4.

146 20 29
                                    


***

Renji nabrał w dłonie zimnej wody i opłukał nią twarz. Głowa pękała mu od tych wszechobecnych krzyków, duszącego dymu i strażackich syren. Trzeba było wiać od razu, a nie z satysfakcją obserwować, jak luksusowa willa Hayakawy zmienia się w kupę popiołu. Nie jeden taki widok miał już przyjemność obserwować, dlatego obecnie niespecjalnie robiło to na nim wrażenie. Ot kolejne zamieszanie wokół kolejnego znanego faceta, za którego głowę wyznaczono interesującą cenę. Szybko zakręcił więc kurek i sięgnął po ręcznik, ocierając nim twarz. W gruncie rzeczy ciekaw był kilku rzeczy. Co z tego, że wydawały się być tak cholernie banalne, że na samą myśl zachciało mu się śmiać? Podobne pytania krążyły po jego głowie po każdym zleceniu, ot normalna cecha ludzi impulsywnych, którzy najpierw działają, a dopiero potem myślą nad konsekwencjami. Mimo wszystko Renji zastanawiał się czy i tym razem uda im się zwiać przed psami i czy Byakuya zdąży zadbać o ich dupę, nim ktoś wpadnie na trop. Zawsze istniało takie prawdopodobieństwo, nawet ze świadomością swojej dotychczasowej nietykalności.

Każdemu w końcu podwijała się noga. Nikt nie był nietykalny.

Ta myśl szybko go rozbawiła, zaniósł się chłodnym śmiechem, rzucając ręcznik na umywalkę i odgarnął włosy z czoła, zdziwiony, że mógł pokusić się o podobne stwierdzenie. On nigdy nie przegrywał, a Kuchiki nigdy nie pozwalał sobie na zbędne ryzyko.

Dopiero wchodząc do sypialni zorientował się, jak bardzo był zmęczony. Grzebanie w całym tym gównie wymagało od niego niezwykłej precyzji i skupienia. Owszem, lubił to jak mało co, jednak po wyczerpującej robocie nawet jego organizm domagał się dawki odpoczynku, na który chwilowo nie mógł sobie jeszcze pozwolić. Związał więc ciemne włosy w luźny kucyk tuż nad karkiem, świadomy, że miał pół godziny do spotkania z Rukią. W tym czasie nie był w stanie zrobić nic, co mogłoby pomóc mu rozluźnić napięte nerwy, dlatego wsunął tylko do ust papierosa w oczekiwaniu na przyjaciółkę. Podczas tych długich leniwych chwil Renji kilka razy już pomyślał, że w zasadzie nic by się nie stało, gdyby cała ta sprawa poczekała do jutra, jednak telefon od Rukii jakiś moment temu uświadomił mu, że nic z tego nie wyjdzie.

Czując na twarzy lekki podmuch wieczornego powietrza, złapał leżący na oparciu krzesła biały podkoszulek i go założył. Pomimo krążących po świecie stereotypów, lubił swoją robotę. Od zawsze był typem ryzykanta i w tym właśnie widział sens swego życia. Podniecał go fakt, że musi walczyć o każdy kolejny dzień, że to właśnie od niego zależało, jak – i czy w ogóle – go przeżyje, bo siedząc w tym brudnym świecie kolejny z rzędu rok zrozumiał, że nic nie było tu za darmo. Każdy żył czyimś kosztem i nie miał skrupułów w walce o lepszy byt. Sukcesywnie utrwalał w sobie przekonanie o złej naturze człowieka, gdyż z obserwacji otoczenia widział, że tak właśnie wyglądało prawdziwe życie. Ludzie byli zepsuci, jak bardzo, zależało to wyłącznie od okoliczności. Renji wiedział również, że nikomu nie można było tak naprawdę ufać, gdyż każdy człowiek był egoistą, dbającym wyłącznie o swoje dobro. Tych godnych uwagi mógł policzyć na palcu jednej ręki. Z tą myślą zabrał ze stolika dość sporą, grubą kopertę i wsunął ją do tylnej kieszeni spodni. Z cichym trzaskiem zamykanych drzwi opuścił swoje mieszkanie w centrum Tokio, uprzednio porywając z wieszaka ulubioną kurtkę.

Rukię spotkał tuż za rogiem. Pomachała mu z wnętrza swojej srebrnej toyoty, parkując w miejscu, w którym zwykle to robiła. Widząc ją uśmiechnął się tylko pod nosem, na prędko kończąc odpalonego wcześniej papierosa.

– Szybko przyjechałaś – rzucił na powitanie, siadając w obitym białą skórą siedzeniu pasażera. – Myślałem, że będę czekał.

World of liesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz