Pociągam za sznurek, by otworzyć moje skrzydła. Powietrze, napiera na mnie, wysuszając gałki oczne. Może wreszcie przestanę widzieć. Chcę odpłynąć, ale życie dopomina się uwagi. Kawałki szkła, wbijają się coraz głębiej, przecinając skórę, wszystko co chroniło mnie przed niebezpieczeństwem. Krew spływa po policzkach, niczym łzy, różni się tym, że pozostawia po sobie czerwony ślad, który wszyscy będą widzieć. A może bardziej boli mnie, że nikt ich nie zobaczy. Moje ciało, opada coraz szybciej, finalnie lądując w oceanie pełnym topielców. Każda z martwych twarzy, ma inny wyraz cierpienia, każda ukazuje inną historię, której nie potrafię rozgryźć. Lodowata woda chlapie mnie w twarz, myjąc krople krwi, znowu czuję się bezpiecznie. Martwe ciała, w lodowatej wodzie, wydają się cieplejsze. Samotność, posuwa się do tego stopnia, że moje ciało, przylega do zepsutej materii. Skrzydła zmokły, nie potrafię odlecieć. Najwidoczniej ktoś to usłyszał, wykorzystał moment mojej bezbronności. Topielce wciągają mnie do głębin podżycia. Martwe dłonie, wbijają się w moją lodowatą skórę. Zapamiętają mnie jeśli dziś zniknę? Może tak, nie jestem pewna.