nie, na Merlina, podpisywanie na siebie wyroku śmierci!
Miał przerąbane jak z Hogwartu do jądra Ziemi. Albo i gorzej.
Hagrid, na ostatni tydzień jego życia, wziął go z powrotem do chaty. Draco wreszcie dostawał odpowiednio zbilansowane posiłki, mógł biegać do woli i spać przy palenisku, w kojcu przeniesionym z pałacyku. Tutaj nie musiał bać się testrali.
Błąd. On przecież nigdy się ich nie bał! Po prostu nienawidził tych pomiotów diabła jak... no, jak właśnie ich. I Granger. A fakt, że sam sobie zdiagnozował fobię, wskazywał tylko, że miał łagodną formę hipochondrii.
Tak, tak. To była stanowczo hipochondria. Wtedy w nocy po prostu spanikował.
Co z tego, że czasami, kiedy nachodziła go myśl, że gdzieś w pobliżu może się czaić jedna z tych kreatur, dostawał ataku paniki. Nie miał żadnej fobii! Wymyślił ją sobie, pod wpływem silnego zdenerwowania!
Jestem Malfoyem, nie boję się testrali, myślał butnie, lekceważąc oczywiste objawy. Moi przodkowie używali ich do hippoterapii. Nie boję się ich, do cholery!
Zresztą, walić moje wymyślone choroby. Przecież umrę za tydzień.
Granger przychodziła codziennie, próbując pomóc. Jej kolana stały się ostatnimi czasy najwygodniejszym miejscem do spania dla Dracona. W przeciwieństwie do Hagrida, który swoje ubrania szył chyba z liści ostu, szaty szlamci były mięciutkie. I ładnie pachniały. Pewnie nie szła na łatwiznę, używając zaklęć czyszczących, tylko prała je jak każda pani domu, w Magzizie albo Czarwollu. O ile w Hogwarcie była jakaś pralnia.
Pewnie była, ale obsługiwana przez skrzaty, więc Święta Granger od Braci Mniejszych Uciśnionych, robiła wszystko sama.
Dziwna.
CZYTASZ
Wszystko, tylko nie testrale
FanficDruga część short story „Nie miały testrale choinki na święta". Minął rok, od kiedy Draco Malfoy odkupił swe winy u profesor McJużNieŚwiętej. Przez ten czas kontakt ze szlamcią ograniczył z powrotem do uroczego pieszczenia się wzajemnie różnymi kląt...