Rozdział IV: W blasku chwały

193 27 32
                                    

  Eran zmusił swego, karego ogiera do karkołomnego galopu. Gałęzie drzew tworzyły upiorne sklepienie nad nim. Cała okolica zamarzła, jak w środku zimy. Ukradkiem dostrzegł czarne blachy. Jednak to nie była nifgaardzka kawaleria... to były upiory. Zwiastun wojny, widma z innego świata. Wjechał do niewielkiej wsi. Ludzie dostrzegli nadciągający orszak i z krzykiem rzucili się do ucieczki. Wiedźmin nagle zleciał z wierzchowca. Zobaczył, jak jego rumak zamarza, a powstałe sople nadają mu upiornego wyglądu. Jeden z jeźdźców zsiadł z konia i wyciągnął z pochwy miecz o ostrzu pofalowanym, niczym jaszczurzy jęzor. Blondyn niemal wyrwał zza pleców srebrną klingę i przeniósł ciężar na protezę. Ostrzegł czarnego rycerza zamaszystym cięciem, wykonanym w powietrzu. Ten jednak nie ustąpił. Zamiast tego, uniósł ostrze na wysokość klatki piersiowej przeciwnika i przemówił upiornym głosem:
- Va fail, bloede dh'oine.
- Wy, upiory Gonu, nigdy się nie nauczycie - odrzekł i uniknął ciosu elfa, wykonując płynny piruet na drewnianym kołku. To był dobry moment. Odsłonięty bok. Uderzył mieczem. Niestety, w ostatniej chwili blachy kurczowo naszły na siebie i odbiły uderzenie. Rycerz  zamachnął się i niemal oddzielił głowę wiedźmina od jego ciała. Ten jednak kucnął i stracił jedynie pukiel złocistych włosów. Podłożył nogę oponentowi. Zbrojny wojownik stracił równowagę i upadł na klęczki. Blondyn wstał i kopnął upiora prosto w nosal trupiego szyszaka. Ten zaś upadł na plecy i spojrzał w kocie oczy oprawcy. Niedoszłego oprawcy. Poturlał się po skarpie na zamarźnięte jezioro, wciąż ściskając w garści klingę. Gestem zaprosił Erana na lód. Wiedźmin przyjął wyzwanie i ruszył na rycerza z mieczem. Elf znów wykonał zamach. Nie spodziewał się jednak, że łowca potworów wbije miecz w podłoże i przedostanie się w szaleńczym susie między jego nogami, dalej tnąc utrzymującą ich skorupę. Czarny wojownik chciał rozciąć ciało szermierza, lecz ten wykonał gwiazdę i kopnięciem wytrącił mu z ręki falowane ostrze, które ze zgrzytem wbiło się aż po jelec, roztrzaskując zamarźniętą warstwę. Wiedźmin skorzystał z okazji i znakiem Igni podtopił lód pod nogami upiora, który nagle pękł. Elf uśmiechnął się jedynie i wskoczył na lity, nie naderwany jeszcze odłamek. Na jeziorze z każdą chwilą pozostawało mniej miejsca do chodzenia. W tym samym momencie, tafla, na której stał Eran, zachrupała i roztrzaskała się pod drewnianym kulasem. Wiedźmin zapadł się pod wodę. Ogarniający go chłód odebrał mu przytomność. Jednak przebudził się kilka chwil później, gdy elf po raz kolejny go kopnął.
- A teraz gadaj, dh'oine... Którędy do Wyzimy?
*
Na głównym placu zabawa trwała w najlepsze. Wiedźmin wesoło tańczył z mieszkańcami. Muzyka pobudzała równie dobrze, co alkohol, który lał się strumieniami. Grahen i kilku innych krasnoludów wprowadziło na wielką scenę fikuśnie ubranego minstrela, który...
*
- Jaskier, nie kłam nam tu w żywe oczy - przerwał Zoltan.
- Phi! W którym momencie załgałem?!
- Nie było cię wtedy w Wyzimie. Jak tak dalej pójdzie, to w Loc Muinne ten twój Derven spotka Cirillę, Geralta, mnie, a nawet świętej pamięci Foltesta.
- Skończ wreszcie! Byłem tam! Czy mógłbyś - wrzasnął wysokim głosem bard - dać mi dokończyć historię?! Dziękuję! No więc... gdzie ja skończyłem... a, no tak! Może jednak pominę kwestię przyjęcia, gdyż było ono, przynajmniej dla mnie, nudne. Pozwolono mi zagrać trzy utwory. Phi! Rozumiecie to? TRZY UTWORY! Przecież dobra rozgrzewka to trzy utwory! NIKT nie docenił mojej twórczości. No, może szlachta... już, już! Zoltan, zostaw to krzesło! Już opowiadam dalej!
*
  Derven przechadzał się ciemnymi uliczkami Wyzimy. Czarny kot wdrapał się na dach i z niego obserwował Ponurego Dzika. Wyzimski bohater właśnie poprawiał obity kolcami, skórzany naramiennik, którego zapięcie naderwał grot strzały.

