Rozdział 1

4.4K 251 4
                                    

2 lata później, Portland

Poradziłam sobie. Uwolniłam się od łowców bez pomocy Adama czy Mii, którą traktowałam jak siostrę. Oczywiście nie dokonałam tego sama – aż tak silna nie byłam. Był przy mnie Matt. Poznaliśmy się, gdy trafiłam do kwatery łowców - dzieliliśmy jedną celę. Od razu przypadliśmy sobie do gustu. Razem opracowaliśmy plan ucieczki i po niespełna dwóch miesiącach go zrealizowaliśmy. Znów byliśmy wolni.

Po wszystkim chciałam znaleźć sobie nowe miejsce, nawet jeśli oznaczało to mieszkanie wśród ludzi – chciałam po prostu czuć się gdzieś jak w domu. Ale Matt mi nie pozwolił. Opowiedziałam mu swoją historię, po czym stwierdził, że zabiera mnie ze sobą, do swojej rodziny – i nawet nie chciał słyszeć słowa sprzeciwu. Na początku bałam się, jak zostanę przez nich przyjęta - czy mnie zaakceptują, czy potraktują jak moja ,,rodzina". Moje obawy były bezpodstawne – rodzice Matta od razu mnie zaakceptowali, potraktowali jak dawno niewidzianego członka rodziny. Parę tygodni później zaakceptowała mnie cała sfora. Byłam jedną z nich – nie żadnym odmieńcem. Matt mieszkał w domu ze swoją mamą Sophie, ojcem Billem i Rosalie – ona również została przez nich przygarnięta 5 lat wcześniej i była w moim wieku.

I tak oto, po 2 latach, wciąż byłam w Portland. Od bardzo dawna nie byłam tak szczęśliwa. Odkąd zmarli moi rodzice nikt nie okazywał mi tyle miłości co Sophie i Bill. Traktowali mnie jak córkę, a Rosalie i ja byłyśmy nierozłączne. Na początku była dla mnie niemiła, bo myślała, że kocham Matta i zżerała ją zazdrość – sama była w nim zakochana. Gdy wszystko sobie wyjaśniłyśmy, nasza relacja znacznie się poprawiła. Owszem, kochałam Matta, ale jak brata, a nie jak potencjalnego chłopaka. Od mojego pojawienia się tutaj dużo zmieniło się w moim życiu – nawet byłam parę razy na randce. Oczywiście wcześniej mój tata (Bill powiedział, że będzie bardzo szczęśliwy, jeśli zacznę się tak do niego zwracać) i Matt przeprowadzili z każdym z chłopaków ''rozmowę". Może byłam dziwna, ale było to według mnie słodkie. Od dawna nikt się tak o mnie nie troszczył.

Dlatego gdy rano weszłam do kuchni, od razu zauważyłam, że coś jest nie tak. Przy stole zauważyłam całą moją rodzinę i paru innych członków sfory.

- Mamo ? Tato ? Co się stało ? – zapytałam.

- Coraz więcej łowców pojawia się w Seattle. Musimy tam pojechać i spotkać się z jedną z tamtejszych sfor. – powiedział mój tata powoli – Z twoją dawną sforą.

Zbladłam na twarzy.

- Oczywiście ty nie musisz z nami jechać. Nikt od ciebie tego nie oczekuje. Możesz spokojnie zostać w domu z resztą sfory. – zapewniła szybko mama

Przez chwilę rozważałam tę możliwość, ale po namyśle powiedziałam:

- Nie. Pojadę z wami. Pokażę im, że dałam sobie bez nich radę. Że znalazłam rodzinę. Ludzi, którzy mnie kochają i akceptują taką, jaką jestem. I których ja również kocham.

- Moja córeczka. – mój ojciec podszedł do mnie ze łzami w oczach, przytulił do siebie i pocałował w czubek głowy – Nawet nie wiesz, jak dumny z ciebie jestem.

- My wszyscy jesteśmy. – poprawiła moja mama i również przytuliła mnie do siebie.

- OK. W takim razie ruszamy jutro rano. – powiedział Matt i spojrzał na mnie z otuchą.

- Mam pomysł, Nikki. – odezwała się Rosalie z błyskiem w oku – Pójdziemy kupić sobie nowe ciuchy. Wyjazd to dobry pretekst.

