Ciemne, przepełnione wonią zgnilizny mokradła rozciągały się w nieskończoność. Gorąca para leciała intensywnie z nozdrzy konia. Masywne krople uciążliwie spadały bez przerwy na czarny płaszcz, którego kaptur chronił włosy podróżnika przed deszczem. Kap, kap, kap - przygrywały ochoczo swą melodię. W sumie, to nie byłoby go tutaj, gdyby nie fakt, iż trzeba było kupić zapasy. Kto by pomyślał, że w chwili kryzysu wróci do niepewnego, znienawidzonego fachu. Jednakże po wielu ciężkich miesiącach bezcelowej tułaczki nie miał już innego celu niżeli przetrwanie. Dawno temu zapomniał, czego szukał. A może czas spędzony na bezdrożach liczyć należało w latach? Ile razy spadł tu śnieg? Jaka była granica między dniem i nocą? Bzdury. Bezkres horyzontu. Bezsens. Nadzieja? Nie, nadzieja niby na co? Głupota. Głupota. Głupota? Nie, głupota nie. Szaleństwo. Znowu krople. Kap, kap, kap. Co on tu robił? Zapasy. Ale zapasy po co? Po co zapasy? Po co na koniu? Po co sen, po co dzień, po co noc? Pustka. Derven wcale nie był tam, gdzie był. To nie były mokradła pod Wyzimą, to nie był deszcz. Wszędzie piasek, sam piasek i palące słońce. Bezkres horyzontu. Bezsens. Chciał tylko pić. Znowu krople. Kap, kap, kap.
*
Następną rzeczą, jaką pamiętał wiedźmin, okazała się pobudka przy pomocy wiadra lodowatej wody. Kaszlał intensywnie, próbując wypluć ciecz utrudniającą złapanie sensownego oddechu. Otaczała go pustynia, nad którą górowała gwieździsta noc. Wiatr zabawiał się unoszonym piaskiem. Znajdujące się nieopodal głazy stanowiły część rozbitego obozu składającego się jeszcze tylko z kostura zakończonego kryształową kulą robiącego za belkę nośną dla niezgrabnie zszytej szmaty rozciągniętej nad drobnym ogniskiem. Kto by pomyślał, iż miejsce będące za dnia rozgrzaną patelnią po zmroku przeniało się regularnie w przepełnione chłodem pustkowia. Naprzeciw Dervena przywiązanego solidnie do stolika stał dawno zapomniany przyjaciel - wiedźmin będący dla Ponurego Dzika jak starszy brat. Zszokowany tym nagłym spotkaniem i jeszcze do niedawna nieprzytomny, zdołał wydukać tylko jedno słowo:
- Letho! - Wciąż nie mógł uwierzyć własnym oczom. To musiały być kolejne zwidy.
- Masz więcej szczęścia niż rozumu, młody. Odkąd ułyszałem, co wydarzyło się w Wyzimie te trzy lata temu, cały czas szukałem Dzików. Co ci strzeliło do głowy, żeby ruszyć samotnie na pustynię?! Prawie tu zdechłeś! - Wielki jak dąb Królobójca przykucnął przy krytykowanym, a następnie rozciął więzy. - Nie wściekaj się za tę szopkę. Na takim słońcu mogłeś oszaleć i próbować mnie, nie wiem, na przykład zeżreć.
- Trzy lata?! - Wiedźmin wstrząśnięty tą informacją złapał się obiema rękami za głowę. Dopiero teraz poczuł koszmarnie zaniedbane włosy, które wytworzyły już na tłustych pasmach własny ekosystem. Próbował wstać, jednakże nadal nie miał wystarczających sił, więc jedynie upadł żałośnie na klęczki i wbił wzrok w ziemię. - Tropiłeś Dziki? Co z pozostałymi?
Letho wstał, by natychmiast odejść odrobinę dalej, odwrócić się plecami do Dervena, a następnie zacząć oglądać srebrzystą tarczę księżyca. Była pełnia, otoczona całą masą przepięknych konstelacji. Dwójka wiedźminów, w odróżnieniu do ciał niebieskich, mogła czuć się wówczas o wiele bardziej samotna. Młodszy z nich nie dawał milczeniu za wygraną:
- Co z nimi, Letho?
- Oni... nie mieli tyle szczęścia.
Niezręczna cisza zagościła już na stałe. Przestali się do siebie odzywać aż do następnego poranka, gdy przyszedł czas zwinięcia obozowiska. To spotkanie oznaczało zupełnie nowy rozdział w życiu Dervena. Nową drogę, którą obrał. Nic już nie pozostało do odratowania - żadna Redania, żadna księżniczka. Tylko jeden cel. Ostatnia sprawa, niezmyta hańba. Lata temu dostał zlecenie, by uśmiercić wampira. Miał zamiar dotrzymać umowy.
CZYTASZ
Wiedźmin: Opowieść o Dervenie
FanfictionHistoria w świecie Wiedźmina, mająca miejsce na kilka miesięcy po zakończeniu Wiedźmina 3. Gdy Wieczny Ogień gaśnie, a Nilfgaard cofa się za Jarugę, czarodzieje wiodą godne życie. Żmije kryją się pod kamieniem, zaś na trakt wyruszają dziki. Wśród ni...