 Wyzimski bohater właśnie poprawiał obity kolcami, skórzany naramiennik, którego zapięcie naderwał grot strzały

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Bandyci sprawili mi większy kłopot, niż ten straszliwy wampir, pomyślał. Przeczekam w Wyzimie do roztopów. Wtedy odwiedzę Loc Muinne. Wtedy podzielę się pieniędzmi. Ale najpierw...
  Wkroczył do karczmy, której szyld zdobił napis "Miś Kudłacz". Gdy tylko znalazł się w środku, rudy krasnolud wstał, klasnął w dłonie i rzekł:
- No, a oto i nasz bohater! Shell, Bronek, zróbcie no chłopu miejsce.
- Nie trzeba, Grahen - począł Derven - idę spać. Nie mam ochoty pić.
- Oj, bo się pogniewamy - rzekł niziołek Bronek i zrobił minę całkiem nie na żarty.
- No dobra, panowie. Ale jednego, malutkiego.
- Ta, nie chędoż, pan - zawołał blond krasnolud o imieniu Shell.
Do izby wpadł nagle strażnik, ciężko dysząc i zapytał:
- Czy jest może Derven Znikąd, Ponurym Dzikiem zwany?
- To ja - rzekł wezwany z imienia zabójca potworów i skrzyżował ręce na piersi.
- Mistrzu, pomóżcie! Jacyś fanatycy zebrali się wokół rezydencji pana Caleba i chcą ją do gołej ziemi wypalić - mówił poborowiec, a z jego czoła spływał perlisty pot. Nim go otarł, kruczowłosego łowcy już nie było.
*
- Ludzie, nic tutaj nie zdobędziecie. Opuśćcie mój ogród, a król o niczym się nie dowie - mówił spokojnie wysoki szatyn, wyciągając ręce do tłumu. Jeden z rozwścieczonych ludzi podszedł niebezpiecznie blisko i ryknął mu prosto w twarz:
- Wiemy, że od przeszło miesiąca elfią dziewkę tu przed światem kryjesz! Wieczny Ogień nas chronił przed tymi dziwadłami i ich strzałami, a dzisiaj król, po twojej namowie, sztandary Płonącej Róży w alei Pamięci Radowidowskiej zerwać kazał.
  Zza pleców mówcy dobiegło sceniczne klaskanie człowieka z dwoma mieczami, zawieszonymi nie od parady.
- Derven!
- Witaj, Calebie. A wy, dobrzy ludzie, lepiej odejdźcie. Nie macie tu czego szukać.
  Prostak obrócił się do Dzika i splunął mu pod nogi.
- Nie chcemy tu takich jak ty, wiedźminie - rzekł i pchnął żmijookiego szermierza na tłum. Ten zaś tylko łypnął gniewnie po gawiedzi i z sykiem wysunął ostrze z pochwy.
- Ostatni raz powtarzam... odejdź.
- Ja nigdzie nie idę - warknął awanturnik i chwycił buzdygan, który Derven dopiero teraz dostrzegł - i ty też nie.
- W takim razie... graj muzyko!
  Łowca już miał ruszyć na mieszkańca, gdy nagle z tłumu wyszedł z wrzaskiem Sigismund, wraz ze zbrojnym orszakiem.
- To król!
- Ta jest, kurwa - zawołał z udawaną radością Dijkstra - a wy macie zdrowo przesrane! No chyba, że rozejdziecie się do domów. Wtedy udam, że mnie tu nie było i nikogo nie widziałem.
  Brak było osób na tyle odważnych, by dalej grozić ogniem. Za chwilę zostali tylko wiedźmin i szlachcic.
- Derven, jeśli można... chciałbym cię zaprosić do środka. Skusisz się?
- Chętnie.
  Obaj zniknęli za dużymi, polerowanymi na wysoki połysk drzwiami.

Wiedźmin: Opowieść o DervenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz