Derven znowu obudził się w kompletnym rynsztunku, tuż przy Elizabeth. Podparł się na łokciu i przez chwilę podziwiał rozmazaną szminkę na ustach, które zadzierały się lekko, tworząc niewinny, dziewczęcy uśmiech. Lubił ten uśmiech... a ona - tak właśnie się do niego uśmiechać.
Wiedziała doskonale, że wtedy grymas znikał również z twarzy czarnowłosego wiedźmina. Teraz jednak nie mogła się o tym przekonać. Jeszcze nie zdążyła się obudzić i tylko przewróciła się na drugi bok.
Ponury Dzik ucałował policzek ukochanej, podwinął swoje spodnie i wycelował żółtawym strumieniem w kierunku stokrotek. Gdy wyszedł na plac ćwiczebny, usłyszał żałosną parodię okrzyków bojowych. Rozpoznał głos i ruszył pewnym krokiem.
*
Harrix trzymał mocno szablę i parował chaotyczne ciosy, które Vida wyprowadzała drewnianym mieczem, prezentem od wyzimskiego bohatera. Pot, który spływał po licu księżniczki, lśnił w świetle słońca wdzierającego się od niedawna do kanionu.
Ruiny wypchanego rzeźbami folwarku tworzyły niemalże baśniowe tło dla potyczki. Wiedźmini jednak uznali, iż zabawnie będzie założyć kamiennym kobietom, mężczyznom i smokom worki ze słomą oraz pancerze. Żart okazał się średnio udany, lecz zyskali oni przynajmniej realistyczne kukły treningowe.
W Loc Muinne żyło się prosto, a jednak szczęśliwie. Uchodźcy z Wyzimy wiedzieli jednak, że wychowankowie szkoły cechu Dzika nie będą trzymać ich tu wiecznie. Pewnego dnia dali o tym jasno znać.
*
- Ruszać dalej? Dokąd?
- Widzisz, Derven... - Grahen potargał swoje, rude kłaki i wziął pokaźny łyk z kufla zdobionego fantazyjnymi wzorkami z żelaza.
- Właśnie nie widzę - wtrącił wiedźmin - nie widzę przyszłości dla ciebie i reszty ocalałych. Gdzie chcecie iść? Do Oxenfurtu?
Krasnolud myślał dłuższą chwilę nad odpowiedzią. Napił się znów, ordynarnie beknął i przemówił:
- Gołąb wieść przyniósł ze szlaku, jakoby armia Aedirn obawiała się sił stacjonujących w okolicach Novigradu. Oxenfurtu też nie ruszą, bo za blisko. Zaś, gdy tylko dowiedzą się o łaknących zemsty mieszkańcach Wyzimy... być może i tak, że wojska dalej nie pomaszerują.
- A jak pomaszerują?
- Dziku, tamten atak był z zaskoczenia. Teraz cała północ mobilizuje się do wojny.
Widząc niepewność swego druha, wiewiórczy weteran począł tłumaczyć dalej:
- Przejdziemy koło lasów. Wiesz, przez dawne Kaedwen.
- Tam moglibyście... chociaż nie, to zły pomysł.
- Co ci chodzi po głowie? Może nie starczyć wam pożywienia, a w tamtych okolicach znajduje się inna, wiedźmińska twierdza.
- Byle nie Koty - wyszeptał, widząc bawiące się dzieci.
- Spokojnie, przyjacielu. Kaer Morhen jest siedliszczem Wilków.
- A, skoro tak, to mów dalej. Dobra szkoła, świetna opinia...
*
Jaskier poczuł, że musi się napić. Chwycił więc kieliszek i zaczął powoli sączyć wino. Gdy rozejrzał się po izbie, widział lekko znużone twarze, które tylko czekały na rozwój wydarzeń. Nie dał się dłużej prosić i dał upust wspomnieniom:
- Gdybym był wtedy w Loc Muinne i znał Dervena... może historia by się potoczyła inaczej.
*
- Dlaczego mój medalion przy tobie drga? - Diego wciąż napierał na Elizabeth.
W komnacie panował półmrok, a całemu zajściu przyglądał się czarny kruk. Wiedźmini czekali na wyjaśnienia... oprócz Dervena.
- Ona nie zrobiła nic złego, mistrzu. Spójrz, mój dzik ani drgnie.
- Nie z nami takie nunery - wysyczał Harrix i przybliżył do elfki dwimerytowy pręt. W ten sposób sprawił, że naszyjniki się uspokoiły, a iluzja powoli zanikała.
Ukazał się pokaźny, wypukły brzuch. Kobieta oblała się rumieńcem i chwyciła czarnowłosego kochanka za ramię.
- Najdroższy, to... to nie...
Cała trójka mężczyzn długo milczała. Bardzo długo. Za długo. Wiedziała, co za chwilę usłyszy. Wiedziała, że na nic zda się wszelkie tłumaczenie. Spojrzała na kruka, a następnie otarła łzy, które spływały po jej policzkach. Wreszcie usłyszała głos tego, z którym wiązała swe marzenia:
- Jutro wypływam. - Odszedł w stronę wyjścia, lecz w drzwiach jeszcze wycedził, próbując nie zdradzić pękniętego serca - myślałem, że akurat ty nie widzisz we mnie jedynie bogatego prostaka... więcej nie popełnię tego błędu.
Tę noc spędzili osobno. Zgasło wszystko. Cały świat znów stracił wszelkie barwy. Derven tej nocy próbował dokonać strasznego czynu. Próbował ciąć... głęboko, pod nadgarstkiem. Nie miał jednak odwagi. Bał się śmierci. Choć też jej pragnął. Odkrywał w sobie nowe, konkurujące ze sobą uczucia. Tak doczekał się świtu, a wraz z nim - gotowej do drogi karawany.
*
Gdy przybył, pod bramą czekał już na niego Grahen, który zdążył dosiąść obwieszonego torbami i bronią muła.
- Jak oceniasz pogodę, wiedźminie?
- Idealna. Ruszamy natychmiast.
- A... twoja Ellie?
Chwila niezręcznej ciszy wytłumaczyła krasnoludowi zaistniałą sytuację lepiej, niż zrobiłby to Ponury Dzik.
- Ruszajmy, druhu. Proszę.
CZYTASZ
Wiedźmin: Opowieść o Dervenie
FanfictionHistoria w świecie Wiedźmina, mająca miejsce na kilka miesięcy po zakończeniu Wiedźmina 3. Gdy Wieczny Ogień gaśnie, a Nilfgaard cofa się za Jarugę, czarodzieje wiodą godne życie. Żmije kryją się pod kamieniem, zaś na trakt wyruszają dziki. Wśród ni...