Obie spojrzałyśmy na tatę z minami niewiniątek.

- W porządku, tylko nie szalejcie za bardzo. – powiedział

- Tatusiu, przecież my nigdy nie szalejemy. – odparła Rose niewinnie, po czym obie skierowałyśmy się do wyjścia.

Nie bałam się powrotu do Seattle. Nie gdy otaczała mnie rodzina, gotowa bronić mnie i wspierać bez względu na wszystko.

********

- Jestem już gotowa ! Możemy jechać. – powiedziała Rose, wchodząc do salonu.

- Nareszcie ! – krzyknął z ulgą Matt. Wszyscy byliśmy gotowi do wyjazdu od 30 minut, czekaliśmy tylko na nią.

- To w takim razie wychodzimy. – powiedział Bill i skierowaliśmy się do wyjścia.

Gdy wsiedliśmy do samochodu, ogarnęły mnie wątpliwości.

- Może nie powinnam jechać ? Może to nie jest dobry pomysł ? W końcu minęły już 2 lata. Po co rozdrapywać stare rany ? Jestem pewna, że mnie to spotkanie zaboli bardziej niż ich – powiedziałam.

- Nikki, kochanie, oddychaj. – powiedziała do mnie mama – Nie panikuj. To prawda, na początku byłam przeciwna twojej podróży do Seattle. Ale teraz myślę, że dobrze robisz. Pamiętaj, wszyscy będziemy cię wspierać. Powinnaś zmierzyć się z przeszłością i na zawsze zamknąć ten rozdział twojego życia. Masz teraz nas i to się liczy.

W duchu przyznałam jej rację. Muszę ostatecznie zostawić za sobą przeszłość. A uda mi się to tylko, jeśli stawię jej czoła. Spotkam się z nimi jeszcze ten jeden, jedyny raz.

Widząc moją minę, siedząca obok Rosalie, uścisnęła mi rękę w geście otuchy. Dam sobie radę, powtarzałam w myślach.

********

Podróż zajęła nam niecałe trzy godziny. Do Seattle dojechaliśmy wczesnym popołudniem. Jadąc ulicami miasta i mijając znajome miejsca czułam ucisk w piersi. Upłynęły tylko dwa lata, a miałam wrażenie, że minęła wieczność odkąd ostatni raz tu byłam.

Nie byłam nawet do końca pewna, czy mnie rozpoznają. Może wyrzucili mnie z pamięci, bo tak było łatwiej ? Poza tym, zmieniłam się trochę przez ten czas. Moje kasztanowe włosy sięgały mi już prawie do pasa i delikatnie się kręciły. Zmieniła się nawet moja sylwetka – stała się bardziej kobieca. Jedyne, po czym wciąż można mnie było bez problemu poznać to oczy – duże i brązowe, okalane długimi rzęsami. Uważałam je za swój największy atut.

Głos taty wyrwał mnie z rozmyślań.

- Zaraz będziemy. – powiedział i spojrzał na mnie we wstecznym lusterku. Odpowiedziałam mu wymuszonym uśmiechem.

Po 10 minutach zaparkowaliśmy przed domem Mii. Zauważyłam, że ktoś wyszedł przed domu. To był Adam. Widział, że ktoś przyjechał i teraz wyszedł nam na spotkanie.

- Gotowa ? – zapytał Matt, który zdążył już wysiąść z samochodu i wyciągał do mnie rękę z uśmiechem na ustach.

- Bardziej już nie będę. – odpowiedziałam, śmiejąc się nerwowo.

Złapał moją dłoń w swoją i tak ruszyliśmy razem w stronę domu. Mama, tata i Rosalie szli przed nami tak, że Adam nie był mnie w stanie dostrzec. W międzyczasie do Adama dołączyła Mia. Nic się nie zmieniła. Czułam się tak, jakbym w ogóle stąd nie wyjeżdżała.

Gdy mnie w końcu dostrzegli, czas jakby stanął w miejscu. Szoku, który odmalował się na ich twarzach nie można było z niczym porównać.

Po chwili, która według mnie ciągnęła się w nieskończoność, Mia wyszeptała z niedowierzaniem:

- Nikki ?

Taaa...jak to mówią ? A, nie ma jak w domu.


PełniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz