***
Ten dzień był niczym innym jak jednym z wielu takich samych letnich chwil, które przewijały się między jej palcami szybko niczym stado spłoszonych motyli. Piętrzące się nad miastem słońce wciąż okrywało cały Paryż parną zasłoną, mimo iż od dawna chyliło się ku zachodowi. Już dawno powinna wrócić do domu, zapaść się w wygodny fotel i wypić zimną lemoniadę, pójść na siłownię, zrobić cokolwiek, byle odwlec ten moment w niepamięć. By nie dopuścić do niego tak, jak nie dopuszcza się do siebie niewygodnych wydarzeń, omijając je szerokim łukiem bez narażania się na konsekwencje.
Tyle, że miało nie być żadnych konsekwencji. Ani wtedy, ani nigdy.
Puk-puk.
Siedział przy biurku, tyłem do blasku zachodzącego słońca, które odbijało się w jego srebrzystych włosach, gdy pochylał się nad swoim laptopem. Widziała ewidentną grę cieni, kiedy tylko zadarł głowę i wbił w nią spokojne spojrzenie – w tej jednej chwili poczuła się nieswojo pod przyjaznym, ale odrobinę zbyt intensywnym wzrokiem, jakby wcale nie zdziwiła go ta wizyta, chociaż tak przecież powinno być. Wówczas odniosła niepokojące wrażenie, którego nie mogła pozbyć się jeszcze przez długi czas. Mimo to zrobiła kilka kroków, kładąc wypchany dokumentami segregator na biurku, zaraz obok jego smukłej, zakończonej długimi palcami dłoni i wycofała się. Nie miała zamiaru zostawać tu dłużej, niż by musiała.
– To dokumenty dla Toushiro. Gdyby był pan uprzejmy jutro mu je podać, panie...
– Kei. Matsura Kei. To miłe, że w końcu nadarzyła się okazja do zapoznania.
Od początku miała wrażenie, że w tym idealnym obrazie coś było nie tak. Że w perfekcyjnej mozaice znajdował się element, który psuł całą kompozycję; na tyle mało istotny, by nie dostrzec go na pierwszy rzut oka, ale zarazem na tyle niepokojący, aby przykuć jej uwagę po dłuższej chwili spoglądania. Owo spotkanie, tak niezobowiązujące przecież, stało się jednak preludium do wszystkich jej uprzedzeń i początkowych sprzeczek z Toushiro, podczas których próbowała dać mu do zrozumienia, jak bardzo się pomylił, zatrudniając osobę spoza ich zaufanego kręgu. Nie była w stanie wyjaśnić mu wówczas swoich uprzedzeń, powiedzieć, skąd brało się jej negatywne nastawienie, bo sama tego nie wiedziała. Ot po prostu czuła, że Matsura stanowił dla nich zagrożenie. Że był koniem trojańskim, którego bez zastanowienia wpuścili wprost do serca ich firmy.
Nie kryła więc swojego niezadowolenia, a nawet swoistej wrogości: traktowała go z wyższością, ignorowała uprzejme zaczepki i nie inicjowała rozmów bez wyraźnej potrzeby. Jeśli jednak już do nich dochodziło, ograniczała się wyłącznie do kwestii służbowych, przekazując mu rozporządzenia z góry lub wzywając do gabinetu Hitsugayi. Nic ponad to. Nie dbała przecież o jego sympatię i nie obchodziło ją, co mógł wówczas myśleć. Dla niej wciąż był tylko jednym z wielu pracowników, którzy powinni być produktywni i przynosić spółce kapitał.
Dla niej nie był nikim ważnym.
Jej zdanie szybko utonęło jednak w morzu wielu głosów, które dobiegały ją z każdej strony, kiedy tylko przemierzała piętra biurowca. Niemożliwym było nie zwrócić uwagi na zainteresowanie, jakie wzbudziło pojawienie się Matsury w biurze, umknąć plotkom zasłyszanym w bufecie, czy odciąć się od pełnych ciekawości pytań na jego temat. Nie interesował ją żaden aspekt jego życia i nie miała zamiaru tego zmieniać, nawet z powodu nacisku ze strony swoich koleżanek po fachu. Wciąż była wyłącznie jego przełożoną, którą interesowała tylko jego wydajność, dlatego tym bardziej nie miała zamiaru zagłębiać się w czcze domysły, które nie prowadziły do niczego.
CZYTASZ
World of lies
FanfictionIchigo Kurosaki, jeden z lepszych złodziei, jakich kiedykolwiek miało Tokio, pod wpływem emocji podejmuje decyzję o wykonaniu ryzykownego skoku. Nie ma pojęcia, że rzeczywistość może rozminąć się z jego wyobrażeniem, gdy na drodze stanie pewna brun...